Felietony > Felietony z pazurkiem

Ale numer!

Katarzyna RedmerskaWydawać by się mogło, że nie ma nic prostszego, niż zarejestrowanie się na prywatną wizytę lekarską. Otóż informuje Szanownych Czytelników, że taka rejestracja może być dużym problemem. U mnie trwała (uwaga!) prawie miesiąc. Tego co przeszłam nie można nazwać inaczej jak tylko – drogą przez mękę.

Specjalista, do którego chciałam się udać przyjmuje w pewnym bardzo malowniczo położonym szpitalu na terenie Ziemi Kłodzkiej. Wybaczą Państwo, że nie podam jego nazwy, ale być może przytrafi mi się jeszcze konieczność z korzystania z tejże medycznej placówki, więc nie mogę się narażać. Pozwolę sobie tylko nakreślić ogólny obraz tej jakże groteskowej sytuacji, nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły.

Zadzwoniłam do rejestracji z pytaniem czy taki, a taki specjalista u nich przyjmuje. Uzyskałam odpowiedź twierdzącą. Z kolejnym pytaniem już tak łatwo nie poszło. Gdy zagadnęłam, czy ten specjalista wykonuje na miejscu pewien zabieg, usłyszałam krótkie: „no, chyba tak.” Na kolejne moje pytanie brzmiące: „gdzie w takim razie uzyskam odpowiedź na pytanie wcześniejsze?”. Usłyszałam: „podam pani numer. Tam pani powiedzą”. Zadzwoniłam pod wskazany numer i co? Nikt nie odbierał. Powróciłam więc do pani rejestratorki. Wyjaśniła mi, że mam cierpliwie dzwonić. Na pewno się dodzwonię. Posłuchałam jej rady i dzwoniłam przez kolejne dni o najróżniejszych porach. Niestety, bez skutku.

Po tygodniu nieudanych prób dodzwonienia się, zaryzykowałam przypomnienie się pani rejestratorce. W rejestracji w tym czasie zaszły zmiany. Królowała w niej już inna pani. Gdy jej przybliżyłam w skrócie mój problem, wyjaśniła, że mam zły numer. Należy dzwonić pod zupełnie inny. Zadzwoniłam i… dodzwoniłam się nareszcie! Radość moja nie trwała jednak długo. Prysnęła z chwilą usłyszenia, że nie uzyskam odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie, bo… jest już po godzinach pracy i nikogo upoważnionego nie ma. Zadzwoniłam więc następnego dnia, nadal nie było nikogo upoważnionego (chociaż były godziny pracy!). Dostałam jednak coś na pocieszenie. Był to numer telefonu osoby, do której należy dzwonić w związku z takimi sprawami jak moja.

Zadzwoniłam i… się nie dodzwoniłam. Odzywała się ciągle automatyczna sekretarka. Chciało mi się wyć. Zacisnęłam jednak zęby i ponownie zadzwoniłam do rejestracji. Tam kolejne zmiany i kolejna pani. Po wyjaśnieniu jej o co mi chodzi, poleciła mi zadzwonić pod numer, który podano mi na wstępie mej drogi przez mękę. Nieśmiało zwróciłam jej na to uwagę. Pani rejestratorka mi na to: „owszem kiedyś był zły numer, ale teraz już jest dobry”. Zadzwoniłam i uzyskałam wreszcie tak pożądane informacje. Prawie się rozpłakałam ze szczęścia. Mając wyznaczony termin wizyty, nawet przez myśl mi nie przeszło, że to jeszcze nie koniec moich problemów.

Przed wizytą u lekarza, w rejestracji uiszcza się należną opłatę i wypełnia przeuroczy druczek, w którym między innymi podaje się dane kontaktowe osoby, do której należy się zwrócić na wypadek naszego zejścia z tego ziemskiego padołu. Gdy wypełniałam ten druczek, w okienku rejestracji stanęła pani ze złamanym palcem, którą przysłał tu z wypełnionym innym druczkiem lekarz pierwszego kontaktu. Rejestratorka obejrzawszy dokument poinformowała kobietę, że i owszem specjalista ją przyjmie w przychodni, ale za rok. Żartownisia z tej rejestratorki. Za rok, to ten palec sam się zrośnie i specjalista na nic się już przyda. Mówiąc jednak poważnie, kobietę ze złamanym palcem zatkało. Na jej zdziwienie i pytania, rejestratorka tylko wzruszała ramionami i powtarzała: „ja tu tylko rejestruję”. Kobieta odeszła w końcu z kwitkiem (prywatnie specjalista nie przyjmował). Ja w tym czasie wypełniwszy przeuroczy druczek, podeszłam do okienka. Druczek wypełniłam bez problemów. Problemy zaczęły się, gdy chciałam zapłacić. Okazało się, że pani która mnie rejestrowała (kolejna postać na scenie mych perturbacji), zanotowała cenę z badaniem, które ja już miałam ze sobą. Moich wyjaśnień rejestratorka nie chciała słuchać. – Ja tam nie wiem, czy pani ma badanie” – grzmiała. – Ale ja wiem – odpowiedziałam jej na to. – Nie będę dopłacać, jakby co z własnej kieszeni” – nie ustępowała. – Zapewniam, że nie będzie pani musiała – ja również nie ustępowałam.

Wreszcie mi odpuściła, ciężko wzdychając. Gdy odchodziłam od okienka, na scenę weszła kolejna postać – Angielka, której dziecko przebywało na jednym z oddziałów. Zapytała rejestratorki, gdzie znajduje się interesujący ją oddział. Rejestratorka jak na pracownicę europejskiego szpitala przystało, nie posługiwała się językiem obcym. Krótko mówiąc: zrobiła oczy jak spodki. – Będzie problem – oznajmiła. – Nie rozumiem pani – ciągnęła dalej. Wreszcie na migi, dogadała się. Ja już jednak nie przyglądałam się tej scenie. Dopadłam drzwi gabinetu i… stanęłam oko w oko z nazwijmy to delikatnie, korpulentną panią. Zatarasowała mi wejście i wycedziła chłodno: – Teraz ja wchodzę.

Katarzyna Janina Redmerska

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.