Korzystając z tego, iż mam depresję popopoporodową, jesień nadeszła i nie ma słońca, a jest deszcz, choć liście są nawet kolorowe i co z tego, a w dodatku to mi się nie chce nic pisać, ale Naczelny gwałci i pogania, posłużę się gotowcem, jaki sporządził dziadek moich dzieci – Marty i Pawełka, a mój tata.
Wiadomo nie od dziś, iż dzieci nie gęsi, iż swój język mają. Tak, więc pozwolę sobie przytoczyć parę zwrotów i wyrazów, które być może pozwolą niektórym rozszyfrować grypsy naszych brzdąców.
– Cześć Bolo, wiesz, pies zachałcał, a ja się trzęsiłem i wylejałem browar. Ty jedny piesu!
– Ożeż, trzeba przepuknąc, żeby nie przenikało.
lub:
– Wsiadłem do dindy, patrzę… leży połowego. Popachniałem – oooo, trzeba przepuknąc, żeby nie przenikało, jak śmierdzi!