Felietony > Ene dułe rike fake

Pora na urlop

Kasia MatuszewskaA co? Nie wolno? Ludzie wyjeżdżają w tym czasie do ciepłych krajów, bo taniej. Ja postanowiłam w tym roku skusić się na extreme adventure i to za kompletną darmochę. Przejazd fundowany za pieniądze podatników. Żyć nie umierać.

A zaczęło się zupełnie niewinnie, od zjedzenia kabanosa. Za chwilę czuję ból w klatce piersiowej, później drętwienie rąk, oddech coraz trudniej złapać. Myślę sobie: kurwa, jad kiełbasiany! Więc, myk – telefon do biura podróży 112. Pan podaje instrukcję jak oddychać, powoli, miarowo, no i żeby drzwi otworzyć, gdybym już całkowicie się rozleniwiła. Leżę, dyszę i czekam. Rąk nie czuję. Wpadają turystyczni agenci. Najpierw wywiad, czy piję i palę.

A co to ma do rzeczy? Panie, w Polsce żyjemy. Tu się pije i pali. Najgrubsza igła ląduje w mojej żyle. Odlot zupełny. EKG na miejscu, ciśnienie 180/120. To co? Chwila zastanowienia. Hotel na Cichej. Ładnie brzmi. Już wyobrażam sobie palmy, słońce, piaszczysta plaża no i ta kompletna cisza. Jak błogo. Co oni mi dali?

Jednak nie tak pięknie to wszystko wyglądało, jak na folderze. Pełno ludzi (rzucili się wszyscy na darmochę) i jakoś tak smętnie. Posadzili mnie w jakiejś izbie z 10 turystami. Każdy jakiś taki słaby i jakby nie cieszył się z danych wakacji. Mija godzina, dwie, trzy – czekam. Znowu EKG. Cztery, pięć – czekam. O! Już moja kolej. Przywitał mnie Prezes agencji. Zapytał jak się czuję i co mi dolega. Świetnie się czuję i jest OK. Nic nie boli. Na koniec pobrali krew i odesłali z powrotem do domu. Wykończona po 6 godzinach przyjeżdżam do domu, idę do fryzjera się zrelaksować (a nuż dadzą przydział na ten urlop, więc trzeba jakoś się prezentować).

Siedzę zadowolona z farbą na głowie, popijam kawkę, czytam gazetkę – luz. Dzwoni nieznany. Odrzucam. Dzwoni jeszcze raz. Znowu odrzucam. Popierdzieliło ich w tych bankach, żeby wieczorem do ludzi wydzwaniać. Dzwoni trzeci, czwarty, piąty. Za szóstym odbieram zdenerwowana.

– Pani Matuszewska? Natychmiast proszę się zgłosić do agencji. Proszę rzeczy zabrać, mamy odlot.

– EEEEEE, panie turystyczny, ja u fryzjera, fryzurę na urlop szykuję. – Niech się Pani pospieszy, natychmiast.

No i nie wiem co robić, farba dopiero nałożona. No jak ja będę wyglądać. Jeszcze tylko 5 minut i myję. Jadę z kolorem żółtka na głowie, no ale jak już samolot startuje, to co? Nie odlecą beze mnie. Podjeżdżam pod Hotel na Cichej, a tam już jakaś pani z wózeczkiem po mnie. Noooo, takie luksusy to ja rozumiem, dbają o klienta. Pod samego Pana Prezesa podwieźli.

– Pani Katarzyno, lecimy na ERKĘ (kurna nie znam wyspy) i to na dodatek z jakąś Podejrzaną Martwicą Mięśnia Sercowego (nie znam kobity).

Moja łazienkaW tym samolocie to już odlot totalny. Chcą mi się do serca dobrać, ale nie mogą, bo żebro za wysoko. Będą wycinać? Nie wycięli. Dostaję najlepszy pokój (co z tego, że czteroosobowy), ale z łazienką, całodobową obsługą i monitoringiem. No to ja rozumiem. Tylko jakiś dziwny program w telewizorze puścili, nic tylko jakieś kreski i cyferki. No ale oglądam, co mam innego do roboty. Leżę poprzyczepiana kabelkami i czekam, co się wydarzy. Znowu krew biorą. Jakaś turystka się dusi i woła księdza. Dzwonią do kościoła. Teraz nie może, bo ma msze. Za chwilę zjawia się z kielichem. Super, będziemy pić. Mam w torebce fajki i 2 kieliszki (też złote – turystyczne). Podchodzi do turystki i coś mamrocze. Daje popić. Idzie w moją stronę – Panią też namaścić? Nie, pić mi się chce – patrzę błagalnie na kielich.

Krew pobierają całą noc, już ledwo żyję. Nazajutrz zapada decyzja, wycieczka – przelot nad tomografem. I to na leżąco z dwoma wesołymi przewodnikami. Fajny ten tomograf, ale nie mogą zbadać, serce za szybko bije. Ładują relanium. I znowu odlot. Po godzinie totalnej jazdy ląduję w tubie z pierścieniami, wszystko wiruje i w żyłę jeszcze coś ładują. I to wszystko za darmo. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy co najmniej przez godzinę. Wycieczka godna polecenia. Do hotelu wracam naprawdę w dobrym humorze. I nawet ta Księga Zgonów vis-a-vis mojego łóżka nie jest w stanie mi go zepsuć.

Leżę i odpoczywam, mam tu basen i kaczki nawet pływają. I młodego animatora. Jest cudownie. Przychodzą, oglądają, sprawdzają jak jakiś rzadki okaz. Rzadki – bo powinnam już być na plaży w piachu, a ja wciąż żyje. Zmiana pokoju, fajnie, bo w tamtym już nudno było. I znowu objazd po hotelu. Tym razem spotkanie z anakondą. Każą się położyć i do żołądka mi tym wężem wjeżdżają. Co ja w cyrku jestem? Pan zatacza nim koła, a ja czuję, jak mi wnętrznościami telepie. Ufff, niezapomniane chwile. Słyszałam o powiedzonku „masz węża w kieszeni”, ale masz węża w przełyku jeszcze nie. Zawożą do pokoju, a tam czeka na mnie wykwintny obiad z dwóch dań. Pycha. Pojedzona, pełna niesamowitych wrażeń oddaje się błogiej drzemce. Jest cudownie. Relanium i w żyłę. Odlot.

W 5 dzień wakacji niestety piesza wycieczka. 20 minut ostrego marszu pod górkę. Czuję, że padnę, ale daję radę. I znowu do łóżka. Po chwili przychodzi Prezes biura i oznajmia mi, że wszystko, co dobre, szybko się kończy i do godziny 15 mam opuścić hotel. Jak to? To już? Tak krótko? Dali na pożegnanie tylko trzy kartki, bez prowiantu na drogę. Czytam wypis z urlopu: ostry nieżyt żołądka (oddział kardiologia) wskazanie: redukcja masy ciała (przy wzroście 170 cm i masie ciała 57 kg warto jeszcze schudnąć). Serce jak dzwon. Gratuluję personelowi za dostarczenie ekstremalnych doznań i spierniczam do domu. Wreszcie porządna kawa. W tle Hey. „...Lubię ten stan, papierosy, kawa, ja...” I to mnie trzyma przy życiu.

Tylko relanium żal...

Kasia Szymczuk
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.