Felietony > Ene dułe rike fake

Dzień jak co dzień

Kasia SzymczukPoniedziałek. Dzień jak co dzień. Pobudka godzina piąta. Miłe dzień dobry i przechodzę do rutynowych czynności. Mycie zębów, głowy, ujarzmianie blond włosów, makijaż. Codzienne powtarzanie tych samych zabiegów. Żeby tylko się nie pomylić. Korektor różowy, żeby ukryć sińce pod oczami, zielony na pękające naczynka… A może na odwrót? Podkład, korektor, puder sypki, rozświetlacz. Ciężko to rano wszystko zapamiętać. Jeszcze oczy, cienie, kredka. Rzęsy odżywką, później tusz. Ach i jeszcze brwi. Gdzie ta cholerna szczoteczka do brwi? Sztuki idealnego makijażu uczy mnie córka. Sam podkład ponoć już nie wystarcza.

Godzina szósta, wychodzę z łazienki. Czy ładniejsza niż o piątej rano? Tego nie wiem. Na pewno ciut cięższa. Jeszcze wyprasować bluzkę, łyk wody, tabletka na tarczycę (bez niej zasypiam w pracy) i gotowe. Szukam auta na parkingu. Nigdy nie pamiętam, gdzie zaparkowałam poprzedniego dnia. Jest. Wciskam się w fotel, przekręcam kluczyk. Cisza. Pstryk, pstryk. Elektronika zasrana. Odczekuje chwilę. Pstryk, pstryk. Cholercia. Patrzę na zegarek. Jest szósta trzydzieści. Autobus do Bierunia już dawno odjechał. Pędzę do rodziców po seicento. Budzę ich z samego rana. Matka siedzi na łóżku i pyta, czy to sen. Ojciec poszedł siku.

Biorę kluczyki i ruszam do pracy. Spokojnie, zdążę. Codzienną trasę przez Cielmice znam już na pamięć. Każdą dziurę i nierówność. Kurwa. Rozjechałam coś, chyba jeża. Zatrzymuje się. Chybajeż leży całkowicie rozpłaszczony. Flaki rozlazły się po bokach. Mam ochotę wsadzić je z powrotem i odstawić go na trawę. Może ożyje. Za mną sznureczek aut trąbi niemiłosiernie. Chyba spieszą się do pracy. Nie wiem co robić. Podejmuje jednak decyzję uprzątnięcia zwłok z ulicy. Biegam wokół auta w szpilkach, szukając czegoś, czym mogłabym przenieść chybajeża. Głupia blondynka, myślą. Na tylnym siedzeniu zapakowany nowiutki ręcznik. Nie ma czasu, biorę ręcznik i zbieram flaki z igłami i przenoszę na trawę. Nie ożył. Wsiadam do auta i roztrzęsiona jadę do pracy.

Kawa i chwila wytchnienia. Telefon od córki o godzinie siódmej nie wróży niczego dobrego. Kot sika krwią. Kurwa. Jak to krwią? Może buraki zjadł? Nie, to krew. Po pracy czeka mnie wizyta u weterynarza. Jak to? Po pracy właśnie jadę do fryzjera. Wybiła godzina piętnasta. Upał 30 stopni. Seicento w pełnym słońcu na parkingu, bez klimatyzacji. Odwożę kolegę do domu. W aucie 50 stopni. Pot leje się strumieniem. Śmierdzimy. Myślę o seksie w takim upale. W seicento. W spoconym, rozgrzanym do czerwoności seicento. Godzinny makijaż rozpływa się w przeciągu 5 minut.

Fryzjer z klimatyzacją. Odpoczywam. Myślami jestem przy jeżu, kocie i spoconym seicento. Zakrawa o zoofilię i alghedonię. Fryzura już mało ważna. Dziś przecież poniedziałek. Wracam do domu. Do kota. Zapalenie pęcherza, zastrzyki co trzy dni. Fryzjer 170 zł, kot 120 zł, akumulator 400 zł. Mogło być gorzej. Mogłam rozjechać fryzjera, uprawiać seks z jeżem, a weterynarz mógł mieć zapalenie pęcherza i siedzieć na L-4. Kurwa. Jeszcze lakier schodzi z paznokci. Poniedziałek. Dzień jak co dzień.

Kasia Szymczuk
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.