Tak sobie chodzę po lesie, w tą piękną złotą polską jesień z moim synem i rozmawiamy sobie na różne ważne i mniej ważne tematy. Liście szeleszczą na drzewach i pod nogami, słońce przedziera się przez gałęzie. No jest pięknie. Mogłam jednak zostać leśniczym. Ale co tam. Nie ma co się użalać nad biurowskim losem.
No i tak sobie chodzimy, a Paweł jak to Paweł, z nim nie można się nudzić:
– Mamo wiesz, jak się oswaja konia?
– Nie, Pawełku, nigdy nie oswajałam konia. No jak to się robi?
– Wiesz, bierze się jabłko i wkłada mu się do pyska. I siada się później na nim. Nieeeee... Jeszcze najpierw musisz mu założyć siodło...
– A on taki grzeczny, tak stoi i się nie rusza? I co później?
– No nie mamo. On tak trochę to się rusza i rży, wiesz rży jak szalony.
– Chyba Pawcio, on tak rży ze szczęścia.
– Nie mamo. On tak rży, bo on nie lubi, jak mu się coś zakłada na grzbiet.
– To najlepiej na oklep na nim jeździć.
– No nie wolno go klepać, bo będzie się złościć.
– Ale czasami trzeba poklepać, żeby słuchał. Bo wiesz, jak chcesz go oswoić, to i poklepać trzeba, i pogłaskać, i jeść dać. To Pawcio tak, jak z Twoim tatą.
– Mamo, to ty tatę klepiesz?
– Jak trzeba to i poklepię i jabłko do pyska wsadzę.
– Hahaha mamusiu, a później wiśta wiooooooo.
A liście tak pięknie szeleszczą.