Recenzje > Audiobooki, czyli książki czytane

„Spóźnieni kochankowie” – William Wharton

William Wharton - Spóźnieni kochankowieRzecz dzieje się w 1975 roku w Paryżu. Chociaż tunele pamięci dwojga bohaterów przenoszą słuchacza, czy czytelnika, wstecz o kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat, bądź do jakże innego kulturowo miejsca, jakim są Stany Zjednoczone, to czujemy, że centrum wydarzeń mieści się tylko i wyłącznie w okolicach, czy wręcz na samym Placu Saint-Sulpice, kościołów Saint-Sulpice i Saint-Germain-des-Prés. Prawie, że w samym sercu literackiego Paryża. Dzięki temu zauważam, że autor uczynił pewien zabieg, który spowodował, że powieść ogniskuje w swej treści kulturalny tercet, zbiera w sobie trzy najważniejsze sztuki: muzykę przez osobę Mirabelle’i, malarstwo dzięki Jacquesowi i właśnie literaturę przez umiejscowienie fabuły w tej mieszczańskiej dzielnicy elegancji. Jednakże uważny i cierpliwy słuchacz odnajdzie także i czwartą muzę, jakże delikatnie i trochę przewrotnie wprowadzoną w życie bohaterów.

Bohaterowie tworzą swój mały, intymny świat, którego granice wyznacza kilka ulic, dwa kościoły, plac. Wprowadzają słuchacza do doskonale mieszczańskiego mieszkania, w którym historia zapłakała pewnego wojennego dnia, niszcząc na wiele, wiele lat szczęście rodzinne. To tam właśnie mała, a o zgrabnych, dziewczęcych nogach i delikatnej skórze 72-letnia Mirabelka doczekała się zerwania z powoli usychającego drzewka w z wolna chylącym się do odejścia w przeszłość sadzie. Ale zanim to nastąpi, ten przykryty nocą sad zamieni się w malarskie atelier, gdzie brodaty, półwieczny malarz zachwyci Paryż portretem w formacie 20F. A tak opisuje ów sad malarz: Mój pokój ma tylko jedno okno, pokój Mirabelle dwa. Pokój muzyczny też jedno. Od siebie mogę wejść bezpośrednio do łazienki, ale toaleta znajduje się po przeciwnej stronie, przy kuchni. To stara, klasyczna kamienica z ubiegłej epoki (…)1. Gdy za sprawą malarza życie Mirabelki nabierze kolorów, barwy, te emanacje sztuki malarskiej zaczną przybierać także prozaiczne formy. Tam, gdzie świat osnuty jest ciemnością, gdzie dzień i noc, każdy fragment życia wyznaczają kościelne dzwony i uliczny ruch, gdzie najważniejszą ze sztuk jest muzyka, stół okryje się białym obrusem, który niejeden raz przywita déjeuner, bo (…) kiedy się traci wzrok, człowiek pełniej korzysta z innych zmysłów. Bardzo lubię jeść, lubię wąchać, smakować jedzenie. Nie jem dużo, ale jem uważnie2. W pokojach, w kuchni, w łazience znowu, po kilkudziesięciu latach, zaświecą jasnym światłem żarówki. Ściany, pomalowane w wyśnione, wymarzone kolory, rozjaśnią słoneczne promienie, które wpadną przez umyte okienne szyby. Sypialnia Mirabelki, jakby kompletnie ignorując minione lata, jakby kpiąc ze współczesności i wieku tej właśnie przebudzonej królewny, odetchnie bielą i pastelą. Jak kwiat śliwy, jak jej owoc…

O szczegółach tego dualistycznego melodramatu opowiedzą jednak sami bohaterowie. Nie moją rolą streszczać te sentymentalne, ale i wstrząsające fragmenty fabuły. Słuchacz, czytelnik sam oceni na ile łzawy to dramat, a na ile głęboko rozdzierająca, lecz zarazem niosąca powiew świeżości opowieść.

Dlaczego niesie powiew świeżości? Bo zaprzecza wszystkiemu. Poczynając od tego, że nie śmiem, a nawet nie przyszło mi to do głowy, nazwać 72-letnią kobietę staruszką, a kończąc na tym, że Paryż został zamknięty nie w Luwrze, muzeach, Place du Tertre, Polach Elizejskich, czy Jardin de Luxembourg, ale w gołębiach i Poire William z zamkniętą w środku gruszką. Cały ten paryski świat jest właśnie jak stado gołębi, których zwyczaje opisuje tak ładnie Mirabelle, mówiąc, że ludzie mogliby się od nich uczyć żyć. Cóż ma na myśli to twierdząc? Że łączą się w pary na całe życie? Że zachowanie stada nie ulega zmianie, choć śmiercią i narodzinami natura obdarowała gołębie znacznie hojniej niż ludzi? Albo jest jak ta gruszka, której subtelna słodyczy może być równa tylko i wyłącznie delikatnemu sposobowi powstania likieru.

Traumatyczne wydarzenia obu postaci są cezurą podwójną. Zmieniają ich życie. Lecz nie jest to czarodziejska różdżka, zaklęcie. Obydwoje budują od nowa mozolnie to, co da im radość, a może inaczej – możliwość spojrzenia, odczucia, iż gdzieś tam, być może tuż za rogiem życie nie rozminie się ze sztuką. Stawiając tamę alergicznemu konsumpcjonizmowi, który niszczy więzy rodzinne, który delikatny, czuły, pachnący tkliwością i tuleniem seks zamienia w rozwydrzone emocje, czyniące z kobiety drapieżnego wampa mijającego się z miłością gdzieś w drodze między kosztownymi boutique’ami a drażniącymi nos i kieszeń perfumeriami, Jack-John-Jean, a obecnie Jacques nie tyle, że doświadczył życia hippisa-kloszarda, co krok za krokiem uświadamiał sobie, iż okoliczności urodzenia i wychowania, predyspozycje, oraz wolność mogą zbiec się w jednym punkcie z odwagą i talentem, co zaowocuje nieoczekiwanym spotkaniem prostego chłopaka z Pensylwanii, który mówi o sobie, że Odkąd pamiętam, chciałem zostać malarzem3 i niewidomej paryskiej damy. Ową damę smakujemy jak ona smakuje Monsieur ale Peintre’a.

Wharton może nie próbuje zaskakiwać czytelnika, lecz z pewnością niezwykle taktownie i poniekąd czarodziejsko odkrywa kolejne, bardzo sympatyczne cechy, zachowania, przyzwyczajenia Mirabelle. Już po kilkudziesięciu stronach jesteśmy w stanie dostrzec pewną paralelę między odkrywaniem tajemnic niewidomej damy, a jej, jakżeż również subtelną walką o odzyskanie wzroku. Mirabelka postawiła kilkadziesiąt lat wcześniej postawiła tamę dojrzewaniu. W ogromnym ceglanym murze wydłubała z właściwą sobie delikatnością kilka dziurek, którymi spływało do niej dorosłe życie. Za ścianą, o którą obijała się zmieniająca w zastraszającym tempie wielkomiejskość, Mirabelle siadywała w lotosie, uczyła ze słuchu języków, doskonaliła warsztat gry na klawesynie do tego stopnia, że jej koncerty potrafią zadziwić wyśmienicie wyrobionego na najlepszych wykonaniach melomana, była codziennym, w jakiś sposób boskim, pasterzem paryskich gołębi. I budowała na tych kruchych fundamentach dziewczęcy świat, odrzucając kategorycznie kalectwo, przytułek, opiekę…

Oba światy zza tamy spotkały się pewnego przedpołudnia. Czy było to wyreżyserowane przez Los? Jeżeli nie, to reżyser tej sceny jest wielkim artystą. Oh! Wielkim wizjonerem! Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że obydwoje cofnęli się o lata tym spotkaniem. Jacques do momentu w młodości, w którym powinien poświęcić się malarstwu. Mirabelle do dnia, w którym dziewczynka spostrzega po raz pierwszy, że zaczyna stawać się kobietą. Czyżby William Wharton zamyka w tym zdarzeniu jakieś przesłanie? Moje myśli krążą jednak tylko wokół banałów o wolności wyboru i zmarnowaniu życia. O właśnie! Cóż mogą powiedzieć o zmarnowaniu życia 50-letni malarz, niedawny kloszard i niewidoma, niewinna 72-latka? Wszystko i nic. Bowiem tu i teraz zaczyna się ich życie. Gdy jednak uświadamiam sobie tytułowy przymiotnik pojawia się dziwne drżenie wokół ust. Czyżby pomimo spełnionego szczęścia, odzyskanej radości życia, niezwykłej miłości, którą Wharton pokazuje tutaj, jako najwyższą wartość, nie jesteśmy w stanie otrząsnąć się z tego nieuchronnego „spóźnieni”? Jacques i Mirabelle jednak są spóźnieni tylko w tytule. Oczywiście czytelnik odczuwa nieuchronność, ale oni?

W mojej opinii obydwoje uczą się siebie. Jakże czarująco, jakże magicznie, gdy wokół nich jak anioły, a może symbolizujące delikatność gołębie, tańczą atrybuty tychże czarów, z których największą wagę odgrywają obrazy i muzyka. To najważniejszy obok obojga bohaterów duet. Ale takich duetów mamy jeszcze kilka. Bo przygotowywane przez Mirabelle obiady i likier. Bo obojga opowieści o przeszłości. Bo kalectwo i erotyka. Autor znakomicie ukazuje, gdzie kończy się dla obydwojga wstyd, gdzie zaczyna się ciekawość, kiedy wybucha fascynacja. W Jacquesie najpierw eksploduje wściekłość, może i nienawiść do starej baby, która prawie niszczy mu sztalugi wytargowane za trzysta franków! Potem uczy się kalectwa, żeby w końcu całą jego duszą i ciałem zawładnęła jej delikatność. Delikatność przedwojennego paryskiego podlotka, zamkniętego w ciele starej kobiety… Niewiarygodne, że ta słoneczna, wiotka Mirabelka pyta, co to jest orgazm. Jej niewinność podnieca się włoskami w uszach, w nosie mężczyzny. Bada go jak dziecko po raz pierwszy widzianą roślinę. Aż spóźniona dojrzałość straszliwie detonuje. Jak atom, który jednocześnie przynosi ludzkości szczęście i zabija. A potem każde z nich wraca, ale już jakże inni, jakże odmienieni, jakże nauczeni siebie, życia i sztuki.

Cóż mogę powiedzieć o wykonaniu Mirosława Kowalczyka? Dlaczego przychodzi mi do głowy tylko jedno zdanie, że to aktor w każdym calu? „Spóźnionych kochanków” czytałem wiele lat temu. I przed nimi i po nich poznałem całość pisarstwa Whartona. Głos, który kilkanaście dni temu po raz pierwszy usłyszałem w słuchawkach odtwarzacza mp3, był wyobrażonym głosem pisarza. Bez wątpienia, to ciągle ten sam narrator w pierwszej osobie. Głos o niezwykle jasnym tembrze. Głos, który utwierdza słuchacza, że każda z książek Whartona to wyprawa do miejsca, gdzie nie ma wyznaczonych granic między życiem a sztuką, magią a rzeczywistością. Gdyby zebrać wszystkie przymiotniki, których użyłem w tekście, a które są synonimami delikatności, to każdy z nich można by przyporządkować interpretacji dokonanej przez aktora. Owa wrażliwość, którą w „Spóźnionych kochankach” spotykamy, co krok, doskonale została oddana przez lektora. Mimo różnicy wieku obojga bohaterów, mimo różnicy płci, wszystko tu pasuje. Ani na moment ton czytającego nie staje się zbyt egzaltowany, płaczliwy, melodramatyczny. Oczywiście jest czuły, jest emocjonalny. Czułość Kowalczyk przekazuje czytając wolniej, ciszej. Gdy grają emocje, aktor przyśpiesza. W momentach, w których bohaterowie szepczą, lektor nie szepcze, ale tak gra, iż ten szept dudni nam w uszach uczuciami! Powiedziałbym, że Kowalczyk przeprowadza słuchacza przez książkę, jak matka czytająca dziecku pierwszą bajkę, tak umiejętnie, iż nie słyszymy w głosie płaczu, śmiechu, wściekłości, ale od razu potrafimy te uczucia sobie wyobrazić.

-----

Recenzja powstała dzięki współpracy z portalem www.info.audiobook.pl.

Jerzy Lengauer
  1. William Wharton, Spóźnieni kochankowie, przeł. Magdalena Konikowska, wyd. „Edytor-Akapit” 1994, s. 150.

  2. Tamże, s. 172-173.

  3. Tamże, s. 82.

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

Audiobooki, czyli książki czytane:

„Siddhartha” - Hermann HessePod flagą biało-czerwoną„Senność” - „Ziewanne” historyjki„Moje drzewko pomarańczowe”, czyli lekcja czułości„Pachnidło” w interpretacji Tomasza TraczyńskiegoJęzyk angielski dla początkujących - recenzja„Lato przed zmierzchem” – Doris LessingHanna Bakuła „Hania Bania”„Nowe przygody Mikołajka” – René Goscinny„Kocham Paula McCartneya” – Joanna Szczepkowska„Kontrabasista” – Patrick SüskindPrzygody Olivera Twista - Charles Dickens„Złote nietoperze” – Grażyna Jeromin-Gałuszka„Ptasiek” – Williama WhartonaCheri„Wróżby Kumaka” – Günter Grass„Za blisko domu” – Linwood Barcley„Róże cmentarne”, czyli ogólne naśladowanie„Gnój” – Wojciech KuczokCzapa, czyli śmierć na ratyDynastia Miziołków„Zapiski na pudełku od zapałek” – Umberto EcoDzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy„Kubuś Fatalista i jego pan” – Denis Diderot„Coś mocniejszego” – Rafał A. Ziemkiewicz„Lolita” – Vladimir NabokovChłopiec z Nowolipek, czyli „Nowolipie” Józefa HenaRyby śpiewają w Ukajali, czyli Amazonka w sycącej pigułceRio de Oro, czyli w dorzeczu Złotej Rzeki„Cienie nad rzeką Hudson” – Isaac Bashevis Singer„Śmierć mówi w moim imieniu” – Joe Alex„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” – Jerome K. Jerome„Obsługiwałem angielskiego króla” – Bohumil Hrabal„Źródło prawdziwej siły” – Fabian Błaszkiewicz„Morderca bez twarzy” – Henning Mankell„Tragedia w trzech aktach” – Agata Christie„Zgon Oliwiera Becaille”, „Nantas”, „Radykał” – Emil Zola„Spóźnieni kochankowie” – William Wharton„Lektor” – Bernhard Schlink„Gimnastyka dla języka” – Małgorzata Strzałkowska„Skarb w Srebrnym Jeziorze” – Karol May„Modlitwa o deszcz” – Wojciech Jagielski„Śmierć na Nilu” – Agata Christie„Gaumardżos! Opowieści o Gruzji” – Marcin Meller i Anna Dziewit-Meller„Dżuma” – Albert Camus
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.