Felietony > Na wspak

Czeska równowaga

We Wrocławiu, proszę Państwa szanownych – kataklizm. Śnieżne podmuchy targają skołatane dusze miejscowych radnych, którzy nie pomyśleli, że trzeba by przed zimą zaklepać fachowców od odśnieżania. No bo w zeszłym roku to tylko przyprószyło gdzieniegdzie, a miasto ciężkie kwoty (niechby to w gębę strzelił) na wspomniane odśnieżanie wydało, zapobiegawczo. I się zmarnowały piniondze. To teraz żryj, rozbestwiony w konsumpcyjnym maglu mieszkańcu Wrocławia, żryj – śnieg, rzecz jasna. Bo się piniondze na łopaty i sól skończyły o rok za wcześnie.

Ja, proszę Państwa szanownych, w śniegu nie gustuję. W kontekście kulinarnym, z domieszką zwierzęcej uryny tudzież zmiksowanego z solą błota – to raz. Takoż w wymiarze społeczno-egzystencjalnym nie przepadam. Nie lubię. Gdy mi pada w aucie akumulator, bo mroźno. Gdy mi pociąg dwie bite godziny na dworcu w Opolu stoi i rzęzi, bo (niechby to w gębę strzelił) się rozjazdy troszku pozamarzały. Gdy brnę przez białe zaspy wredne w przemokniętych butach, z dworca na stancję. I mijam po drodze przesiąknięty wonią tłuszczu bar przydrożny „U Kasi”. To wtedy za śniegiem nie przepadam okrutnie.

Bo to jest, proszę Państwa szanownych, kwestia problematyczna. Destruktywny na obywatela wpływ śniegu, znaczy się. Sypie toto, zalega toto, przymarza do gruntu i gnije. Depresjogenna aura ugniata naród w śnieżnych zaspach zagubiony. Patologia się w społeczeństwie odmrożonym fizycznie i mentalnie odzywa. W moim mieście, dla przykładu, grasuje nożownik i niewiasty rzekomo w narządy dźga.

Wiosną jakoś nie dźgał.

Premier Tusk natomiast słabość ogólną swą odczuwa i z prezydenckiego toru przeszkód rezygnuje.

Wiosną się może poważy.

Lynchowi i jego filmowej Nibylandii mówią w Łodzi stanowczo: NIET. Się biedak obruszy i do Moskwy w zamian wyruszy. A na Kremlu Władimir go ugości i z dystynkcją cara ukaże swe włości. Tymczasem Donalda do Katynia sprasza.

Sam wiosną się wybiera.

A wszystko ten śnieg! Proszę Państwa szanownych.

Gdzie te czasy, gdy się Kapuściński w reportażach śnieżnym syberyjskim bezdrożem zachwycał, z okien pociągu w dal patrząc? Teraz to literaci w tropiki zmykają, się kryją przed mroźnym śniegu podmuchem. Danowi Brownowi, temu od aniołów, demonów i kleru profanacji, ultimatum postawiła małżonka: albo ja – albo zima. To się biedak co sezon na Karaiby z rodziną wyprawia, kobietę nad śnieg przedkładając. Winszuję wyboru, bo słuszny i godny.

Tymczasem w Polsce z lotami problemy – otóż w Pyrzowicach, co za katowicki port lotniczy uchodzą, śnieg na pasach startowych zalega. No to się wzięli chłopcy do odśnieżania. I łopaty szrrruuuuuu – między nadwoziem a samolotu kadłubem szurają, aż miło na duszy. Wstydź się pan, panie Wrocławia prezydencie, wstydź. Na Ślunsku wiedzą, co to znój, pot i pozamarzane w nosie śpiki, ale się nie tłumaczą piniondzów brakiem.

Tylko szrrruuuuuu – łopaty w ruch (nie Chorzów)!

A może to były do śniegu spycharki? Na tym lotnisku, znaczy.

To się tym bardziej, panie Wrocławia prezydencie, wstydź! Wszak spycharki od łopat tradycyjnych droższe.

Tak z innej beczki wspomnę, aby mnie o stetryczały światopogląd nie posądzono – chociaż w zasadzie zrzędliwość konstruktywną u wszelkich medialnych celebrities cenię i poważam, w rozsądnych ilościach. Zatem wspomnę, jako się rzekło, o skutecznym na zimową depresję sposobie. Otóż, proszę Państwa szanownych, wróżka Kasia radzi: w męczącym życia zgiełku los Twój się odmieni, spokój wewnętrzny Wenus Ci przyniesie – na chwałę Tobie i rodziny Twej członkom. Tylko zrób, co wróżka Kasia radzi.

Ulep, Panie, bałwana.

Bałwana!

Względnie: obejrzyj w telewizji Jacka Frosta, od razu się pogląd na życie zmienia.

Natomiast oscarowych pyszności na przesilenie zimowe nie polecam. Nędznie sobie w tym roku Akademia Filmowa poczyna. Na ekranach: groza i kuriozum – niebieskie ogoniaste stwory prezentują spłaszczone nosy à la „Gołota po przejściach”. W wersji trzy de. Leona Lewis w tle zawodzi: I see you. Ja też widzę. Te nosy rzecz jasna.

Wracając do szemranych miejskich przepychanek z odśnieżaniem w tle: lublińscy radni odkryli złoty środek. Na budżetowy deficyt mianowicie. Planują uszczknąć już teraz troszku funduszów na przyszły rok przewidzianych. Bo zima trzyma, śniegu przybywa, a piniondze na odśnieżanie w tym sezonie przeżarła sól. No to trzeba myśleć perspektywicznie. Jak zima potrzyma do kwietnia, to się radni poratują funduszami na dwa lata wprzód. A w 2012 najwyżej będzie naród na ulicach bałwany lepił z nadwyżki śniegu, w ramach społecznej terapii antystresowej. Dobrze, że Euro na początku lata.

A może się zima skończy szybciej – to wtedy piniondze się uchowają, grupowego lepienia bałwanów w 2012 nie będzie, więc ludziom nie przejdzie depresja. Czyli przywitamy piłkarskie mistrzostwa hucznie i należycie – z wisielczym humorem i ciężarem w sercu. Bo w życiu, proszę Państwa szanownych, jak w tym czeskim filmie: nie wiadomo, o co chodzi, ale jeśli już chodzi – to zawsze o piniondze. Równowaga musi być, bez strzelania w gębę, zachowana. A przecież przywykliśmy już sądzić, że jest to pojęcie tyleż względne, co mocno ostatnimi czasy eksploatowane.

Może wiosną zmienimy zdanie (?).

Katarzyna Frukacz
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.