Felietony > Na wspak

Medialny odorek

Jest lepiej niżby się mogło wydawać. A przynajmniej: prawie lepiej. Bo oto nasza współczesna, nieprzyzwoicie przyzwoita w swym poczuciu społecznej moralności, cywilizacja przeżywa swego rodzaju Progres. Duchowy. Egzystencjalny. Lub coś w tym stylu.

Rzecz się rozchodzi o publiczny ostracyzm zwyrodnialców. Draniów i łotrów, skazanych na wzgardę medialnych płaczek, spindoktorów i osiedlowych dewotek, co to dużo mówią – i na tym się zwykle kończy. Jak pamiętamy, ma miejsce Progres przez duże „py”. Znaczy się: zmiana. Zmiana mody na medialną chłostę, a właściwie – na obiekt pod pręgierzem fleszy. Minęła [czyt.: by wkrótce powrócić] era piętnowania ubeckich „teczkarzy”, zagubionych w gąszczu IPN-owskich sprawunków. Teraz czas na biczowanie dewiantów. Głośne i smrodliwe.

Ludzie dzielą się na dobrych i złych. Dewianci vel zboczeńcy – na medialnie zdatnych i niezdatnych wcale. Tych drugich się nie upublicznia, bo nie każdy świntuch świntuszy na tyle, by zbulwersować swym świntuszym rzemiosłem pruderyjny głos sumienia narodu. „Normalna” dewiacja się nie sprzedaje. Dewiacja wionąca znajomym smrodkiem niezdrowej sensacji – wręcz przeciwnie. I co ciekawe: medialne zboczenia się mnożą, rzucając wyzwanie znękanemu sumieniu masowego odbiorcy. Mamy przykładowo jednego potwora z Amstetten, jedną piwnicę i siódemkę spłodzonych kazirodczo dzieci. I co się dzieje? Polska zdobywa swojego własnego, polskiego Fritzla – z Siematycz. Piwnica, gwałcona córka i spłodzone dzieci – bez zmian. Tyle że w rodzimych klimatach i pod obstrzałem krajowych dewotek. Nie koniec na tym: pojawia się Fritzl z Australii. Fritzl z USA. Więcej piwnic, więcej córek, więcej dzieci.

Widmo krąży w medialnym półświatku. Widmo Fritzla.

Pedofile wszystkich krajów, łączcie się! Chętnie o was napiszemy. Obfotografujemy. Zrobimy reportaż. Smrodliwa dewiacja w pełnym wymiarze odoru – tylko u nas [czyli: wszędzie].

Niemniej kwestia dewiacyjnego zasmrodzenia mediów jest wysoce problematyczna. Bo cóż czynić, gdy dewianta nie da się jednoznacznie i jednogłośnie potępić, zbluzgać, zmiażdżyć, efektownie wdeptać w plugawy grunt i przydeptać w ramach nawiązki, słowem: unicestwić ostatecznie? Exemplum [mocno ostatnimi czasy nadwyrężone przez media, ale to nic nowego]: aktualna mistrzyni (?) świata w biegu na 800 m, która oprócz spektakularnych wyczynów na bieżni może się poszczycić równie spektakularnym, niemniej szemranym, rozkładem narządów płciowych. Niby pobiegł(a), niby wygrał(a). Jednak odorek dewiacji czai się gdzieś we wnętrzu przegrzanego czerepu skonfundowanego odbiorcy – i nie daje spokoju. Opada i gnije, odpada i boli – turpistyczna wizja moralnego rozkładu „normalności” spędza sen z powiek zatrwożonym nadawcom. No bo jak to tak: macicy – nie ma, jajników - takoż, za to jądra – są. Tyle że w środku. Cóż począć?

Cóż począć, gdy nam dewiant nie więzi, nie gwałci, nie płodzi [w sumie nie bardzo ma jak], a mimo to – dewiantem jest i basta (?!). Jak tu gładzić płciowego obojnaka z medalem mistrzostw świata? Niezastąpiony demotywator Janusz Korwin Mikke po raz kolejny daje wyraz swej wrażliwości na niuanse świata, wskazując złoty środek:

Zrobi się zawody dla hermafrodytów i rozmaitych transgenderowców i transseksualistów (dla homosiów jest nawet para-olimpiada!). Może kategorie wg ilości testosteronu?

Pan Janusz wyrażał swój pogląd na temat zawodów dla niepełnosprawnych wszelakiej maści. Internauta Jerzy też nie poskąpił komentarza – na temat samego pana Janusza: Nie śmiej się Pan z tragedii dziewczyny, popatrz na siebie: jako polityk też jest Pan niepełnosprawny.

Wracając do tematu problematycznych dewiacji: było już o mnożeniu, było o wewnętrznym rozdarciu – pora na zewnętrzny konflikt wartości. Globalny podział społeczeństwa na dwa zwalczające się teamy. Team Roman vs. Team Deportować Romana. W roli Sądu: rozwrzeszczana tłuszcza internetowych forumowiczów. W roli obrońcy (względnie - ofiary): francuski minister kultury, który swego czasu świntuszył z tajlandzkimi chłopcami. Czyli jest śmiesznie, żeby nie powiedzieć: dowcipnie. No i na neutralnym gruncie – Szwajcaria pretenduje ostatnimi czasy do miana ostatniego bastionu obrońców prawa w imię prawa i na podstawie prawa, by prawo przestrzegane być mogło. Tzn. Roman idzie siedzieć, my (Szwajcarzy) zapewniamy lokum i niech się dzieje wola nieba.

Dewiacje celebrytów mają w medialnym maglu sensacji szczególny status i wzbudzają ekscytację większą, niżby wypadało. Jeśli przyrównać towarzyszącą tej kwestii tabloidowo-moralizatorską otoczkę do urodzinowego tortu – Dewiant Celebryt urasta do rangi kandyzowanej wisienki na szczycie ciasta. Wersja: wódeczka vs. śledzik pasuje również – kwestia estetyki. Ogólny sens przekazu pozostaje jednak niezmienny: apetycznego świntucha wchłonie wygłodniała paszczęka opinii publicznej, przetrawi, po czym wydali na śmietnik ludzkich wspomnień. I co się Romanowi dziwić, że zdezerterował? Śpieszę z wyjaśnieniem: ja nie usprawiedliwiam i tym bardziej nie popieram. Ja się po prostu nie dziwię.

Zatem mamy Progres przez duże „py” i progresywnie upublicznianych dewiantów. Kolejny grosik wrzucony do świnki-skarbonki współczesnych mediów i postępowych odbiorców. Grosik do grosika, a zbierze się mieszek. I co wtedy będzie?

Biedna konstrukcja człowieczego lęku Progres mediów kopcący się pomaleńku

Tak – to będzie coś.

Katarzyna Frukacz
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.