Felietony > Na wspak

Byk jest wściekły, byk jest zły, a proroków nigdy dość

Kasia FrukaczGdy w 1981 r. Robert de Niro odbierał Oscara za rolę gniewnego boksera-desperata, Jake'a La Motty, zapewne nie spodziewał się, że 30 lat później pojawi mu się nielicha konkurencja. Niefilmowa, nieludzka i niepiśmienna, za to daleko bardziej przekonująca. Wściekły byk – tym razem prawdziwy, czworonożny i z rogami – nabroił w hiszpańskiej miejscowości Tafalla. Nabroił srogo i niespodziewanie, wskakując tam, gdzie nie powinien i czyniąc to, przed czym się zwykle ucieka. Potem nastąpił typowy w naszym kręgu kulturowym tryb reakcji zbiorowej, czyli: pomstowanie, piętnowanie i ujawnianie nieistniejących proroctw, wszystko w wydźwięku religijno-ideologicznym. Podsumować można całe zajście krótko: byk stratował, poturbował, ciężko ranił – w szaleńczym amoku i zapamiętale, lecz bez polityczno-etycznych przesłanek.

O przesłanki zatroszczyli się natomiast ludzie.

Byk uśpiony, ciężko ranny chłopczyk w szpitalu, media grzmią. Za sprawą całej sytuacji organizacje typu PETA zyskały skuteczniejsze narzędzie perswazji niż epatowanie golizną Joanny Krupy, zakrywającej krzyżem intymne zakątki, lub też golizną gwiazdy porno, Jenny Jameson, nawołującej do kastracji psów i kotów w celu zmniejszenia przyrostu naturalnego wśród zwierząt podwórkowych (swoją drogą – ciekawe połączenie). Bo tu nie chodzi o pikantne zdjęcia atrakcyjnych celebrytek, ani nawet o zdjęcia celebrytek wymachujących zwierzęcymi odwłokami w ramach protestu przeciwko noszeniu futer. Nie mówimy też o radykalnych, niemniej jednak niewspółmiernych do zdarzeń w Tafalli, działaniach organizacji pokroju AFL (Animal Liberation Front). W tym wypadku efekt szokująco-pobudzający wywołują nie zdjęcia, manifestacje czy zniszczone laboratoria, ale prawdziwe, rozszalałe zwierzę i prawdziwe ofiary.

Tragiczne wypadki w Tafalli to inna liga zdarzeń także dlatego, że mamy do czynienia ze zjawiskiem niemalże transcendentalnym – większa część zwierzęcych obrońców dopatruje się bowiem profetycznych czynników w zemście byka nad zreifikowanym narodem, co to robi futra z lisów i torebki z krokodyli, a przy niedzieli pożera świnie w panierce. W wolnym tłumaczeniu: nic nie dzieje się przypadkowo i bez związku – przynajmniej w kwestii praw zwierząt. Oto bowiem niedawne zakazanie corridy w Katalonii można uznać za znak z nieba, mojżeszowy krzak tudzież inną formę objawienia: „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe, jako Pan nakazał” (w domyśle: lepiej nie rań byka, bo on cię zrani dwa razy mocniej – przyp. K.F.). Znamienna jest bardzo typowa i naginana do granic możliwości obecność czynników religijnych w kontekście większości tragicznych zdarzeń o zasięgu globalnym. W przypadku problematycznego byka mamy klasyczne rozumowanie: Hiszpanie źli – bo niby wielcy katolicy, a maltretują zwierzęta (zupełnie jakby nie-katolicy tego robić nie mogli – przyp. K.F.). Gdyby corridy organizowali Arabowie („gdyby” oznacza także, że zapominamy chwilowo o świętych krowach i wyraźnym, utrwalonym w hadisach, zakazie znęcania się nad zwierzętami oraz spożywania mięsa zwierząt, które cierpiały podczas uboju – przyp. K.F.) to by wyszedł mini-armageddon. W tym wypadku klasyczne rozumowanie brzmiałoby mniej więcej tak: terroryści i fanatycy, co to wysadzają się w supermarketach, a w dodatku męczą zwierzęta. Dlaczego? Bo im Allah każe. Taka dygresja.

Wracając do tematu – w kontekście ostatnich tragicznych wypadków zwolennicy powszechnej delegalizacji corridy w Hiszpanii skomentują zapewne z przekąsem postawę władz Tafalli: „Trzeba było zakazać także!”. Zwolenników całkowitego zakazania walk byków z ludźmi powinien jednak nieco zastanowić fakt, że precedens w tej materii dokonał się akurat w Katalonii – regionie o silnie rozwiniętym partykularyzmie i poczuciu odrębności kulturowej od reszty kraju (nie żebym doszukiwała się w tej decyzji niecnych teorii spiskowych – przyp. K.F.). Walki byków z ludźmi niewątpliwie są zjawiskiem niepokojącym z wielu względów, nie tylko etycznych. W pakiet wrażeń dostarczanych przez corridy jest niejako wpisane ryzyko i realne zagrożenie w przypadku, gdy rozszalałe zwierzę wyrwie się spod kontroli. W maju tego roku w Madrycie ciężko zraniony przez byka został sam matador. Tragedia w Tafalli nie jest więc jednostkowym zdarzeniem, choć niewątpliwie wyróżnia się pod względem drastyczności i skali niebezpieczeństwa. To kolejny atut, którym szafują obrońcy praw zwierząt, dowodząc (zresztą słusznie) okrucieństwa człowieka nad zwierzęciem.

Tylko po co komu takie gadanie, skoro mówimy tu, jakby nie było, o narodowym sporcie i tradycji (że krwawej i bezdusznej – to swoją drogą), którą ciężko będzie znieść z dnia na dzień. Oczywiście nie popieram maltretowania zwierząt w żadnej formie – czy chodzi o koguty wydłubujące sobie oczy ku uciesze bukmacherów, konie przewożone w skandalicznych warunkach sanitarnych, czy np. wyrabianie smalcu z bezpańskich psów. Denerwuje mnie tylko pseudoelokwentne pustosłowie przy równoczesnym braku poszanowania tragedii ofiar. Czytając internetowe komentarze typu: „Bravo, byku!”, „Bardzo się cieszę, że byk dał nauczkę durnym ludziom” lub „Wszystkie byki na corridzie powinny przeskakiwać w tę hiszpańską durną publikę i gonić tych religijnych fanatyków” – nóż mi się w kieszeni otwiera.

Bo dziesięcioletni chłopiec leży w szpitalu i za to się brawa nie należą nikomu.

Strategiczne pytanie – co dziesięcioletni chłopiec robił na widowni podczas corridy – pozostaje problematyczne. Widocznie hiszpański tradycjonalizm jest bardziej kontrowersyjny, niżby się mogło wydawać. Niemniej jednak internetowa filozofia życia i wątpliwy dydaktyzm wirtualnych forów po raz kolejny daje mi do myślenia.

Bo sytuacja przedstawia się, jak zwykle, kuriozalnie. Internauci się cieszą, obrońcy praw zwierząt się cieszą, poszkodowanych – w tym poturbowanego chłopca – o radość trudno posądzać, zresztą nikt ich o zdanie nie pyta. Liczy się efekt globalny i ideologiczny, w tym wypadku: dobitne podważenie zasadności organizowania walk byków z ludźmi, tak w sferze etyki, jak i zwykłych reguł bezpieczeństwa. Dochodzi do tego element mistyczny – znamienne przekonanie, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a byki gustują w krwawych wendettach na bezdusznych oprawcach. Dziwi mnie tylko fakt, że jak dotąd nikt nie obwołał Olgi Tokarczuk narodowym wieszczem, skoro apokaliptyczną wizję zemsty zwierząt-terminatorów nad ludzkimi ciemiężcami przepowiedziała pół roku temu, w wydanym para-kryminale psychologicznym – „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Widocznie artystów za życia faktycznie się nie docenia.

Katarzyna Frukacz
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.