Koncert Świąteczny w Leśniczówce jest już właściwie stałym punktem mojego muzycznego kalendarza, więc i w tym roku nie mogło mnie na nim zabraknąć. Pierwszego dnia wystąpili Juicy Band, The Freax i Around The Blues. Drugiego dnia bluesową wieczerzę zainaugurował zespół Danny Boy Experience w składzie:
Panowie z Danny Boy Experience zaserwowali nam całkiem pokaźny wybór bluesowych standardów, była stara, dobra Caldonia, było coś Presleya, a i ukłonu w stronę repertuaru szanownego Jakuba Hendrixa nie zabrakło. Sami muzycy podsumowali swój występ jeszcze zwięźlej - gramy same piosenki o miłości. Nie znaczy to, że koncert był krótki, trwał ponad dwie godziny.
Pewnie nie każdy lubi takie stare numery, ale mnie się akurat bardzo podobało. Tylko Krzysztof Baranowicz zachowywał się skandalicznie i zamiast siedzieć za swoim hammondem ciągle komuś podbierał instrumenty. A to pograł na gitarze, a to na saksofonie... Nie zauważyłem kiedy grał na perkusji i ustawiał światła, ale przy tym pewnie też majstrował. Oczywiście żartuję, wiadomo przecież, że taki muzyk z ADHD na scenie znacznie podnosi atrakcyjność występu, a i muzyka serwowana przez rozbawionych wykonawców lepiej smakuje.
Po występie zespołu Danny Boy Experience nastąpiła krótka przerwa, po której na scenie pojawił się Janek Gałach i jego nowy muzyczny projekt Jan Gałach Band w składzie:
<-- Chorego Filipa Jurczyszyna na basie zastępował Paweł Mikosz.
Gościnnie pojawiali się również Krzysztof Baranowicz -->
W jednym utworze wystąpił jeszcze Mirek Rzepa, niestety chyba akurat wtedy wyszedłem na papierosa (ech te zakazy;/).
Karolina pomalowała wszystkich w barwy wojenne, przy czym nadała swojemu dziełu odrobinę filozoficzny wydźwięk. Jasiu na przykład miał na czole pytajnik, Karolina wykrzyknik, a lewy profil Muzzy'ego ozdabiała wydekoltowana tańcząca Indianka... nie mam tylko pojęcia co miał na twarzy Max, chyba coś po aramejsku, ale nie doczytałem. Tylko tomahawków Karolina zapomniała chłopakom rozdać. Może to i dobrze, bo kto wie jakie by były straty w ledwie wyremontowanym lokalu. Chłopcy zagrali spokojnie, trochę bardziej jazzowo, momentami akustycznie, czasem tylko instrumentalnie, trochę po męsku i odrobinę z głosem kobiecym...
Karolinę Cygonek słyszałem już w Lesie dwa razy i za każdym razem wychodziłem z jej koncertu bardzo zadowolony. Tym razem miała wystąpić na końcu, według planu o północy. Niestety koncert trochę się opóźnił i pomimo, że odwlekałem ten moment jak tylko mogłem, to i tak musiałem wyjść w trakcie. Na szczęście nie straciłem występu Karoliny całkowicie, a ta swoim śpiewem wynagrodziła mi wszelkie niedogodności. Wspomagali ją właściwie Ci sami muzycy, którzy wcześniej występowali z Jankiem, tylko zamiast Karola Skórskiego pojawił się Marek Kobus, czyli Pegaz z Bieszczadzkiej Grupy Bluesowej.
No i to by było na tyle, Dziewiąty Koncert Świąteczny przeszedł do historii. Mam po nim lekki niedosyt, choć nie do końca potrafię zdiagnozować jego przyczyny. Wszystkich muzyków bardzo lubię, Muzzy i Janek nie raz zachwycali mnie swoimi umiejętnościami, a Karolina śpiewała pięknie i wychodzić się nie chciało... Ale w powietrzu czegoś zabrakło... Może tego tłoku, który zawsze koncertom świątecznym towarzyszył, w końcu nie każdy może sobie pozwolić na całonocną bluesową imprezę w środku tygodnia. Może papierosowego dymu, bo mówcie co chcecie, ale od czasu wprowadzenia zakazu palenia, już na kilku koncertach czułem się nieswojo. Wychodząc na papierosa rozpraszamy pozostałych, a i sami odrywamy się od koncertowej atmosfery. Jeden współtowarzysz niedoli próbował bronić ustawy wskazując, że dzięki niej nawiązujemy na dworze nowe znajomości. Może i prawda... Dla mnie jednak nieodłączną częścią rock 'n' rolla zawsze była zadymiona knajpa, alkohol, często ścisk i poranny ból głowy...
No i jeszcze garść mini komiksów na deser. Mam nadzieję, że wywołają uśmiech na twarzy i zostaną jako pamiątka po koncercie. Pozdrowienia dla wszystkich muzyków i do zobaczenia za rok.