Podróże małe i duże > Shqipëria - Kraina Orłów - przewodnik po Albanii

Prokletije (Góry Przeklęte) 2009, cz. 2 – Maja niejedno ma imię

Maja Jezerce

Rano wstajemy na dźwięk komórek, choć wcale na to nie mamy ochoty. Ospale wychodzimy z namiotów. Pakujemy potrzebne rzeczy do małych plecaków i ruszamy w górę do trawiastego katunu. Wiemy, że mamy kierować się na zęby wampira. Idąc na czuja co raz zgadujemy, czy to, co widzimy, to są owe ząbki. Gdy je wreszcie widzimy wiemy już, że idziemy dobrze.

Zabki o wschódzie słońcaZąbkiZąbki o wschodzie słońca

Ale nie wiemy, jak blisko pod nie podchodzić. Trochę błądzimy, szukamy wejścia na wyższe siodło Qafa Jezerce. Cały czas niepewność czy wybieramy dobrą drogę. Trafiamy na trudny fragment (który w drodze powrotnej ominiemy), gdzie ściana prawie spycha nas w przepaść. Trochę adrenaliny, a to przecież początek szlaku... wreszcie wychodzimy na półkę - jedną z wielu. Ten odcinek nie był specjalnie trudny oprócz kłopotów z orientacją. Na półce robimy postój.

Odpoczynek na półceWidok w stronę Maja Radohines, widać też Maja HarapitWiola i Robert z Popluksem w tleDziś wody nam na pewno nie zabraknie

Planujemy dalszą trasę szukając "trapezów". One są kolejnym punktem charakterystycznym na „szlaku”. Chyba je widzimy, ba!, widzimy samą Majkę.

Wiola przed trapezamiMaja Jezerces

Kopuła szczytowa Majki, na którą chcemy się wdrapaćRuszamy w jej kierunku, po chwili mamy ją na wyciągnięcie ręki, a do pokonania jakby "łagodny" trawers po zboczu. Nic bardziej mylnego, dopiero teraz zaczynają się schody. Co prawda co jakiś czas trafiamy na piramidki układane przez tych, co szli na Majkę przed nami, ale równie często je gubimy. Dochodzimy do takiego fragmentu, gdzie mamy do wyboru albo wejście na grań, albo trawers ku słynnym trapezom. Wybieramy trawers po zboczu... Paweł idzie przodem. Nagle słyszę jeden wielki huk - wielki bajbor zlatuje w dół i po drodze rozpieprza się w drobny mak na innym kamolu. Paweł w ostatniej chwili się czegoś chwyta. Całe zdarzenie trwa ułamek sekundy... Odbywamy krótką naradę i decydujemy się na odwrót. Jest piekielnie krucho, zbyt niebezpieczne. W takim momencie przestają się liczyć umiejętności, trzeba wyłącznie liczyć na farta, że stawia się stopy na „odpowiednich” kamieniach. Nie idziemy dalej, życie nam zbyt miłe.

Widok na Maja Harapit i dalej w stronę CzarnogóryZ Majką w tle

Mamy dużo czasu, możemy rozkoszować się widokami.

W tle Góry PrzeklęteSamowyzwalacz

Wracamy na oślep, byle do trawiastego katunu.

Pod TrapezamiSchodzimyPuste obowozisko

Odwiedzamy szałas z pasterzami. Z Pawłem wypijamy po lufce rakiji. Gdy docieramy do naszego obozowiska widzimy, że zostaliśmy sami.

I znowu przy ząbkachOne też szukają cienia

Węgrzy i Czesi opuścili katun - mamy dla siebie całe popołudnie, odpoczywamy. Słyszymy też jakieś strzały. Może jugosłowiańscy partyzanci atakują od Ropojany.

Z albańską gospodyniąPołowa polskiego obozu w Buni i Gropeat

Przy kolacji decydujemy, że jutro podejmiemy próbę wejścia na Maja Harapit. Może tam będzie mniej rzęchowato. Wskakujemy szybko do namiotów, pobudkę wyznaczyliśmy sobie na szóstą rano... w końcu mamy wakacje.

Maja e Harapit

Rano napełniamy butelki wodą. Wiemy, że musi nam wystarczyć aż do źródełka w Thethi. Zgodnie z ustaleniami z dnia poprzedniego nasz plan na dziś obejmuje próbę wejścia na Maja e Harapit (2217m.), zejście w dół i przemieszczenie się do Koplika. Plan ambitny, ale chyba całkiem realny do realizacji, zobaczymy...

Po godzinie 7:00 opuszczamy nasze obozowisko i idziemy na znaną nam już przełęcz Qafa Peje. Słońce od rana mocno grzeje... Na przełęczy chowamy plecaki, zabieramy te mniejsze i ruszamy na szczyt. Nie wydaje się być on jakoś specjalnie odległy. Dziś powinno być dobrze.

Harapit o wschodzie słońcaHarapit o wschodzie słońca

Udaje się powoli zdobywać wysokość, ale z tym Harapitem, to wcale nie jest takie proste. To, co z dołu wydaje się prostą drogą na szczyt, w rzeczywistości jest pokonywaniem kolejnych półek i "hopek". Na szczęście szlak, przynajmniej w początkowej fazie, jest lepszy niż na Jezerce. Bardziej "tatrzański" i nie tak parszywie rzęchowaty. Niemniej jednak ostrożność jak najbardziej wskazana, bo skała ostra jak brzytwa. Fragmentami też trzeba wspomagać się rękoma. Wraz ze zdobywaną wysokością otwierają się nam widoki na Przeklęte od strony zachodniej - pewnie dobrze widać Maję Prožmit, Maję Shkurts i dalej w kierunku Czarnogóry, jak na dłoni mamy też widoki w stronę Doliny Ropojany.

Widok w stronę doliny Ropojany w kierunku CzarnogóryWidok w stronę doliny Ropojany w kierunku Czarnogóry

Ładnie tutaj... Ale słońce zaczyna coraz mocniej dogrzewać... i zaczyna brakować mi sił, choć dziś idziemy bez wielkich plecaków. Mój organizm od początku nie toleruje albańskiego słońca. Po krótkiej wewnętrznej walce, rezygnuję. Szukam kawałka cienia i zostaję. Słońce mnie pokonało... Reszta idzie dalej - cały czas mam ich na oku.

Widok w stronę doliny Ropojany w kierunku CzarnogóryWidok w stronę doliny Ropojany w kierunku Czarnogóry

Po kilkunastu minutach słyszę ich, a dokładnie moją Wiolę, jak krzyczy "Jezuuu...!". Kurcze, myślę sobie, co się dzieje - okazało się, że trafili na bardzo rzęchowaty żleb i Wiola omal nie spadła wraz z kamieniem, za który się złapała. Na szczęście udaje im się wejść na półkę. Ale jak iść dalej, nie wiedzą. Wiola też już ma raczej dość. Paweł i Gabi szukają możliwości przejścia. Nic jednak nie znajdują - podejmują decyzję o zejściu. Szukają alternatywy dla tego parszywego żlebu i znajdują coś obok.

U stóp HarapituPod Harapitem

Gdy dochodzą do mnie, Pawłowi z dołu wydaje się, że z tego miejsca, gdzie ugrzęźli, mogli iść trawersem na grań i granią wejść na szczyt. Być może... tego się już nie dowiemy. Gabi jest bardzo niepocieszona. Ciągle przeżywa, że nie udało się wejść.

ZrezygnowanePod Harapitem

Powoli schodzimy, odszukujemy plecaki. Na przełęczy robimy krótki odpoczynek. Widzimy też namioty dwóch grup - widać oni byli gorzej przygotowani niż my i nie wiedzieli, że można iść do Buni i Gropeat (Bukury), gdzie jest lepsze miejsce na obozowisko, a co najważniejsze, gdzie jest woda...

Schodzimy do Thethi - lampa taka sama jak na wejściu. Ale w dół idzie się łatwiej i zdecydowanie szybciej. Pierwszy postój pod okapem - niezbyt długi i przyjemny, gdyż przed nami były owieczki i woń odchodów czuć wyraźnie. Na szlaku mijamy 3-4 osoby - albański przewodnik idzie z Anglikami w Przeklęte. Pyta mnie, gdzie byliśmy. Opowiadam, że próbowaliśmy wejść na Jezerce, ale bez sukcesu. Wydaje mi się, że wejścia z przewodnikami są coraz bardziej popularne, bo jak się nie mylę, to ktoś inny tez wspominał o albańskich przewodnikach. Przed dojściem do źródełka robimy ze dwa bardzo krótkie przystanki - każdy ma w głowie "baranka" z Bufe. Oj, mamy na niego apetyt... ale gdy docieramy do Bufe, po "baranku" ani widu ani słychu. Nie pojemy pieczonej baraniny. Pieką barana tylko na zamówienie. Zamawiamy po piwie, potem drugie. Wchodzi dobrze i zasłużyliśmy na nie po naszej przygodzie z Przeklętymi. W barze – podobnie jak parę dni wcześniej jesteśmy sami, dopiero wychodząc spotykamy jednego turystę z wielkim plecakiem. Chwilę rozmawiamy - okazuje się, że pochodzi z Izraela. Teraz zmierza gdzieś w stronę Valbony. A my nie możemy siedzieć w knajpie Bóg wie jak długo. Znów zaczepiają nas dzieciaki i łamaną angielszczyzną proponują nam napoje, wypytują, gdzie chcemy się dostać. Powoli zaczyna to być męczące. Przy mapie wokół nas krąży już duża gromada dzieciaków. Dajemy im słodycze, które zostały nam z górskiego prowiantu. Decydujemy się zaczekać na jakiś transport do Boge. Mamy farta. Po kilku minutach czekania udaje się nam zatrzymać terenówkę. Choć są w trzy osoby, zabierają i naszą czwórkę. Oni z przodu, Wiola, Gabi i ja na tylnym siedzeniu, Paweł biedny w bagażniku (po wyjściu czuł się bardzo obolały). Kierowca to prawdziwy "rajdowiec". Sunie po drodze z niebywałą prędkością. Takie auto doskonale się sprawdza w takich warunkach. Czas przejazdu - nieco ponad godzinę (w odwrotnym kierunku jechaliśmy chyba 3 razy dłużej). Za przejazd kasują nas po 500 leków/ osoba. Wyszło zdecydowanie taniej niż z Boge do Thethi. Tak przy okazji, gdy wsiadaliśmy do auta, to widzieliśmy jak podjeżdżał autobus. Widocznie między Boge a Thethi jest coś na wzór komunikacji publicznej - oczywiście rozkładu nie widzieliśmy.

W Boge zrzucamy z garbów ciężkie plecaki, zmieniamy ubranie... zamieniamy kilka zdań z gospodarzami. Niestety, nie ma Hanny, są tylko jej rodzice. Co prawda zapraszają nas na kawę. Grzecznie odmawiamy bo wiemy, że komunikacja językowa byłaby bardzo trudna. Dajemy też 10E za "opiekę" nad samochodem, choć gospodarze mocno się bronią przed przyjęciem pieniędzy od nas. Mówimy, że to na poczęstunek dla następnych turystów na koniec dostajemy koszyk gruszek.

Opuszczamy Boge i jedziemy do Kopliku. Dzwonię do ks. Artana i zapowiadam nas na wieczór. Po drodze widzimy forda. To nie może być Albańczyk. Szybkie spojrzenie na blachy i widzimy "SMI...". Nasze blachy. Potem okaże się, że to samochód od ks. Artana i ks. Tomasza. Jechali z wolontariuszami na wycieczkę na jakąś górkę gdzieś przed Boge. W Kopliku mamy trochę problemów z odszukaniem drogi do Jubicy, gdzie mieszkają księża i wolontariusze. Oczywiście żadnego znaku, choć ks. Artan tłumaczył nam, gdzie powinniśmy skręcić. Wreszcie udaje się nam wjechać na jakąś lokalną dróżkę. Ciasno i mijanka. Tubylcy nie mają zwyczaju zjeżdżać do boku, nawet jeśli jeżdżą terenowymi autami. Dla naszego wozu każdy kontakt z poboczem to wzrost adrenaliny. Po kilkunastu minutach droga się poprawia, ale skręciliśmy zbyt wcześnie. Wypatrujemy kościoła. Ten widoczny jest z daleka. Brama czeka na nas otwarta. Witamy się z ks. Artanem i wolontariuszami. Reszta przyjedzie później i z nimi też chwilę pogadamy. Rozbijamy nasze namioty obok domu - szpilki za żadną cholerę nie chcą wejść w ziemię. Namiot stoi zupełnie prowizorycznie. Ale przez jedną noc się nie zawali...

Wreszcie możemy wziąć prysznic w łazience. Co prawda z pająkami, które na białych ścianach bardzo wyraźnie się prezentowały ale za to była ciepła woda. Tego nam było potrzeba. Jemy kolację, na deser dostajemy pysznego arbuza. Księża informują nas, że ok. 22 odbędzie się msza. Paweł i Gabi decydują się iść na nią (wzięło w niej udział łącznie 5 osób) - Wiola i ja zostajemy w namiocie. Chcemy się wyspać, ale nie było nam to dane. Gdzieś ok. 23 zaczęło się głośne granie albańskiej muzy. Albano disco. Nie dało się ani tego słuchać na dłuższą metę, ani tym bardziej przy tym zasnąć. Ciężka noc przed nami. Rano okaże się, że spaliśmy z pająkiem. Miał rozmiar śróddłoni choć fotka tego nie oddaje.

Pajączek

Na tym zakończyliśmy naszą przygodę z Górami Przeklętymi. Wrażenia niezapomniane, masa nowych doświadczeń, a oczy do syta napojone przecudownymi widokami.

Przeklęte to góry surowe i wymagające, są jeszcze dzikie i nie do końca odkryte, i dlatego takie pociągające.

Zagospodarowanie turystyczne jest póki co bardzo skromne (wręcz żadne), ale następuje widoczna komercjalizacja tych terenów. Świadczy o tym choćby początek znakowania szlaków czy "ciągnięcie" asfaltu coraz dalej od Boge...

W ciągu jednego roku Albańczycy zdążyli poprowadzić szlak na przełęcz Qafa Peje i postawić tam znaki informacyjne, kto wie może za rok szlak doprowadzi na samą Jezerce?

Można próbować z przewodnikiem, on pewnie wie którędy iść najlepiej, tj. gdzie jest możliwie najmniej rzęchowato. Wysoko w górach nie spotkaliśmy nikogo. W razie czego trzeba liczyć na samego siebie.

Czy dla nas była to ostatnia wyprawa w Przeklęte? Trudno powiedzieć... ale nie sadzę. Może spróbujemy od innej strony, może od czarnogórskiej...

Robert Durski
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.