Podróże małe i duże > Shqipëria - Kraina Orłów - przewodnik po Albanii

Hura, znowu Albania!

To była już nasza trzecia wyprawa do Albanii i tak właściwie powoli powinna słabnąć moja fascynacja tym krajem, nie wiadomo jednak dlaczego nadal darzę to państwo i jego mieszkańców wyjątkowym uczuciem. Ciągle zachwyca mnie piękna przyroda, cieszę się wszystkim, co im się udaje, a nadrabiają ostatnie 50 lat w ogromnym tempie. Podziwiam ich wysiłek, starania, postępy. W tym roku 27 czerwca Albania w uznaniu zasług w dążeniu do przeprowadzania reform i walki z korupcją otrzymała status „kraju kandydującego” do Unii Europejskiej i pieniądze unijne widoczne są na każdym kroku. Informacje o płynących funduszach pojawiają się przy budowanych drogach, elektrowniach, kanalizacji itd.

Polepszyła się sieć dróg, powstała pierwsza prawdziwa autostrada, 24 km w okolicach Vlory, w miasteczkach widać na ulicach służby porządkowe. Po ulicach już dawno nie jeżdżą stare mercedesy, ale można tu spotkać wszystkie najnowsze modele aut. Albańczycy zresztą kochają drogie samochody, stają się one chyba potwierdzeniem ich statusu społecznego.

Wszędzie widać zmiany na lepsze.

W tym roku rozpoczęliśmy naszą podróż na początku lipca, co okazało się być strzałem w dziesiątkę, bo byliśmy tam na miesiąc przed rozpoczęciem sezonu (Albańczycy rozpoczynają urlopy głównie w sierpniu) i mogliśmy rozkoszować się pięknymi, pustymi plażami, a także cieszyć się bardzo przystępnymi cenami hoteli.

Pierwszym celem naszych odwiedzin stało się Dhermi miasteczko turystyczne nad morzem, położone 24 km na południe od Vlory, w południowej części wybrzeża. Już wcześniej czytałam w albańskich przewodnikach turystycznych, że jest to rejon przepięknych plaż i ta informacja potwierdziła się w 100%. Plaże są szerokie, długie, oddzielone od siebie pięknymi formacjami skalnymi, piaszczyste lub żwirowe, piękna, krystalicznie czysta woda. Raj na ziemi.

Plaża DrymadesPlaże w Dhermi

Do Dhermi od strony Vlory dojeżdża się widokową trasą nadmorską przez przelęcz Llogara i jednocześnie park narodowy Llogara, na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Na szczycie znajduje się kilka restauracji, z tarasów których można podziwiać zapierające dech w piersiach widoki, między innymi na plaże w Dhermi.

Widok z przełęczy LlogaraTaras widokowy na przełęczy

Samo miasteczko położone jest na zboczu góry i tam usytuowana jest większość zabudowań oraz prywatnych pensjonatów i hoteli. Wybierając taką opcję zakwaterowania trzeba się jednak liczyć się z codziennym kilometrowym (w najlepszym wypadku) marszem na plażę i z powrotem (pod górę) lub dojeżdżać własnym samochodem.

Widok DhermiCzęść hoteli i ośrodków wypoczynkowych znajduje się przy samej plaży, tu również jest dużo barów, restauracji, większość z nich dysponuje własnymi leżakami i parasolami na plaży. Właściciele prześcigają się pomysłach na przygotowanie jak najciekawszej oferty plażowania dla turystów. Najlepiej więc wybrać hotel z tych, znajdujących się przy samej plaży, oferujących własne leżaki i parasole plażowe.

Ceny jedzenia i napojów w Dhermi są nieco wyższe niż w bardziej wysuniętych na południe kurortach, ale tylko nieznacznie. Dania obiadowe od 300 do 900 Leków, piwo od 150 do 250, najdroższy jest Heineken, Frappe 150 Leków.

Ceny leżaków i parasola kształtowały się w lipcu 2014 od 500 do 700 leków.

Nasza plaża hotelowa w trakcie renowacjiNasz hotel znajdował się na samym końcu głównej plaży Drymades, z dala od innych i od tłumu. Siedząc na balkonie lub w hotelowej knajpce słuchaliśmy szumu fal. Obie plaże znajdujące się przy hotelu rozdziela skalne ucho igielne, wyjątkowo malownicze miejsce, często pojawiające się w teledyskach albańskich gwiazd. Podczas naszego pobytu dwie kolejne ekipy wybrały to miejsce na tło do swoich występów przed kamerą.

Ucho igielne pomiędzy dwoma plażamiPołączenie tych wszystkich elementów sprawiło, że każdego dnia robiliśmy tysiące zdjęć, chcąc uwiecznić wyjątkową urodę tego miejsca. Z czystym sercem mogę polecić wszystkim hotelik „Summer Dream”. My na pewno tam wrócimy w przyszłym roku.

Jedyną wadą Dhermi jest mała ilość sklepów i spora do nich odległość, tak więc należy się raczej nastawiać wyłącznie na jedzenie w hotelowych restauracjach – w większości jedzenie jest pyszne.

W tym uroczym miejscu spędziliśmy aż tydzień, rozkoszując się słodkim lenistwem na plaży, kąpielami w morzu oraz spacerami po skałach wzdłuż wybrzeża.

Z Dhermi ruszyliśmy do odwiedzanego przez nas za każdym razem Ksamil. Droga jest dobra i prowadzi wybrzeżem. Po drodze pojawiają się serpentyny, kolejne piękne plaże, wysokie skały. Warto wybrać tę trasę ze względu na piękne widoki.

Ksamil rozrasta się i pięknieje z każdym rokiem, powstają nowe hotele, pensjonaty, restauracje, bary przy plażach. Jest zdecydowanie czyściej na ulicach, powstały dwa place zabaw dla dzieci, jest dużo sklepów.

Ksamil plac zabawKsamil główna ulica

Duża ilość hoteli, kwater i restauracji sprawia, że jest duża konkurencja, a co za tym idzie dbałość o turystów oraz utrzymujące się nadal niższe ceny niż w pozostałych kurortach nadmorskich. Plaże są czyste, dobrze zagospodarowane, prawie wszędzie można wypożyczyć sprzęt pływający – godzina pływania rowerem wodnym kosztuje 600 Leków.

Ksamil jedna z plażKsamil plaże w centrum

Jedzenie jest wszędzie smaczne, ładnie podane. Na szczególne wyróżnienie pod tym względem zasługuje jednak Guvat – jedna restauracji znajdujących się przy nadmorskiej promenadzie. Oprócz smacznego jedzenia oferuje piękne widoki i wyjątkową atmosferę. Trzeba się tu jednak liczyć z dość długim oczekiwaniem na otrzymanie zamówionych dań.

Po kilku dniach szaleństw w Ksamil ruszyliśmy na północ, do kolejnego miejsca, które również odwiedzamy zawsze z wielką przyjemnością. 2 km od miejscowości Rubik, położonej niedaleko miasta Lezha, przy głównej trasie do Kosowa, znajduje się hotel Marub. Czarujące, ciche, spokojne miejsce wśród gór, nad strumieniem. Idealne miejsce do prawdziwego odpoczynku, spacerów, delektowania się świetną kuchnią.

Rubik okolice hotelu MarubHotel Marub taras restauracyjnyHotel Marub

Rubik stanowi dla nas również bazę wypadową do ciekawych miejsc w centralnej Albanii. W tym roku zaplanowaliśmy kilka wypraw w góry: do Puke, Koman i Ulzy oraz jeden nad morze – do Tale. Rubik stwarza takie możliwości, odległości między wybrzeżem nadmorskim a wysokimi górami są tak niewielkie, że jednego dnia można zaliczyć opalanie na plaży i wycieczkę górską.

W tym roku rozpoczęliśmy od Puke i Koman, terenów górzystych 400–1000 m n.p.m. Drogą SH1 udaliśmy się w kierunku Shkoder i skręciliśmy na SH28, kierunkowskaz na Puke oraz Koman. Za miasteczkiem Vau i Dejes droga rozdziela się na SH5 do Puke oraz SH25 do Koman.

Vau Dejes leży nad najdłuższą rzeką Albanii – Drin, tu nizinne wybrzeże Adriatyku przechodzi w albańskie tereny górzyste.

Okolice Vau DejesW tych górach Drin ma swoje źródło. Przepływa przez góry wąską doliną, tworząc przełomy do 1000 m głębokości. Nic dziwnego zatem, że cała okolica obfituje w przepiękne krajobrazy. W miejscowości w latach 60. rozpoczęto budowę tamy, potem powstało jezioro i od 1975 roku znajduje się tam jedna z największych w Albanii elektrowni wodnych. Na Drinie istnieją trzy wielkie sztuczne zbiorniki wodne: Fierzë (największy w Albanii, 72,5 km²), Vau te Dejës (24,7 km²) i Koman (14 km²).

Przepiękne jeziora, rozlewiska rzeczne, malownicze kaniony, malutkie wioski ukryte na dnie wąwozów są praktycznie w ogóle niewykorzystane turystycznie. Są to tereny z zaledwie kilkoma restauracjami, a turyści są rzadkością.

Droga SH5 jest w bardzo dobrym stanie. Przez większą część trasa prowadzi szczytami gór, w dole widoczne są nieliczne wioski i meandry rzeki, która w lipcu jest zaledwie niewielkim strumykiem.

W drodze do PukePotem w okolicach Kcire wjeżdża się na duży płaskowyż, na którym też położone jest Puke.

Samo miasteczko jest niewielkie, pozbawione atrakcji turystycznych. Jest jedną z kilku miejscowości w tym regionie, które mogą pochwalić się współpracą albańsko-austriacką, za sprawą Marianne Graf, która wraz z mężem w 1992 roku założyła to partnerstwo.

Dzięki tej działalności, która swoim zasięgiem obejmuje północną część Albanii, powstają szkoły, przedszkola, mieszkania socjalne, mosty, studnie, odbudowywane są najważniejsze zabytki (Np. XII-wieczny kościółek w Rubik i droga krzyżowa), projekty dotyczą też kulturowego i religijnego dialogu, ekologii, wsparcia małych gospodarstw rolnych, sadzenia drzew owocowych. Od końca lat 90. wspierani są również uchodźcy z Kosowa.

I rzeczywiście w obu miasteczkach (Rubik i Puke) widać większy porządek, szkoły, budynki socjalne, chodniki, drzewa, kwiaty.

Ponieważ te trasę udało nam się pokonać dość szybko, postanowiliśmy jeszcze tego samego dnia pojechać do Koman. Zaraz za skrętem na SH25, w odległości około 1 km znajduje się pięknie położona nad samym jeziorem restauracja „Perla Bar”. Tam postanowiliśmy zjeść obiad. Piękny teren z oryginalną zabudową, pyszne jedzenie, nad jeziorem malutka plaża z leżakami.

Perla BarPerla Bar widok na jezioro

Po odpoczynku ruszyliśmy dalej w drogę do Koman. Tu nawierzchnia jest już zdecydowanie gorsza i pogarsza się wraz z kolejnymi kilometrami. Jest jednak na tyle dobra, że nasza Toyota Avensis pokonała ją bez najmniejszych przeszkód. Wszystko jednak wynagradzają piękne widoki. Rozlewiska jezior i szczyty górskie. Co chwila zatrzymywaliśmy się, żeby zrobić kolejne zdjęcia.

Droga do KomanWreszcie dojechaliśmy do Koman. Miejscowość sprawia wrażenie, jakby była na końcu świata. Na kempingu dowiedzieliśmy się, że przeprawa promowa Koman – Fierze odbywa się tylko jeden raz dziennie i to o godzinie dziewiątej rano, a my byliśmy około osiemnastej. Tak naprawdę liczyliśmy się z tym, że tego dnia na przeprawę nie ma szans i potraktowaliśmy naszą wycieczkę do Koman jako rozpoznawczą przed przyszłoroczną wizytą.

„Port promowy” znajduje się niedaleko za Koman, za mostem należy jechać nadal drogą SH25 w górę, w stronę tamy. Przed samym nabrzeżem wjeżdża się w tunel. Wyjeżdża się na kemping i „hotel” i czeka się w kolejce do wjazdu na prom. Prom przypływa z Fierze około dziewiątej i odpływa niedługo potem. Trasa obejmuje około 40 km pięknymi przełomami i trwa około trzech godzin. Koszt biletu dla jednej osoby to 400 Leków, a samochodu od 4000 do 5000 Leków. No cóż, ta podróż nadal przed nami.

Następnego dnia, lekko zmęczeni kilkoma godzinami w samochodzie postanowiliśmy odpocząć na plaży w Tale. Tale to mała miejscowość nadmorska, na lagunie, w odległości około 25 km od Rubik. Dużo ciszej i spokojniej niż w kurorcie Shengjin. Zaledwie kilka domów, kilka barów, wesołe miasteczko, nie ma też takich tłumów na plaży i żadnych obcokrajowców. Plaża jest bardzo długa, wzdłuż całej laguny, idealne miejsce do długich spacerów.

Plaża jest piaszczysta, niestety piasek jest ciemny, ale woda w morzu mimo to przejrzysta i wyjątkowo ciepła (nigdzie w basenie Morza Śródziemnego takiej nie doświadczyłam). Bardzo szeroki pas płycizn z delikatnym piaskiem oraz bardzo ciepła woda zachęcają do kąpieli, bardzo bezpieczne miejsce dla małych dzieci.

Plaża w TaleZ przyjemnością taplaliśmy się w wodzie, zrobiliśmy około 10 km plażą i nazbieraliśmy pełne kieszenie pięknych muszli. Odpoczynek był bardzo udany.

W drodze powrotnej do hotelu, za namową właścicieli, postanowiliśmy odwiedzić jeszcze jedno piękne miejsce, mianowicie kolejną zaporę, tym razem na rzece Mat i jezioro – Ulez.

Z drogi S851 w stronę Kosowa trzeba skręcić na Burrel, w SH6.

Prawie cały odcinek rzeki Mat wraz z zaporą i jeziorem Shkopeti do jeziora Ulez znajduje się na terenie parku narodowego. Widoki piękne jak w drodze do Koman, przełomy, rozlewiska i największy chyba hit tej okolicy, olbrzymiej długości drewniane mostki zawieszone dość wysoko nad rzeką, łączące dwa brzegi. Taka sobie atrakcja dla lubiących mocne wrażenia. Już raz dałam się namówić na przejście takim mostkiem w Corovode, ale był przynajmniej o ¾ krótszy niż te, a i tak bujał się przy każdym kroku. Moja wyobraźnia nie pozwoliła mi sprawdzić, jak byłoby teraz.

Droga jest kręta i niespecjalnie szeroka, ciężko więc jest zaparkować samochód bezpośrednio przy zejściu do mostku, ale kawałek wcześniej jest restauracja (z dużym niedźwiedziem w klatce) i tam można na parkingu zostawić samochód.

Droga do UlzyDroga do UlzyDrewniany mostek nad rzeką

Następnego ranka opuściliśmy z żalem Rubik i udaliśmy się do ostatniego miejsca, zaplanowanego na ten rok. Ponieważ ostatnim razem z powodu przyczepy pozostawionej na drodze nie udało nam się dotrzeć do Boge, w tym roku podjęliśmy kolejna próbę – udaną.

Boge leży w północno-zachodniej części Albanii, w dolinie prowadzącej w Góry Przeklęte, na wysokości 910 m n.p.m, przy drodze SH21 prowadzącej do Parku Narodowego Theth.

Póki co Boge jest małą wioską, w której ruch turystyczny zaczyna dopiero raczkować. Nie ma tu hoteli ani restauracji, najbliższy sklep jest w odległości 23 km. Boge odwiedza się głównie przejazdem, w drodze do Theth. Dlaczego więc Boge? Odpowiedź jest prosta, bo tu kończy się asfalt.

Zakwaterowaliśmy się w Boge, w jedynym chyba z prawdziwego zdarzenia prywatnym pensjonacie „Boga Alpine Guesthouse”, właściciel dysponuje trzema czteroosobowymi apartamentami, oraz ewentualnie pokojem dwuosobowym. Czysto, ładnie, młody właściciel mówiący świetnie po angielsku, ma masę pomysłów na zagospodarowanie terenu i spokojnie je realizuje. W lipcu budował coś pełniącego funkcję oczka wodnego i basenu jednocześnie.

Ponieważ w pobliżu nie ma restauracji, trzeba się zdać na kuchnię domową właścicieli. I tak jest praktycznie w każdym domu, w którym wynajmowane są pokoje. Warto się jednak skusić, bo to bardzo ciekawe i smaczne doświadczenie. Gospodarze w Boge jedzą wyłącznie produkty wytwarzane, pozyskiwane lub uprawiane w swoim gospodarstwie: począwszy od mięsa, przez mleko, jajka, jogurty, sery, masło, dżemy, miód, warzywa, owoce, sami pieką chleb. Pychota! Wszystko świeżutkie, naturalne.

Pierwszego dnia udaliśmy się na krótką wycieczkę w okoliczne góry. A jest gdzie chodzić, bo Boge jest otoczone przez góry ze wszystkich stron, i to dość wysokie, jak na takie miejsce, od 1000 do 2200 m n.p.m.

Góry w BogeBoge widok doliny

Piękne widoki na górze przesłoniła nam niestety mgła, a w drodze powrotnej zlał nas porządnie deszcz. Właściwie przelotne ulewy i burze towarzyszyły nam każdego dnia, mniej lub bardziej dokuczliwie.

Na kolejny dzień zaplanowaliśmy wyprawę do Thethi. Dowiedzieliśmy się, że mamy do pokonania 23 km, oraz że dodatkowo budowana jest droga i 11 km jest już utwardzone, a na szczyt góry (1680 m n.p.m.) można dojechać samochodem, tam zostawić go na parkingu przy restauracji i dalej przejść na piechotę (w dół do kolejnej doliny). Po południu postanowiliśmy przejechać tę trasę naszą Toyotką i sprawdzić jak to naprawdę wygląda. Istnieją jeszcze inne opcje dotarcia do Thethi – własnym samochodem terenowym, miejskim busem za około 10 Euro od osoby, ale trzeba na niego trafić, można też skorzystać z prywatnych taksówek, ale koszt jest spory – tam i z powrotem 50–60 Euro.

Droga do Theth widok ze szczytuPo rekonesansie naszym samochodem doszliśmy do wniosku, ze żadna z opcji nas nie satysfakcjonuje. W sukurs przyszedł nam nasz gospodarz i zawiózł nas następnego ranka na szczyt góry, a stamtąd poszliśmy na piechotę. Już od samego szczytu widoki są niesamowite, widać prawie całą olbrzymią dolinę, potem powoli schodzi się w dół.

Za którymś zakrętem pokazuje się dolina Theth i rzeka Shala. Widok jest niesamowity, rzeka jest prawie wyschnięta, ale całe jej koryto i wszystkie miejsca, którymi spływa woda z gór, są zupełnie białe, tak więc ma się wrażenie, że w całej dolinie leży śnieg.

Thethi widok rzeki ShalaRzeczywiście po około 15 km od Boge droga staje się przejezdna jedynie dla samochodów terenowych lub wypożyczonych. Po 23 km wprawdzie dotarliśmy do granicy Parku Narodowego Thethi i do pierwszych zabudowań, ale do doliny pozostało jeszcze jakieś 2-3 km. Tak więc szanse na wycieczkę górską, już z samego Thethi, zmalały do zera.

Do godziny osiemnastej musieliśmy pojawić się z powrotem na szczycie przy parkingu, żeby zostać dotransportowanym samochodem do Boge. Tak więc około 15.00 zaczęliśmy wracać. Pogoda zaczęła się psuć.

I kiedy byliśmy już bardzo blisko szczytu, zabrała nas z trasy para Francuzów, którzy parę godzin wcześniej pytali nas o drogę. Zawieźli nas do samego Boge. Deszcz lał już na całego.

Bardzo miłego spaceru nie żałowaliśmy, natomiast na przyszły rok zaplanowaliśmy spędzić kilka dni w Boge i kilka dni w Thethi, tak żebyśmy mogli tam trochę pochodzić po górach. Jednego dnia nie da się tego zrobić, zakładając nawet, że dojedziemy na miejsce samochodem. Góry dookoła doliny są dość wysokie 1800–2200 m n.p.m. więc na przejście każdego szlaku trzeba liczyć parę godzin.

Ostatni dzień w Boge przywitał nas pięknym słońcem, postanowiliśmy więc trochę poprawić naszą opaleniznę, która zdążyła już nieco wyblaknąć przez te parę dni w górach.

Nazajutrz rano opuściliśmy Boge, a zaraz potem Albanię, co zawsze wprawia mnie w zły nastrój, ale planów na przyszły rok mamy co niemiara.

Albania staje się z roku na rok coraz bardziej modnym miejscem wakacyjnych wojaży i to nie tylko dla Polaków, którzy z pewnością stanowią największą grupę turystów, odwiedzających ten kraj. Oprócz Kosowian spotyka się często Holendrów, Niemców, coraz częściej przyjeżdżają tu nawet Włosi, bojkotując w ten sposób swoje własne kurorty, w których ceny są kilkukrotnie wyższe.

Z jednej strony bardzo mnie to cieszy, bo wiem, że w ten sposób Albania ma szansę na szybki rozwój, a z drugiej, tak egoistycznie, po ludzku, martwi, bo nie chciałabym, żeby za kilka lat Albania stała się np. drugą Chorwacją, z tłumami turystów, pensjonatami jeden na drugim, koszmarną drożyzną itd.

Tak więc póki jeszcze Albania ma w sobie coś z tego pięknego kraju dobrych ludzi, jak przed laty, i nie jest tam tak samo jak w każdym innym kraju śródziemnomorskim, należy ten potencjał wykorzystać. Zachęcam.

Edyta Woźniak
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.