Felietony > Felietony z pazurkiem

Wesele - zwycięstwo kiczu

Katarzyna RedmerskaZastanawia mnie, dlaczego niektórzy tak gustują w organizowaniu przyjęć weselnych na dwieście, trzysta osób (zwłaszcza w środowisku wiejskim). Z reguły na takich wielkich weselach połowa gości się nie zna, więc po co ta rozrzutność?

Temat „wiejskich” wesel od dłuższego czasu ciekawił mnie jako przykład zachowań społecznych. Moja ciekawość wreszcie została zaspokojona dzięki możliwości znalezienia się w samym centrum takiego wesela. Rzecz jasna jako gość, nie Panna Młoda!

Co pierwsze rzuca się w oczy, to wybranie miejsca na wesele. Z reguły jest to remiza strażacka, dom parafialny lub dom kultury. Co do ozdobienia pomieszczenia, króluje kicz. Baloniki, serpentyny, sprośne wierszyki wiodą prym. Wesele to okazja do pokazania się przed społecznością, sąsiadami, rodziną. Zaczyna się więc szaleństwo. Menu jest wyszukane i zamawiane w tonach. Trunki do wyboru, do koloru. Tort wielki, z cukrowymi kwiatkami. Orkiestra koniecznie dysponująca ambitnym repertuarem, czyli wszystkie hity disco polo!

Przejdźmy teraz do pary młodej. Panna młoda chce wyglądać w tym dniu jak zjawisko. Piękna suknia, welon, fryzura i makijaż muszą być perfekcyjne. Co do pana młodego, już takiego szaleństwa nie ma. Oblubieniec wychodzi z założenia, że jak się umył i założył czystą koszulę oraz garnitur, to i tak wykonał aż nadmiar pracy. Z reguły jednak nie ma nic do gadania. Słowo decydujące ma narzeczona. I, co ciekawe, jest to ostatni moment w ich wspólnym pożyciu, kiedy on się na wszystko zgadza. Po ślubie już tak łatwo nie będzie.

Co do gości, to w kwestii ubraniowej zazwyczaj szaleją panie. Znajdzie się jakiś męski rodzynek, ale rzadko.

Przejdźmy do samego wesela. „Wersal” i tak zwany bon ton jest na wstępie. Wszyscy jeszcze skrępowani, pan młody co dopiero ochłonął z atrakcji kościelnych (czyt.: przysięga małżeńska), dochodzi powoli do siebie. Panna młoda szczęśliwa, że wreszcie ma gagatka w małżeńskich sidłach, co chwila spogląda to na obrączkę, to na świeżo upieczonego małżonka. Po toaście za zdrowie młodej pary rozpoczyna się impreza. No i teraz to dopiero się zaczyna „zabawa”.

Goście weselni dzielą się na kilka grup. Jest tak zwana „starszyzna”, która je, pije i dyskutuje przy dźwiękach romantycznej muzyki w stylu: ”daj mi tę noc”. Jest również grupa „desperatek”, czyli konkretnie starych panien. Wesele to dla nich okazja do łowów. Następna grupa to mężczyźni, którzy przyszli w jednym konkretnym celu - ululać się. No i ostatnia grupa, która się bawi, czyli: je, pije i tańczy.

Po trzech, czterech godzinach trwania weselnej zabawy jesteśmy świadkami następującej sceny: panna młoda coraz bardziej poirytowana, zerka na swojego coraz bardziej „zmęczonego” męża. W jednym kącie sali kumoszki miło „obsmarowują” kogo się da. W drugim kącie, „desperatki” usiłują „rozpracować” delikwenta, którego złowiły. W jeszcze innym kącie, zdjąwszy marynarkę, strudzony zabawą, pochrapuje miły jegomość. Grupka par tańczy, są i tańczący single którym nie przeszkadza, że ich partnerka już dawno zeszła z parkietu. Zza otwartych drzwi wiodących na zewnątrz budynku słychać śpiewy zadowolonych mężczyzn, którzy wyszli, względnie się wytoczyli, na papierosa.

A wszystko przy rytmach słów wodzireja: „a teraz bierzemy się za boczki i robimy wężyka”.

Katarzyna Janina Redmerska

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.