Powieści i opowiadania > Szukając przeszłości

Szukając przeszłości, rozdział XVI

O dwunastej stałam już przy wejściu do kawiarni Burst przy skąpanym w słońcu rynku. Było niezmiernie gorąco, kobiety przechadzały się w letnich, zwiewnych sukienkach, a mężczyźni co jakiś czas zerkali na delikatne, falujące materiały. Czerwiec to najpiękniejszy miesiąc… - pomyślałam, czekając na Tarję. Spóźniła się trochę, ale mi to nie przeszkadzało.

- Witaj! Przepraszam Cię, musiałam skoczyć po drodze do sklepu.

- Nic się nie stało. Witaj. Cóż to za sprawa, o której koniecznie chciałaś ze mną porozmawiać?

Westchnęła, po czym podszedł do nas kelner i zamówiłyśmy dwie zimne kawy z lodem.

- Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia… - zaczęła tajemniczo.

- Nie do odrzucenia? Hmm…

- Mam nowe zlecenie, wykopki przy starych zabudowaniach z XIX wieku. Potrzebuję kogoś chętnego do współpracy, co Ty na to?

- Musiałabym się zastanowić… chciałam trochę odpocząć.

- Wiem, wiem. To nie to samo co praca przy nieznanym grobie, ale tym bardziej takie badania powinny być dla Ciebie błahostką. Po tym co zrobiłaś, co zrobiliśmy…

- Być może i tak, zastanowię się jeszcze i odpowiem Ci później.

- Oby nie za późno, bo nie mogę też zwlekać. Cieszę się, że jest jakaś praca, a wiesz jak to z pracą w tym zawodzie bywa.

- Wiem…

- No cóż…

Pogadałyśmy jeszcze trochę, potem Tarja udała się do swoich rodziców, a ja wróciłam do siebie.

Trzy kolejne dni tak szybko mi zleciały, nawet nie zauważyłam kiedy i nawet nie pamiętam co takiego wtedy robiłam. Siedziałam teraz na taborecie w kuchni i popijając herbatę, jak to zwykle robiłam, wpatrywałam się w przechodniów. Nagle zadzwonił telefon.

- Tu Petri.

- Cześć!

- Musimy się spotkać, mogę do Ciebie przyjechać?

- Tak, oczywiście. Jestem teraz cały czas w domu.

- Będę o 15. Trzymaj się.

Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć Petri odłożył już słuchawkę. Coś się musiało stać. Czułam to w jego głosie. Coś poważnego, dlatego nie powiedział mi o tym przez telefon.

Denerwowałam się czekając na niego. Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi poczułam jakby ulgę.

- Wejdź, coś się stało, prawda?

Petri zdjął buty, usiadł na kanapie i dłuższy czas milczał. Widać było, że gryzie się z uczuciami. Usiadłam obok niego i stukając palcami w kolana czekałam, aż coś powie.

- Eveliina… - powiedział, łapiąc mnie za rękę. Ścisnął ją mocno i rzekł. – Dziadek nie żyje. Dłoń zaczęła mi się trząść, patrzyłam w podłogę i długo razem milczeliśmy. Łzy strumieniami spływały mi z oczu. Czułam ich słony smak na ustach. Umarł człowiek najbliższy memu sercu. Sercu, które teraz bolało. Bardzo bolało. Petri mnie przytulił i zaczął powoli kołysać, zupełnie jak małe bezbronne dziecko. Tak się właśnie czułam, jak małe bezbronne dziecko.

- Jeszcze parę dni temu byłam u niego… wyglądał tak dobrze. Dobrze się czuł. Poszliśmy na spacer do lasu…

- Mi też jest ciężko. – odparł, powstrzymując łzy.

- Dlaczego?

- Serce… - Petri przełknął ślinę. - nie wytrzymało.

- Kolejny zawał… nie dawał żadnych znaków cierpienia.

- Nie chciał byśmy się martwili.

„Kocham Cię. I ja Ciebie też.”. - dźwięczało mi w uszach. Bardzo Ciebie kocham dziadku. – powiedziałam w duchu. To on nas wychował, przekazał całą swoją wiedzę, całą swoją ciężką pracę poświęcił nam, by niczego nie brakowało, jak mawiał. Był i, ojcem i matką, i bardzo dobrze sprawdzał się w tej roli. Całe dzieciństwo mieszkaliśmy z bratem tu na wsi, dziadek zajmował się gospodarstwem i rybołówstwem. Chodziliśmy razem po lesie, na ryby, pikniki. Woził nas na rowerze do szkoły, później chodziliśmy już sami. A kiedy staliśmy się dorośli każdy poszedł w swoją stronę – ja wyjechałam do Kuopio na studia, Petri uczył się w Joensuu, potem ożenił się z Auni i tam już został. Mój zawód zaś ciągle gdzieś mnie zanosił, to na południe, to na północ… a dziadek został tutaj. To on wpoił we mnie tą miłość do poznawania przeszłości. Dobrze, że chociaż Petri mieszkał całkiem niedaleko.

- Chcę tam pojechać.

- Gdzie? Do niego?

- Tak. – odparłam, po czym wstałam i zaczęłam grzebać w szafie. Przebrałam się i stanęłam obok brata. Spojrzał się na mnie i mrugnął znacząco. Potem wstał, przytulił mnie i wyszedł. Otarłam szybko łzy, zrobiłam lekki makijaż i wyszłam, kierując się na dworzec.

Kiedy ponownie weszłam do domu dziadka, był już zupełnie inny. W środku było chłodno. Podłoga uginała się pod stopami, okna były pozamykane, a jego łóżko zaścielone. Usiadłam na nim i przez chwilę gładziłam poduszkę. Po czym ocknąwszy się wstałam i nie wiedzieć czemu szybko wybiegłam z chaty do lasu. Biegłam ile sił w nogach, nie oglądając się za siebie. Zmęczona zatrzymałam się i ciężko oddychając rozglądnęłam się dookoła. Znajdowałam się dokładnie w tym samym miejscu co cztery dni temu, kiedy wybrałam się z nim na spacer. Przykucnęłam i przez chwilę słuchałam swojego oddechu. Wstałam pomału i wolnym krokiem szłam dalej, wgłąb lasu. Czułam się tak dziwnie, nic mnie nie obchodziło. Która jest godzina, czy zamknęłam dom, czy się nie zgubię, nic, zupełnie nic. Nagle moje nogi odmówiły posłuszeństwa, więc usiadłam na trawie, by trochę odpocząć.

- Auć!

Musiałam usiąść na coś twardego. Wstałam i zaczęłam grzebać w trawie.

- Co to jest?! – zapytałam zdumiona.

Mym oczom ukazał się fragment jakiegoś medalionu, miał złotawy odcień. Chyba z brązu. – pomyślałam. Brakowało drugiego, nieco większego fragmentu. Zaczęłam się rozglądać, ale niczego podobnego nie dostrzegłam. Była to zawieszka, bo miała małe kółeczko, gdzie spokojnie przeszedłby łańcuszek. Bbyła okrągła i miała bardzo ładne, powyginane wzorki na kształt pnącego się bluszczu czy splątanych korzeni drzew. Przyglądałam jej się przez chwilę, po czym włożywszy ją do kieszeni udałam się z powrotem w stronę domu dziadka. Spojrzałam na niego jeszcze raz i poszłam na przystanek. Czekając na autobus zebrałam się w sobie i zadzwoniłam do Tarji.

- Szkoda, że nie chcesz przyjąć tej pracy. – westchnęła.

- Nie… teraz chciałabym nadrobić stracony, stracony nieodwracalnie – musiałam ściszyć głos, by się nie rozpłakać do słuchawki. – czas i poświęcić go rodzinie. Nie wiem, pojechać do brata…

- Tak mi przykro…

Autobus się spóźniał, więc łapałam stopa. Ku mojemu zaskoczeniu nie musiałam długo czekać.

Zachowam go dla siebie. – powiedziałam po cichu, ściskając w dłoni medalion.

Rozpętała się straszna ulewa. Szłam ulicą zakrywając dłońmi oczy, bo krople uderzały w twarz z dużą prędkością, co sprawiało uczucie jakby wbijano tysiąc małych igiełek z każdej strony. Zbliżając się już do swojego mieszkania przy klatce schodowej dostrzegłam Tuomasa. Kiedy mnie zobaczył podbiegł z parasolką i objął ramieniem.

- Słyszałeś co się stało? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

- Cii, nic nie mów. Chodźmy do środka.

Otworzyłam drzwi i od razu przetarłam twarz ręcznikiem.

- Zrobię herbaty.

Tuomas pokiwał głową.

Postawiłam szklanki na stole i próbowałam wsypać herbatę, ale tak trzęsły mi się ręce, że przy tym strąciłam jedną. Spadła z hukiem i roztrzaskała się po całej kuchni na drobne kawałeczki. Tuomas od razu rzucił się, by pozbierać szkło. Spojrzałam na to wszystko i rozpłakałam się. Nie umiałam powstrzymać łez. Tuomas oderwał się natychmiast, podszedł do mnie i mocno przytulił. Głaskał mnie po włosach, pocałował w czoło i nic nie mówił. Przede wszystkim nie prosił bym przestała płakać. Wtedy zrozumiałam, że kocham tego człowieka.

Paulina Drozdek
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.