Podróże małe i duże > Dziennik podróży – Rodos

Dziennik podróży: Rodos - odsłona czternasta

Zgodnie z umową zawartą ze spoconym i znudzonym panem w jeansach i adidasach, samochód należało zostawić poprzedniego dnia wieczorem na parkingu przed hotelem, a kluczyki oddać w recepcji. Tak też uczyniliśmy. No i znowu, słodka naiwności! Po kolacji zerknąłem, czy fox stoi. Stał w tym samym miejscu, w którym go zaparkowałem. Następnego dnia po śniadaniu, gdy szliśmy na wyprawę do Paradissi, stał nadal jak zaklęty. Nikt z wypożyczalni się po niego pofatygował. Przypomniałem sobie, gdy podczas rozmów dotyczących wypożyczenia samochodu, w kolejnych biurach mówiono nam, że możemy otrzymać samochód jutro, pojutrze i tak dalej, bo jeszcze nie wróciły z wypożyczenia. Nie dziwię się teraz. Jak mogły same wrócić, jeżeli stoją po kilkanaście godzin na parkingach hotelowych i nie służą nikomu: ani wypożyczającemu, ani właścicielowi.

To „siga, siga” jest cudowne. Wypożyczyć samochód jest „siga, siga”, ale i przyprowadzenie po wypożyczeniu, żeby pracował u kolejnych klientów, żeby zarabiał pieniądze też jest „siga, siga”. To mi się podoba. W „moim” urzędzie niewątpliwie szlag by trafił niektórych.

RodosRodos

Jestem świnią. Prawdopodobnie to wynik schamienia. A może jakiejś wrodzonej ułomności umysłowej? Wydaje mi się, że to samo z siebie tak wychodzi, bez mojej inicjatywy. Ale to chyba tylko próba obrony, wytłumaczenia się. Robienie krzywdy najbliższym jest pewnie moją specjalnością. Jestem bez wątpienia żmiją wyhodowaną na rodzinnym łonie. Nie czas i miejsce mówić o przeróżnych zdarzeniach, których byłem architektem, a które zafundowałem E. i O. w czasach fatalnie depresyjnych. Gdy nabrałem odwagi, żeby spojrzeć trochę za siebie, widzę, iż podobne historie były nieodłącznymi towarzyszkami mojego życia od dzieciństwa. Takie było ze mnie enfant fatal, a teraz jest homme fatal. Czyli zarazem i puszka, i Pandora, żeby była jasność. Pamiętam mnóstwo wydarzeń, momentów. Spędzają sen z powiek nocą. W dzień zaś każą się kłaść i nie pozwalają zwlec się z łóżka. Sprawiają, że brak mi odwagi spojrzeć w oczy najbliższym. Albo wręcz odwrotnie: wymagają bym błagał wzrokiem o przebaczenie, łaskę.

Jak mogłem jednej z niewielu osób, które pamiętają mnie jeszcze berbeciem, to uczynić? Nosił mnie na rękach, a ja tak się zeświniam i schamiam. Mam jedynie nadzieję, że to nie jest cecha wrodzona, choć obawiam się, że próżna to nadzieja. Czy wytłumaczeniem może być nadciśnienie, migrena? W moim osądzie, nie. Fatalnie się to wszystko potoczyło, bo jak rzucony kamień, nagle przeleciało ku mnie wspomnienie sprzed ponad dwudziestu lat, gdy nie pojechałem na zamówione wakacje. Zaparłem się, zaciąłem. Opada ta fatalna szklana klatka, która odgradza mnie od rzeczywistości i teraz, choć coraz rzadziej. Jak debil, który się zatnie, spuści głowę, nadmie policzki i patrzy jedynie pod nogi. Ten kamień znowu nadleciał i potoczył się pod moje nogi tegoż ranka.

RodosRodos

No więc idziemy sobie do tego Paradissi w upale pewnie czterdziestostopniowym i trochę. Poboczem drogi. Jak na złość tego dnia jest większy ruch. Gdy jeździliśmy foxem, mijały nas, co najwyżej ze dwa, trzy samochody. W dodatku jeżdżą ciężarówki, co jest całkiem niezwykłe. Mnie to jednak nie przeszkadza. Taka wędrówka sprawia mi ogromną przyjemność. Widzę, że O. też sobie dość dobrze radzi. E. i S. zostają zaś w tyle. Ale kamyczek, że przypomnę, się potoczył. Zaczęło się od tego, że mieliśmy odmienne zdania na temat odległości z hotelu do Paradissi, a także już przebytej drogi. Nie potrzebnie wdaję się w dyskusję. Próbuję coś udowodniać na siłę. Przywołuję jakieś idiotyczne argumenty. Zaczynam złośliwie liczyć kroki. Powoli wpadam w dobrze mi znaną szklaną pułapkę. Słychać to w tonie, widać w zachowaniu. Jest nieprzyjemnie jak cholera! Wiem, że to absolutnie moja wina! Świadomość tego nie pomaga. Powoduje, że pojawia się potrzeba ukarania siebie. Zatem pozamiatane emocjonalnie, psychicznie.

RodosRodos

Na dodatek widzę, że S. gorzej się czuje. Z pewnością jest zmęczony fizycznie, bo nie jest dla niego przyjemny „spacer” w kurzu, hałasie i upale. Poza tym na pewno jest wściekły, ale opanowuje to ze względu na E. Dla mnie to kolejne powody do obarczania się winą i szukania jak najszybszego wymierzenia kary. Jakieś samobiczowanie by się przydało. Marzę o zwichnięciu kostki, a przynajmniej o ukąszeniu przez wściekłego szerszenia. Przecież igram ze zdrowiem S. Cóż, dyskusja była kompletnie niepotrzebna. Czy zapamiętam tę nauczkę? A pomimo tego wszystkiego i tak jest pięknie. Po drodze, przy domkach mnóstwo drzewek i krzewów owocowych: pomarańcze, oliwki, opuncje. Za nimi to błękitem, to granatem rozciąga się morze, z którego unosi się delikatna mgiełka, to odsłaniająca, to zakrywająca góry Anatolii.

Docieramy do Paradissi zdenerwowani i naburmuszeni. Ja klasycznie, siedzę i wbijam wzrok w obrus. O. kompletnie zdezorientowana. Dziwi się, w co grają dorośli? S. niby odprężony, ale po chwili nie wytrzymuje i pyta mnie „Co z Tobą?”. E. poszła szukać przystanku autobusowego. W tej chwili absolutne fiasko…

A jednak okoliczności, krajobrazy i lunch sprawiają, że atmosfera z wolna robi się rodzinna w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jemy w restauracji na czymś w rodzaju rynku. To znaczy przy głównej ulicy jest duża przerwa między budynkami. Od jezdni odgrodzona ozdobnym niskim płotkiem. Przy jednym końcu tego rynku – placu jest restauracja. Jak zwykle wnętrze jest bardzo ciasno, a głównym miejscem do przesiadywania przy jedzeniu jest nieogrodzony niby taras ze stolikami i parasolami. E. po chwili się odnajduje. Autobusy kursują. O. dostaje do jedzenia to, na co ma ochotę, czyli pizzę. A po zamówionych daniach dostajemy słodkie prezenty. Który to już raz zdarza się na Rodos?

RodosRodos

Chyba na zgodę, chociaż nie jest to wprost powiedziane, S. stawia wszystkim ogromne ilości lodów. Pakują je nam w plastikowe pojemniki, których jest ze trzy czy cztery o różnej wielkości.

Wracamy zatem autobusem. Trochę nań czekamy. W miejscu, w którym według informacji uzyskanej od miejscowej ludności, powinien się zatrzymać. Kierowca, jak prawie wszyscy tutaj, jest niezwykle sympatyczny i uprzejmy. Kupując bilety mówimy nazwę hotelu, jako przystanku docelowego. Zatrzymuje się bezbłędnie. Historia, o której wcześniej napomknąłem, o kierowcach autobusów zatrzymujących pojazdy na środku ulicy i rozmawiających ze sobą pomimo zatarasowania w ten sposób ruchu na ulicy, zdarzyła się właśnie tego dnia. Rozbawiło nas niezmiernie. A co najważniejsze, sprawiła, że zniknął nawet cień niesnasek między nami.

Nawet nas nie zdziwiło, że fox nadal stoi na parkingu. Do kolacji mamy wolne. Robię zdjęcia wokół hotelu, potem czytam. A po kolacji alkoholizujemy się pinacoladą.

Niestety, kamyczek wrócił raz jeszcze. Ukochany nasz pies, już oczywiście w Polsce, ugryzł S. Obwiniałem się i obwiniam nadal. Jest mi przykro. Ale jakby mniej, jakby rozumniej. Jest nadzieja na kolejne wspólne wakacje?

RodosRodos
Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.