W sobotę pogoda do wyjścia z domu na pewno nie zachęcała. Ale wyszliśmy, a dzięki uprzejmości Tomka nawet bezpiecznie dojechaliśmy do chorzowskiej Leśniczówki na tradycyjną jesienną dawkę bluesa. W tym roku jako pierwszy na scenie pojawił się zespół Droga Ewakuacyjna w składzie:
Droga Ewakuacyjna to bardzo młoda grupa z Siemianowic. W tym roku próbowali powalczyć na Rawie Blues o dużą scenę. Co prawda tym razem się nie udało (wygrali Gosia Werbińska i Błażej Pawlina), ale dzień i tak mieli pracowity, bo prosto ze Spodka przyjechali zagrać w Leśniczówce. Obok autorskich kompozycji usłyszeliśmy w ich wykonaniu kilka kowerów, takich jak Fever czy Stormy Mondey.
You give me fever when you kiss me Fever when you hold me tight Fever in the morning Fever all through the night.
Najwyraźniej słowa piosenki podziałały na publiczność, która – jak to było widać na zdjęciach – wpadła w bardzo gorący, wręcz namiętny nastrój. A w tym czasie na scenie już zaczęli się pojawiać kolejni muzycy, i tak: za mikrofonem stanęła...
Po drugiej stronie Karoliny, w pierwszej linii...
<-- Janek Gałach,
tuż za nim tyły zabezpieczał Filip Jurczyszyn, -->
Karolina również przyjechała z Rawy, gdzie wystąpiła na dużej scenie wraz ze swoim zespołem jako Karolina Cygonek Band (dawniej Karolina Cygonek & Tomi Blues Kapela). W Leśniczówce wystąpiła z zupełnie innym składem, zmontowanym specjalnie na ten jeden koncert przez Janka Gałacha. Żadnej oficjalnej nazwy nie mieli, ale po mojemu to była Karolina Cygonek i Leśna Band-a.
Ja się co prawda do Spodka nie wybrałem, ale miałem przyjemność słuchać Karoliny już rok temu, również w Lesie, przy okazji Koncertu Świątecznego. Jej mocny i odważny głos już wtedy zapadł mi w pamięć, więc bardzo na ten występ czekałem i się nie zawiodłem. Ale chyba nie mogło być inaczej, zwłaszcza, że muzycy w jej orszaku też nie bylejacy! Wszystko razem tworzyło porywającą mieszankę, więc i publiczność dała się porwać… Do tańca!
Na koniec przed Państwem gwiazda wieczoru, czyli Bieszczadzka Grupa Bluesowa w składzie:
<-- Arek Zawiliński,
Marek „Pegaz” Kobus -->
oraz muzycy, którzy pojawili się na scenie już wcześniej, czyli:
<-- Janek Gałach
Filip Jurczyszyn -->
Janek Gałach zwierzył mi się przy barze, że parę razy w roku jeździ w Bieszczady do Pegaza, żeby odpocząć, pogadać i pograć. Najczęściej grają koncerty właśnie w Bieszczadach, ale tym razem postanowili pojechać ze swoim muzykowaniem gdzieś w świat. Układ był taki
– mówi Janek Gałach – Ja u was zawsze odpoczywam... To teraz Wy u mnie – hue hue – trochę pogracie.
No i zagrali... Naprawdę świetny koncert, którego niestety nie było mi dane wysłuchać do końca. Ale to, co słyszałem, w zupełności wystarczy by napisać, że był to kawał dobrego śląsko-warszawsko-bieszczadzkiego bluesa. Potem oczywiście zaczął się jam session, który trwał do 4:30. Cała imprezka natomiast skończyła się dopiero nad ranem, ale nie dla bieszczadzkich bluesmanów. Dla nich Śląsk okazał się tak gościnny, że udało im się z niego wyrwać dopiero w poniedziałek! Szybciej po prostu nie dało rady!