Powieści i opowiadania > Gry podwórkowe

Piker

Gry podwórkowe - PikerTy tego nie możesz wiedzieć, podróżniczko z przyszłości. Ty tego nie możesz widzieć, bo wzrok przesłania ci kolorowa, równa, estetyczna kostka brukowa. Sama jesteś taka estetyczna, czysta, uprzejma i kolorowa. Pasujesz do tego porządku, który panuje w kwadracie pastelowo ocieplonych budynków, z których wyzierają śnieżnobiałe ramy plastikowych okien. Możesz bezpiecznie usiąść na brązowej ławeczce z metalowymi okuciami. Bezpiecznie, bo niespodzianką nie będą drzazgi, wystające zardzewiałe śruby. Samochód też możesz zaparkować. Masz trzy możliwości wjazdu. Jak na kwadrat to dużo, prawda? I wita cię prawie skwer. Świeżo zagrabione trawniki. Onegdaj zadeptane, teraz albo się czernią przywiezioną wczoraj ziemią, albo zielenią wyrosłą nocą trawą. Dwa śmietniki, podobne bunkrom, zniknęły. Tak jak krzewy, które niby miały je ukrywać, a tylko przyciągały wzrok i dzieci, które traktowały je jako o wiele bardziej interesujące miejsce zabaw niż metalowe drabinki, huśtawki, ślizgawki, które epatowały żelazem, rdzą i złażącą farbą niczym groźne potwory, symbole tamtych czasów. Jakże równo przycięta wierzba! Chociaż dla Ciebie to żadna niespodzianka. Ot, kolejny rekwizyt skweru. Tylko, że nie zobaczysz tam wychudłych dziewczynek, siedzących na poplamionych sztucznych kocach, bawiących się gołymi plastikowymi lalkami.

Przy tym drugim śmietniku krzaki były jakieś rachityczne. Nie były zatem szczególnie atrakcyjne. Nawet do sikania. Co to może znaczyć, że przy tym śmietniku rzadko przejeżdżał samochód? No, pewnie raz czy dwa razy na tydzień. Wprawdzie nie miała tu nic do powiedzenia pijacka recydywa kierowcy, ale zawodowy milicyjny kierowca zajeżdżał czasami, gdy przywoził do domu kupione gdzieś na wsi mięso. No, przez noc stała zaparkowana tutaj szara warszawa sedan. Szara jak budynki wokół. Stoimy plecami do sporego trawnika. Od chodnika do chodnika przez ten trawnik biegnie brunatna, szeroka ścieżka. Żadnego kwiatka. Za to trawa jest soczysta. Mimo notorycznego deptania. Teraz już takiej trawy nie ma. Jak i ziemi. Lata rzucanego nań piasku po zimowym zabezpieczaniu chodnika zrobiły swoje. Teraz jest tak jakoś jasno, mdło, sucho. Po lewej mamy szarobrązowy długi blok. Być może to jeden z pierwszych budowanych z wielkiej płyty. Chyba z sześć klatek. Malutkie balkony, przypominające klatki dla ptaków. Mnóstwo okien z wyłącznie białymi firankami. Ach, jak cudnie było biegać po piwnicach. Z pierwszej do ostatniej klatki to cała wyprawa. Pełna strachów, krzyków, pisków, śmiechów, tajemniczych szurań i ucieczek przed dorosłymi. I oczywiście sikania za zakrętami. Rzadko się zdarzało, żeby gdzieś były zamknięte drzwi. Kto wówczas miał klucz od drzwi do piwnicy! Stojąc tak po prawej mamy mój punktowiec. Szaroniebieski, jak mundury milicyjne, ukryte po szafach i wersalkach przez głównych lokatorów mieszkań.

Stoimy tak uważając, żeby nie przekroczyć linii krawężnika. Krawężnik jest granicą między trawnikiem i placem. Plac wyłożony jest pokrzywionymi, czterokątnymi, potężnymi, grubymi, betonowymi płytami. Wówczas był to szczyt elegancji dla parkingu.

Cegła jest na wagę złota. Nie mam pojęcia skąd ją wzięliśmy, ale pewnie po zdobyciu była przechowywana bardzo starannie w jakiejś tylko nam znanej kryjówce. Hołubiona i zabezpieczona. Ustawia się ją mniej więcej na wysokości śmietnika. Może trochę bliżej. Stoimy. Chyba Tomek, Wiesiek, Kajti, Adam, Marek, Bździna, Bąbel, może Pióro.

Kije to nie taka prosta sprawa. Najlepiej, żeby były proste. Poza tym ani ciężkie, ani lekkie. Ani długie, ani krótkie. Ciężko było dobrać. Kwestia nadzwyczajnie indywidualna. Powinny pasować do ręki i wzrostu. Ciężkie na tyle, żeby dobrze można było rzucić. Żeby nie fruwały, ale leciały tam, gdzie powinny były trafić. Większość z nas preferowała kije wyłamane z drzew. Oczywiście trzeba było okorować. W dodatku zaznaczyć. Coś na kształt plemiennej broni wojownika. Ale zdarzało się też, że niektórzy wybierali się na łowy do łopaciarni. To cała wyprawa. Tak, najodważniejsi z plemienia skradali się na inne tereny, żeby dokonać czynu bohaterskiego. Teraz to jest parę kroków stąd. Spacer niewarty zachodu. Jakoś droga się skróciła. Pewnie niecałe sto metrów. Kiedyś wymagało to nieludzkiej odwagi. Wataha szła szybkim krokiem pod zieloną bramę. Ktoś zostawał na chodniku i czuwał. Oj, wyszkoleni to byli złodzieje. Wyszkoleni przez starszych kolegów, wujków, ojców, kuzynów. W końcu to w tym mieście narodziła się znana szkoła kieszonkowców. Wdrapać się na bramę, która nie była, jak te współczesne, najeżona jakimiś strasznymi kolcami, to moment. Skok z drugiej strony. Niedaleko składowisko jasnożółtych bądź śnieżnobiałych kijów. Każdy szybko oceniał który zabrać. Ruch ręką i z powrotem. Galop po chodniku. Potem przez jezdnię. Nie rozglądając się, czy coś nie jedzie. Tamtędy nie jechało zazwyczaj nic. To nie była ulica michałków, pekaesów, ciężarówek wiozących buraki cukrowe czy pastewne. Oparci o kije stoimy. Jakoś się domawiamy co do kolejności rzucania. Na cegle błyszczy się puszka. Nie w słońcu. To wieczór albo bardzo późne popołudnie. Kwiecień, maj, albo wrzesień, październik. Więc zazwyczaj szaro. A może po prostu szaro od bloków, chodników?

Gry podwórkoweZastanowić się na dobre, dlaczego na tym podwórku nie pamiętam słońca? Nieważne. Teraz rzecz w tym, kto idzie na pikra. Ustalamy jak zwykle punktację. Najwyżej ceni się zbicie puszki rzuconym kijem. A pikrem zostanie ten, kogo kij wyląduje najdalej od cegły. On ma stać przy cegle i bronić puszki. Ale nie tylko. Bo musi także tak działać, żeby nie dopuścić tych, którzy rzucali kije, do ich podniesienia. Reszta biegnie i próbuje zdobyć swoje kije. Dotknięcie przez pikra ciała któregoś z rzucających eliminuje owego rzucającego z gry. Jeżeli któryś z tych, którzy zdobyli swoje kije, zdoła zbić puszkę i oczywiście nie da się jednocześnie dotknąć kijem przez pikra, zdobywa kolejne punkty. Puszkę w czasie tej wojny na kije można zbić trzymając kij w ręku, ale także rzucając. Jednakże pudło powoduje chyba eliminację z gry. Nie pamiętam. To jedynie domysły. Nie pamiętam także co dzieje się z tym, który stoi na pikrze. Kiedy on zostanie wyeliminowany, nie wiem. W każdym razie w czasie tej gry zawodnicy są kolejno eliminowani. Zdobywa się punkty. Ich wysokość zależy od tego, czy puszkę strąca się z cegły kijem trzymanym w ręku, czy rzuconym. Ach! Przypominam sobie coś jeszcze: Mianowicie było w tym coś podobnego do baseballu bądź krykieta. Zbicie puszki w taki sposób, żeby poturlała się jak najdalej od cegły dawało możliwość, żeby rzucający-zbijający mógł pobiec po kij i szybko wrócić z nią do mety-krawężnika zanim piker zdołał tę puszkę postawić z powrotem na cegle! To też dawało jakąś nagrodę. Grało się do momentu, gdy na placu boju, w grze, zostawało tylko dwóch zawodników: piker i rzucający. Oczywiście stawali oni często do walki o puszkę i potykali się mając w ręku kije. Klasyczna szermierka.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.