Państwo, polityka, społeczeństwo... > Contemplata aliis tradere

Mistyk poszukiwany

Myślę, że każdy z nas spotkał w życiu przynajmniej jedną osobę, która zachwyciła go swoją przejrzystą postawą, spojrzeniem na rzeczywistość i niezwykłym duchem. Ja pamiętam kilku swoich wykładowców z AGH i z seminarium – ludzi niezwykłej wiedzy, o rozległych horyzontach myślowych, a jednocześnie o niespotykanej mądrości i prostocie. I o ile większość profesorów ograniczała się do przekazywania wiedzy, o tyle ta garstka, o której piszę, emanowała ponadto jakąś niezwykłą życiową radością. Potrafili wzbudzić w studentach fascynację – jeżeli już nie samą geometrią wykreślną, to choćby ich zachwytem i radością, jakie sami czerpali z wykładania tego przedmiotu.

Pierwszy dysonans z jakim musimy się zmierzyć – wiedza to niekoniecznie mądrość. Pewnie nikogo nie dziwi stwierdzenie: „Chcesz stracić rozum - zacznij studiować filozofię, chcesz stracić wiarę – teologię”. Jest to bolączka naszych czasów: wiedza utraciła swoje naturalne więzy łączące je z życiową mądrością i vice versa. Operujemy prostym podziałem społecznym: człowiek nauki nie może mieć nic a nic wspólnego z wiarą (bo podważałoby to jego kompetencje naukowe), a z drugiej strony człowiek wierzący na dobrą sprawę powinien być głupi jak but (w końcu powinien być oderwany od spraw tego świata).

Paradoksalnie, ludzie wierzący nierzadko sami uciekają przed zdobywaniem wiedzy teologicznej, bo boją się, że ich doświadczenia duchowe mogą prysnąć niczym bańka mydlana właśnie w konfrontacji z tą wiedzą. Nie trzeba chyba dodawać, że w konsekwencji uciekają oni także od ludzi mających wiedzę (ot, choćby preferujących tzw. ateizm naukowy) zamykając się w bezpiecznym świecie wiary, z którego niedaleko do idolatrii.

Z drugiej strony można mnóstwo studiować, kończyć dodatkowe fakultety – ale droga do mądrości jeszcze daleka. Studenci pewnie mnie zrozumieją – kto najbardziej daje w kość? Świeżo upieczony doktor. Otrzymuje wprawdzie mandat do nauczania ludzi, ale sam dopiero uczy się być dla nich ojcem/matką.

Nie przypadkowo odwołuję się tutaj do tajemnicy ojcostwa. Według Ewagriusza z Pontu duchowe ojcostwo polega właśnie na przekazywaniu zarówno wiedzy jak i mądrości. Nie ogranicza się ono do przekazania informacji, zapoznania człowieka z ogromem materiału, który musi opanować. Ojcostwo oznacza także towarzyszenie w trudnej drodze zdobywania wiedzy, a w konsekwencji – mądrości. Zakłada ono z jednej strony wolność ucznia, który ma prawo do błędu w swoich poszukiwaniach, a z drugiej opiera się na stanowczej postawie ojca, który powinien mieć pełniejszą perspektywę drogi po której kroczy jego uczeń.

Głównym wrogiem realizacji tego ojcostwa jest gniew, a rodzi się on z braku pokory. Dopiero wiedza skonfrontowana z życiem owocuje łagodnością. W innym wypadku ojciec/ksiądz/wykładowca będzie wiecznie osobą nadętą i zdenerwowaną ponieważ ci, których prowadzi, chodzą swoim drogami a nie jego własnymi.

W ten sposób ukazał nam się drugi dysonans – dotyczący samego człowieka. Jest to brak integralności wiedzy i życia codziennego. Wprowadza to często rozdarcie pomiędzy życiem zawodowym a osobistym – myślę, że każdy z nas mógł tego doświadczyć, kiedy chciało się iść kopać piłkę, a mama kazała przysiąść do matematyki. Umiejętność oswojenia jednej i drugiej płaszczyzny owocuje mądrością z której rodzi się wspomniany zachwyt. Ta mądrość sprawia, że poświęcając się studiom angażuję się w nie cały, choć nie są dla mnie całym światem. Z przejawem takiej mądrości spotkałem się między innymi u znanej śpiewaczki operowej, która z niezwykłą prostotą opowiadała, jak po premierze spektaklu, po zdjęciu balowej sukni i zmyciu makijażu, rusza śmiało do pobliskiego spożywczaka, by kupić sobie coś na kolację. „Owacje owacjami, ale przecież jestem śmiertelnie głodna po takim wysiłku”.

Niektórzy wierzą, że wiedza, kariera naukowa, uczynią ich nowymi, lepszymi ludźmi. Owszem, zmieni się nieznacznie rola społeczna, może przyjdzie wyjechać na parę konferencji naukowych, ale na nic to póki nie przyjmę siebie tym, kim jestem. Niestety, wielu ludzi buduje zewnętrzną fasadę usprawiedliwiającą sens ich istnienia zapominając, że już samo ich istnienie jest przepełnione tym sensem. A wiedza, którą nabywają (z jakiejkolwiek by nie była dziedziny), powinna ich tylko w tym ugruntowywać.

Tak się składa, że ostatnimi czasy dużo rozmawiałem z ludźmi o księżach, jacy powinni być, czego od nich oczekujemy. Wszystkie propozycje można streścić w dwóch punktach: aby jego słowa były poparte świadectwem (konfrontacja z życiem) oraz by był po prostu człowiekiem(!). Genialne intuicje w swojej prostocie.

Pierwsze – wiedza ma wypływać z doświadczenia i ma być nim poparta. Słynne dominikańskie zawołanie „dzielić się owocami kontemplacji” zawiera niezwykłą mądrość. Jasno ukazuje, że dopiero wiedza zintegrowana z życiem daje pokój i łagodność, jakiej może zabraknąć niektórym naszym mistrzom. Drugie – by pozostać człowiekiem, bo to (chyba?) żaden wstyd. Nie ma już w naszych czasach ludzi renesansu, ale nawet ci o ogromnej wiedzy, których wspomniałem na początku felietonu, zachowali w sobie dziecięcy zachwyt otaczającym ich światem. I szczerze przyznam wątpię, by nudziły ich relacje z ludźmi, bo są nimi szczerze zachwyceni. Pozwolę sobie w tym miejscu przywołać genialnego metafizyka, profesora Kiełbasę, który podczas egzaminu słuchał mnie tak, jakbym odkrywał przed nim światy nieznane (co w przypadku metafizyki nie jest takie trudne). Podejrzewam, że postawa jego wsłuchania wprawiła mnie w większe osłupienie niż jego.

Postawa ojcowska ma za zadanie wychować ojców, czyli tych, którzy innym pozwolą wzrastać do ojcostwa. I w tym tkwi tajemnica mistyków. Nie tylko mówią oni o Bogu, ale przede wszystkim innych ku Niemu prowadzą. Nie boją się, że ktoś ich prześcignie – co więcej, z tęsknotą tego oczekują. Mistyk nie tylko wie dużo o Bogu – on Go zna osobiście. Potrzeba nam mistrzów życia, potrzeba mistyków.

Andre Malraux powiedział, że wiek XXI będzie wiekiem mistyki, albo go w ogóle nie będzie. Dzisiaj ludzie w sposób niezwykle intensywny poszukują doświadczenia duchowego. Lecz bez duchowego ojcostwa mistyków skazani są na błądzenie bądź na pseudomistrzów poszukujących w najlepszym wypadku pieniędzy (od dwóch lat zajmuję się sektami i z własnego doświadczenia wiem, że taka jest niestety smutna prawda).

Warto poszukiwać mistrzów życia, ale trzeba to robić z ostrożnością. Nadmienię tylko, że powinien być on daleki od nieetycznych technik psychomanipulacji, powinien dawać wiarę we własne siły, wzmacniać zakorzenienie w rzeczywistości, a nie od niej odrywać. Nie powinien z kolei zatrzymywać na sobie, tylko prowadzić do odkrycia tego, co stanowi fascynację jego życia.

Nie przypadkowo poszerzyłem krąg mistyków o osoby niezwiązane w sposób instytucjonalny z Kościołem. Jestem święcie przekonany, że pełnię życia można odkrywać będą wykładowcą uniwersyteckim, księgowym, szewcem czy księdzem. Ważne, by iść wytrwale po własnej drodze. A wiem, że Ci, co odkryli tę głębię, są wśród nas – bo tylko dzięki nim jeszcze ten świat nie oszalał doszczętnie.

----------------------

P.S. Szczególne podziękowania należą się studentom z Duszpasterstwa Akademickiego KAMIENICA w Łodzi, którzy dzielili się ze mną swoimi przemyśleniami i intuicjami co do kapłaństwa i ojcostwa. Tak naprawdę to oni napisali ten tekst - ja byłem tylko sekretarzem.

o. Adam Wyszyński OP
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.