Podróże małe i duże > Shqipëria - Kraina Orłów - przewodnik po Albanii

Szkodra, Durres i Berat, czyli kolej, meczety i twierdze

Dzień 8: Budva – Szkodra

Następnego dnia rano udaliśmy się na dworzec. Nawet nie musieliśmy zbyt długo czekać na autobus do Ulcinj. Przez całą drogę powrotną podziwialiśmy piękne widoki rozciągające się wzdłuż drogi. W Ulcinj też nam dopisało szczęście. Co prawda najbliższy autobus odjeżdżał dopiero za dwie godziny, jednak zgadałem się z jednym Albańczykiem, który robił właśnie zakupy w pobliskim sklepie i za piętnaście minut już jechaliśmy z nim do Szkodry (za 15 €).

Po przekroczeniu granicy Republika e Shqipërise pojawiły się znajome klimaty. Po pierwsze wszędzie widać było bunkry, w większości małe - jedno i dwuosobowe. Zdarzały się jednak znacznie okazalsze - na kilka, a nawet kilkanaście osób. Po drugie wszechobecne stało się wielkie trio: myjnia samochodowa (LAVAZH), fast food i kafejka internetowa. Te trzy typy działalności mają się w Albanii naprawdę dobrze. Myjnie to często niewielki placyk i chłopak ze szlauchem, ale i tak nikomu to nie przeszkadza. Kawiarenki internetowe, z których zdarzało się nam korzystać, nie odbiegają od tych w Polsce. Co do fast foodów to w Albanii nie ma żadnych lokali światowych gigantów jak McDonald`s czy KFC. Królują lokalne marki i tutejsze wariacje znanych potraw.

Szkodra - Meczet Zamila (Albania)Szkodra - Reprezentacyjna ulica (Albania)Szkodra - widok z twierdzy (Albania)

Na albańskich drogach (na północy całkiem znośnych, na południu nieco gorszych) królują mercedesy. Stanowią one chyba z 80% wszystkich pojazdów. Jeżeli już widać jakąś inną markę, to i tak jest to auto z Niemiec. Mercedesy to nie tylko auta osobowe, to również autobusy, busy, furgonetki, samochody ciężarowe itd.

Jak oni się na coś uprą, to nie ma siły. Najpierw bunkry – teraz mercedesy. Przy drodze widać często niedokończone domy, na których powieszone są różnego rodzaju maskotki. Jedne śmieszne, inne żywcem wyjęte z horroru. Niektóre były małe, inne całkiem spore. Podobno mają odstraszać złe duchy i zapewnić mieszkańcom szczęście i dostatek.

Do Szkodry dotarliśmy około południa. Po rozstaniu z kierowcą poszliśmy szukać hotelu. W przeciwieństwie do Czarnogóry inicjatywa pokoi na wynajem dopiero raczkuje, więc trzeba było szukać bardziej standardowego noclegu. Lokum na najbliższą noc szukaliśmy w centrum. Znaleźliśmy go w starym komunistycznym kolosie - hotelu Rozafa. Miejscówka była dość ciekawa, ponieważ właśnie trwał generalny remont. Hol, windy oraz restauracja były nowiutkie i sugerowały, że w przyszłości będzie to raczej drogi i nowoczesny hotel. Jednak korytarze i pokoje wciąż pamiętały poprzednią epokę, ale to nadawało im fajny klimat. Najlepsza była jednak cena, możliwa chyba tylko w czasie remontu. Za dwa pokoje (mieli tylko dwójki) zapłaciliśmy 12 €. Co prawda łazienka była na korytarzu, ale nam to nie przeszkadzało.

Ulokowaliśmy się na trzecim piętrze, z którego mieliśmy piękny widok na miasto i pobliską twierdzę Rozafę.

Zadowoleni z hotelu poszliśmy na obiad do pobliskiej restauracji. Następnie ruszyliśmy w kierunku Nowego Meczetu, znajdującego się tuż obok ładnego, ale nieco zaśmieconego parku z fontanną. Jak sama nazwa wskazuje – świątynia została wybudowana niedawno. Jej wnętrze jest pięknie ozdobione, a za wejście nie pobiera się opłat. Po drugiej stronie placu znajduje się pomnik Matki Teresy a nieco dalej meczet szejka Zamila, który wybudowano w 1995 roku za pieniądze saudyjskiego szejka Zamila Abdullaha Al-Zamila. Jego wnętrze, podobnie jak innych meczetów fundowanych prze Saudyjczyków, jest bardzo surowe i niemal pozbawione jakichkolwiek ozdób.

Zaraz za meczetem znajduje się piękna cerkiew Narodzenia Chrystusa, niestety często jest zamknięta. Tuż obok rozciąga się główny deptak Szkodry. Ulica zamknięta dla pojazdów jest czyściutka, odnowiona i pełna restauracji. W ciągu dnia jest pełna ludzi, jednak prawdziwe oblężenie przeżywa wieczorem.

Kolejnym punktem zwiedzania była katedra św. Stefana, która akurat była zamknięta, ale po chwili dobijania się do drzwi uczynny braciszek wpuścił mnie do środka. Dodatkowo oprowadził po kościele i opowiedział jego burzliwą historię. W czasach Hodży Albania została ogłoszona pierwszym na świecie państwem ateistycznym. Konsekwencją tego było zniszczenie większości kościołów i meczetów. Niedobitki przerabiano na obiekty użyteczności publicznej. Katedra została zamieniona na salę kinową. Wieżę i przyległe zabudowania zrównano z ziemią. Wyposażenie zostało rozgrabione. Jeden z ołtarzy trafił do muzeum religii i dlatego udało się go odzyskać. Duchownych wszystkich wyznań represjonowano i mordowano. Akcja była na tyle skuteczna, że obecnie pomimo tego, iż większość Albańczyków to muzułmanie,, trudno znaleźć w tym kraju jakieś tego przejawy.

Malowidła w kościele również nawiązują do jego niedawnej przeszłości. Brak tu typowej tematyki spotykanej w innych budynkach sakralnych. Za to wszędzie widać heroiczną walkę Albańczyków z komunistycznym złem.

Ostatnim punktem zwiedzania była Twierdza Rozafa (wstęp 200 Leków). Znajduje się ona około trzech kilometrów od centrum. Doszliśmy tam spacerkiem.

Średniowieczna twierdza góruje nad miastem i znajduje się na samotnym wzniesieniu w rozwidleniu rzeki Buny. Jest doskonałym punktem widokowym na całą okolicę. Historia zamku sięga czasów iliryjskich. Związana jest z nim legenda o trzech braciach, którzy budowali ten zamek. Byli kiepskimi budowniczymi: to, co zbudowali w dzień, przez noc ulegało zawaleniu. Udali się więc po radę do mędrca, który orzekł, że do udanego zakończenia budowy konieczna jest ludzka ofiara. Wybór padł na żonę najmłodszego z braci - Rozafę. Zgodziła się ona zostać zamurowana pod warunkiem, że będzie miała pozostawione na zewnątrz muru jedno oko, rękę i pierś, aby mogła widzieć, dotykać i karmić swoje dzieci. Jej życzenie zostało spełnione. Do dziś z murów zamku wypływa woda o kolorze mleka.

W twierdzy znajduje się niewielka restauracja, w której można sobie nieco odpocząć i podziwiać krajobrazy. Warownia jest świetnym punktem widokowym na Jezioro Szkoderskie, stanowiące granicę pomiędzy Albanią a Czarnogórą.

Nieco poniżej wzniesienia dostrzec można Ołowiany Meczet. Jego nazwa pochodzi od ołowiu, którym zostały pokryte kopuły świątyni. Wzniesiono ją w latach 1773–1774 na polecenie Mehmeda Bushatliego, w tym czasie paszy szkoderskiego, na wzór meczetów stambulskich. Świątynię co najmniej trzykrotnie poddawano gruntownej restauracji (1863 r., 1920 r., 1963 r.). Największe jej zniszczenia odnotowano w czasie I wojny światowej. Pokryte ołowiem kopuły zdewastowały wojska austro-węgierskie okupujące Szkodrę. Całkowitemu zniszczeniu uległ minaret, odbudowany w 1920 roku z inicjatywy Xhelala Bushatlliego. W 1948 roku obiekt został uznany za pomnik kultury i objęty prawną ochroną państwa. Odbudowany minaret ponownie uległ zniszczeniu w 1967.

W tym samym roku, po ogłoszeniu Albanii państwem ateistycznym, Meczet Ołowiany został zamknięty, ale jako pomnik kultury nie został zniszczony.

W drogę powrotną do hotelu wybraliśmy się autobusem miejskim (30 Leków od osoby na całej długości linii). W pobliskim sklepiku kupiliśmy nieco owoców na wieczór i piwo Tirana (najpopularniejsza marka w kraju). W pobliskim hotelu wymieniliśmy nieco pieniędzy i poszliśmy odpocząć.

Wieczorem wybraliśmy się na poszukiwanie dworca kolejowego. Następnego dnia bowiem zamierzaliśmy sprawdzić jak się jeździ osławionymi pociągami albańskimi. Dworzec, jak na ilość obsługiwanych połączeń (4 w ciągu dnia), był naprawdę okazały i zadbany. Pierwszy i jedyny skład do Durres odjeżdżał przed szóstą rano. Czekała nas więc wczesna pobudka.

Dzień 9: Szkodra – Durres

O godzinie czwartej rano rozległo się najgłośniejsze wołanie na modlitwę jakie słyszałem w całej Albanii. Od tego momentu już właściwie nie spałem i powoli szykowałem się do opuszczenia Szkodry. Rodzinka śpiąca w pokoju obok też powoli się dobudzała.

O świcie Szkodra jest pusta. Podczas przejścia na dworzec widziałem tylko dwa otwarte sklepiki. Na peron dotarliśmy przed czasem. Ekipa pociągu i personel stacji dopiero zaczął się schodzić. Przy pierwszej okazji zajęliśmy miejsce w pociągu, który mimo, iż nie miał szyb i był mocno leciwy, nie był aż taki straszny. Wkrótce dowiedziałem się, ze bilet kupuje się nie u konduktora, a na stacji, więc na chwilę musiałem opuścić swoje miejsce. Sprzedawca kompletnie nie znał angielskiego i był dość oporny, ale jakoś się udało. I tak za 450 Leków byłem szczęśliwym posiadaczem trzech biletów na przejazd trasą Szkodra – Durres.

Gdy w końcu ruszyliśmy radości nie było końca. Pociąg wlekł się niemiłosiernie (coś jak nasz na trasie Wisła – Katowice), a widoki za oknem po pewnym czasie zaczęły nużyć. Jechaliśmy już około czterech godzin, gdy nagle zapanował ruch. Dojeżdżamy, pomyślałem, i zacząłem szykować się do wyjścia. Gdy pociąg się zatrzymał wyjrzałem przez okno. Jednak to nie było Durres a Vore. Cały skład opustoszał, a konduktorka najwyraźniej uparła się, abyśmy również dołączyli do innych pasażerów czekających na peronie. Domyśliłem się, że to stacja przesiadkowa. Czekaliśmy na pociąg jadący z Tirany, choć do celu było już naprawdę niedaleko. Ciężko było mi zrozumieć, dlaczego ten pociąg nie mógł domęczyć tej trasy do końca.

Skład z Tirany przybył po około kwadransie. Był nowocześniejszy, lecz również i on nosił liczne ślady wandalizmu. Szyby były, ale wszystkie, co do jednej, nosiły ślady po uderzeniu kamieniami. Prędkość rozwijał podobną, a my staliśmy się obiektem zainteresowania wśród miejscowych.

Durres - Amfiteatr (Albania)Durres - Mozaiki w amfiteatrze (Albania)

Z radością powitałem stację w Durres. Przejażdżki albańskimi pociągami to była co prawda fajna zabawa, ale strasznie czasochłonna. Z bagażami ruszyliśmy w kierunku nadmorskiej promenady, przy której znajduje się najwięcej hoteli. Nasz znaleźliśmy za trzecim podejściem. Przy dwóch pierwszych próbach podane ceny były z kosmosu. Zatrzymaliśmy się w hotelu Mediterran tuż obok Wieży Weneckiej za 30 €. W cenę naprawdę pięknego pokoju z łazienką wliczone było śniadanie.

Po opuszczeniu pokoju poszliśmy coś zjeść. Tuż obok naszego hotelu trafiliśmy na budkę z hamburgerami, która załatwiła problem.

Pierwszym punktem zwiedzania była piękna, niedawno wybudowana cerkiew, która była kolejnym dowodem na odradzanie się religii w Albanii. Po jej zwiedzeniu wróciliśmy pod wieżę, którą niektórzy porównują do tej z Salonik. Moim zdaniem porównanie jest nieadekwatne. Od tego miejsca rozciągają się resztki dawnych murów obronnych, ciągnących się kilkaset metrów.

Durres - Nowy Meczet (Albania)Durres - Wieża Wenecka (Albania)

Poza wieżą i murami do zabytków Durres należy zaliczyć pokaźny, choć wciąż nie do końca odkopany i mocno zerodowały, rzymski amfiteatr (wstęp 200 Leków). Wewnątrz w jednej z nisz zachowały się resztki malowideł ściennych (są mocno podniszczone). Innym ciekawym obiektem jest małe owalne forum z zachowanymi kolumnami, znajdujące się tuż za amfiteatrem. Niestety to wszystko, co się zachowało ze starożytnego Dyrrachium.

Będąc w Durres warto również zajrzeć do Nowego Meczetu i pospacerować po nadmorskiej promenadzie zaczynającej się przy wielkim pomniku z czasów komunizmu.

Poza symbolicznymi atrakcjami turystycznymi w Durres znajduje się największy w Albanii port oraz niezliczona ilość sklepów i restauracji. W centrum jest też kilka plaż, jednak czystość wody odstraszyła nawet moich nieustraszonych plażowiczów. Nieco lepsze plaże (ale tylko nieco) znaleźliśmy za portem (dojazd autobusami miejskimi). Tam też ulokowały się pensjonaty i małe hoteliki, do których polskie biura wysyłają wczasowiczów wabiąc ich pięknymi plażami i wspaniałymi antycznymi zabytkami. Trochę to dziwne, ponieważ spośród wszystkich nadmorskich miejscowości, jakie odwiedziłem w Albanii (Durres, Vlora, Saranda, Ksamil), tu były zdecydowanie najgorsze plaże.

Wracając do hotelu zrobiliśmy większe zakupy na kolację i jutrzejszą podróż do Beratu. Wstąpiliśmy również do małej knajpki na SUFLACZA Z FRYTKAMI, które w Albanii są nieodzownym jego składnikiem.

Do tej pory w każdym miejscu, które odwiedziłem, spało się mi dobrze. Tutaj niestety do pokoju wleciało kilkanaście komarów, które nocny odpoczynek zamieniły w nocne piekiełko. Nad ranem kilka utłukłem, ale to i tak było marne pocieszenie.

Dzień 10: Durres – Berat

Berat (Albania)Następnego ranka po śniadaniu poszliśmy na dworzec. Spośród wielu autobusów do Tirany i innych miast znaleźliśmy jeden busik do Beratu. Mieliśmy szczęście, bo gdy wsiedliśmy, kierowca niemal od razu ruszył do celu. Po raz pierwszy dane nam było zakosztować słynnych albańskich dróg, a w wielu miejscach ich braku. Co jakiś czas kierowca zatrzymywał się na różnych poboczach i nawoływał na przechodniów czy przypadkiem nie chcą pojechać do Beratu. Po drodze mogliśmy podziwiać widoki albańskiej prowincji i posłuchać rodzimej muzyki. Po około trzech godzinach (może nieco więcej) dotarliśmy na główny plac miasta. Tam też znajdował się główny dworzec autobusowo – busowy pod chmurką.

Pierwszym punktem, jak zwykle, było znalezienie hotelu. Najpierw udaliśmy się do wielkiego komunistycznego budynku, który kilka lat temu przeszedł kapitalny remont. Wraz z odnowieniem hotelu Tomorri najwyraźniej coś się im pomieszało gdyż zaśpiewali 60 € za noc. Gdy już mieliśmy ruszyć na dalsze poszukiwania, podszedł do nas jeden miejscowy i po angielsku zakomunikował, że zna świetną miejscówkę w samym centrum zabytkowej części miasta. Poszliśmy za nim. Pensjonat szumnie nazywany przez swoich właścicieli Hotelem Nasho Vruho faktycznie mieścił się w jednym z dwóch zgrupowań domów w stylu ottomańskim (dzielnica tysiąca okien). Urządzony był w stylu francuskiej prowincji (w Beracie na każdym kroku widać było wpływy francuskie) i kosztował 30 € za noc ze śniadaniem. Postanowiliśmy zostać.

Berat to jedno z piękniejszych miast Albanii. Zostało wpisane na listę UNESCO. Leży u stóp góry Tommor. Legenda mówi, iż Tommor był kiedyś olbrzymem, który z innym olbrzymem, nazwanym Shpirag, walczył o względy pięknej kobiety. Niestety legenda nie kończy się dobrze. Obydwaj giganci polegli w walce, natomiast kobieta utonęła we własnych łzach, z których później powstała przepływająca przez miasto rzeka Osum. Imieniem drugiego z gigantów nazwano sąsiednią górę Shpirag.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od wizyty w Meczecie Kawalerskim, w którym obecnie znajdują się sklepy. Po drugiej stronie ulicy płynie rzeka Osum. Przeszliśmy na drugi brzeg i spacerkiem poszliśmy zobaczyć zabytkowy most. Po drodze mijaliśmy dzielnicę z zabytkową zabudową, w której życie płynie niemal w tym samym rytmie co przed wiekami. Po ponownym przejściu na drugi brzeg poszliśmy do średniowiecznego centrum dawnego Beratu. Po drodze na wzgórzu, na którym znajduje się bizantyjska twierdza, zauważyliśmy samotną cerkiew św. Michała. Postanowiłem przyjrzeć się jej bliżej, lecz niestety była zamknięta.

Berat - Cerkiew w twierdzy na wzgórzu (Albania)Berat - Czerwony Meczet (Albania)

Odnowione centrum składa się z Meczetu Sułtańskiego, który można zwiedzać, klasztoru Bektaszytów i kilku innych budynków z epoki. Klasztor udało nam się zwiedzić, ponieważ jedna z pań pilnująca obiektów specjalnie dla nas go otworzyła. Całość była dostępna bezpłatnie.

Kolejnym naszym celem było nowe centrum Beratu z Meczetem Ołowianym i nową cerkwią. W meczecie właśnie rozpoczęła się pora modlitwy. Początkowo zastanawiałem się czy nie poczekać aż skończą i dopiero wtedy zerknąć do środka. Ciekawość jednak była większa, więc przycupnąłem w środku i nie wadząc nikomu obejrzałem jak wygląda ceremonia muzułmańskich modłów.

Po opuszczeniu meczetu poszliśmy zobaczyć nową cerkiew, która, mimo swojego pokaźnego rozmiaru, wewnątrz niczym specjalnie nie zachwycała.

Następnie poszliśmy zjeść miejscowe Suflage z frytkami i przy Tiranie oraz coli nieco odpoczęliśmy.

Kolejnym punktem zwiedzania była twierdza na wzgórzu. W jej obrębie mieści się cała dzielnica mieszkaniowa. Za wstęp trzeba zapłacić 200 Leków. Warownię można zwiedzać w sposób zorganizowany albo improwizacyjnie zaglądając do każdej uliczki i myszkując w zakamarkach. Tak też zrobiliśmy. Można tu znaleźć kilka ciekawych obiektów, takich jak: cerkiew Bogurodzicy – przekształcona w muzeum ikon - cerkiew Trójcy Świętej znajdującą się obok fajnego Akropolu, cerkiew Marii z Vllahermy oraz wielką głowę, która pewnie kiedyś była częścią jakiegoś posągu i wiele innych.

Mi osobiście najbardziej podobały się ruiny Czerwonego Meczetu, po którym pozostał tylko ułamany minaret. Jest on bardzo wąski, ale możliwe jest wejście na jego wierzchołek, z którego rozciąga się ciekawy widok na okoliczne domy.

Kolejnym i ostatnim już celem zwiedzania było Muzeum Etnograficzne. Mieściło się w jednym z zabytkowych domów i prezentowało wyposażenie, stroje i inne interesujące artefakty z dawnych czasów (wstęp 200 Leków).

Berat - Miasto tysiąca okien (Albania)Berat - Zdobienie jednego z meczetów (Albania)

Na kolację poszliśmy do pizzerii mieszczącej się tuż za głównym placem miasta. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze miejscowy supermarket i stoisko z klapkami (awaryjna wymiana obuwia Łukiego).

Po południu poszliśmy na chwilę na tarasik, który mieścił się w niewielkim ogrodzie. Aby się do niego dostać trzeba było wyjść z pensjonatu, przejść ulicą około dziesięciu metrów i przez kolejne drzwi wejść do środka. Mieliśmy stamtąd piękny widok na rzekę i Meczet Kawalerski. Pewnie posiedzielibyśmy dłużej, ale komarzyska znowu dawały się nam mocno we znaki.

W nocy postanowiliśmy przejść się po dzielnicy “tysiąca okien” i zbadać jej zakamarki. Poszliśmy też na piwo do centrum, oglądając po drodze jak pięknie podświetlone jest to miasto.

Muszę przyznać, że Berat to jedno z najbardziej zadbanych i ciekawych miejsc w całej Albanii. Jest to punkt obowiązkowy dla każdego podróżnika odwiedzającego ten kraj. W tym miejscu nadal panuje klimat dawnej ottomańskiej prowincji. Na szczęście ani komunistom, ani współczesnemu pędowi do bogacenia się nie udało się zniszczyć tego pięknego miejsca.

Dariusz Maryan
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.