Żyjemy w biegu, w sprincie, byle szybciej do piachu. Ostatnio w moim ulubionym dodatku do GW, czyli „Wysokich Obciachach” był dosyć ciekawy artykuł tyczący się choroby pośpiechu – polecam lekturę wszystkim, którym się wydaje, że umieją równocześnie rozmawiać przez komórkę jadąc autem, ubierać się jedząc śniadanie i pić kawę (najczęściej produkt kawopodobny w proszku wyprodukowany przez wycinającą w najlepsze lasy amazońskie firmę Nestle).
Żyjemy na gotowcach, bo przecież wszystko już było, a to czego jeszcze nie było zaraz będzie do dostania, bo już 5 milionów karmionych modyfikowanym genetycznie ryżem chińskich niewolników produkuje to dla nas dzień i noc, póki nie zostaną przerobieni na paszę dla pang, których fragmenty potem zmrożone w bryły lodu z śladową ilością ryby w rybie kupimy za 17,99 za kg w Tesco dla Ciebie dla rodziny.
Takie tam masakrady mi się wskutek wiosennego przesilenia kłębią w głowie i wtedy muszę iść do kuchni i zrobić coś, co ukoi mój skołatany nadmiarem intensywnych bodźców łeb. Coś, co zarazem wspomoże mnie w tej gonitwie dając swym smakiem wsparcie i otuchę w trudnych chwilach. Nic z chińszczyzny. Pójdę się przytulić do mamusi Cocciny Italiany. Coś, co jest na wskroś włoskie, a zarazem ma tak otwartą formułę, że jest zarazem najmojszym z moich przepisów. Pesto... niby genovese, ale nie do końca. Pesto jakie jest każdy widzi – jest uniwersalnym dodatkiem do wszystkiego – gotuję tagliatelle albo penne, al dente oczywiście (pamiętajcie – za rozgotowany makaron szatan przyjdzie i przerobi was na bogracz, albo paszę dla pang), dorzucam łyżkę pesto i łyżkę startego parmezanu albo mozzarelli, kilka suszonym pomidorów i danie gotowe, albo dodaję łyżkę do caprese czy sałaty z pomidorem i oliwkami, nawet tosty z opiekacza ze serem spodlaskim stopionym na klajster posmarowane pesto będą smakować szlachetniej.
Potrzebujemy świeżą bazylię, zieloną, pachnącą, może być ta jednorazowa w doniczkach. Potrzebujemy oliwę z oliwek, zielonkawą, gorzkawą extra dziewicę. Potrzebujemy ząbek lub dwa czosnku. Na tym się kończą standardowe składniki. Oryginalnie stosuje się prażone orzeszki pinii, które kosztują tyle, co kilogram bryły lodu o smaku pangi w Tesco dla ciebie dla rodziny. Ja stosuję prażone pestki z dyni. Kolejna rzecz to parmezan, który kosztuje prawie tyle samo i prawie zawsze jest dostępny tarty. Wziąłem się zatem na sposób i zamiast parmezanu dodaję łyżkę sera pleśniowego typu rokpol. Dla urozmaicenia szczyptę zielonej pietruszki. Proporcje są właściwie dowolne, przy czym objętościowo ilości pestek i bazylii powinny się mniej-więcej pokrywać. Najlepiej utrzeć całość ręcznie w marmurowym moździeżyku, ale jak zmiksujecie to mikserem to może szatan się nie dowie... Smak zrobionego osobiście pesto jest nieporównywalny z substytutem dostępnym w małych słoiczkach, gęsto żenionym mąką kukurydzianą. Spróbujcie i chwalcie imię pesto. Smacznego.
A już w następnym odcinku punkrockowych wypieków, specjalnie dla tych co potrzebują ekstra dopalaczy z dopalacze.pl, żeby odpalić wrotki do wyścigu szczurów - Wegorz elektryczny smażony w głębokim oleju napędowym.
Punk-Rock cuisine:
Tortilla zamiast Mercedesa 500 SLBarani łeb zamiast psychodelikówSvět je do pyrdele (Svíčková na smetaně)Pasta di Tonno e spinaciNa upalny maj - gazpacho i chłodnik litewskiMamma Mia czyli oda do włoskiej kuchniPo prostu zupa z oberibyPunk-rockowe chaczapuriFlapjack emigranckiHalawa dla leniwychPesto dla Ciebie dla rodzinyCie...cie...cie...cierzycaZapiekanka awaryjnaGrillowany lipiec