Powieści i opowiadania > W cytrynowym świecie

Gabryś

Dzień 1

Niepewnie otworzył oczy. Po chwili przetarł je ze zdumienia, nie wierząc w to, co widzi.

„Nie, to niemożliwe! Nie zaliczyłem tylko jednego egzaminu, a Kalasancjusz mnie ukarał wysyłając na Ziemię!” - powiedział sam do siebie. Niezadowolony Gabryś fuknął i ze zdegustowaną miną przyjrzał się swoim brudnym tenisówkom. Nie cierpiał butów. Zawsze chodził boso, lubił czuć puch chmur pod stopami. Lecz niestety, tutaj nie mógł pozwolić sobie na tę przyjemność. Dotknął swoich pleców. Tak jak myślał, ani śladu długich, białych piór. Został uziemiony. Ciekawe tylko na jak długo.

„Dobrze Kalasancjuszu, wykonam zadanie jakie mi powierzyłeś.” – mówił patrząc w Niebo. Przy tym zasłonił dłonią usta i ziewnął potężnie.

„Tylko najpierw pozwól mi się wyspać” – dokończył swój monolog i usnął na ławce, na Dworcu Centralnym.

Nie spał długo. Został obudzony przez natarczywego stróża prawa, który szarpiąc za koszulę Gabrysia, próbował go obudzić.

„Wstawaj! Tu nie można spać! To nie noclegownia!” - pokrzykiwał.

Gabryś na wpół przytomny, wziął swój plecak i opuścił dworzec. Usiadł na ławce, po czym szybko zasnął. Nie był to spokojny sen, często przechodziły go dreszcze.

Wokół siebie słyszał rytmiczny stukot butów przechodniów, którzy przyspieszali chód tuż przy ławce, na której leżał Gabryś. Przyglądając się im Gabryś podzielił przechodniów na cztery kategorie. Jedni patrzyli na niego z obrzydzeniem (niewątpliwie był brudny, a jego zapach nie należał do najprzyjemniejszych). Drudzy z poczuciem wyższości kątem oka spoglądali w jego stronę, jednocześnie odsuwając się od niego. Trzecią grupę stanowili ludzie, którzy z politowaniem i współczuciem dotknęli go wzrokiem. Jednak żaden z nich nie pomyślał, żeby podzielić się choć jedną rękawiczką. Była także czwarta kategoria: przechodnie, którzy traktowali go jak powietrze udając, że zaniedbany, młody chłopak, wcale nie śpi na ławce w mroźną, jesienną noc. Gabryś poczuł się samotny. Był w parku sam. Mimo ludzi, którzy przechodzili wokół, był sam. Tak bardzo pragnął być w objęciach Matki.

Zasnął. Śniła mu się Antarktyda. Należał do ekipy badawczej, ale zagubił się przez niefortunny zbieg zdarzeń. Został sam, a wokół otaczała go biała pustynia. Gdy już zamierzał poddać się, na Niebie pojawiło się Słońce. Lód roztopił się, a na horyzoncie pojawili się pozostali badacze, radośnie do niego machając. Gabryś otworzył oczy i już drugi raz w ciągu tego samego dnia zdumiał się tym, co zobaczył. Starsza pani, kloszardka, była przytulona do Gabrysia i ogrzewała go swoim ciałem.

„Samotność to chłód. Troska o inną o osobę to ciepło, które stopi niejeden lodowiec”. - pomyślał.

Dzień 2.

- Cześć, zbierasz naklejki z Dragonami? - zapytał Gabrysia chłopczyk, który dosiadł się do niego na ławce.

- Nie.

- A to nie szkodzi, to dam ci parę moich. Mam podwójne, to mogę ci dać. Może być Dragomir i Oltozaur?

- A co to są za naklejki? - zapytał Gabryś.

- Z chipsów. Bajkę o Dragonach chyba znasz? - chłopczyk spojrzał z zza długich rzęs na Gabrysia, który pokiwał przecząco głową. - Skąd ty się wyrwałeś, chyba nie z tej planety?! Oj, przepraszam, mama często mi mówi, że zachowuję się niegrzecznie wobec nieznajomych. Ale ty chyba nie jesteś nieznajomy? Jak masz na imię? Ja mam na imię Piotrek.

- Gabryś. A ile masz lat?

- Siedem. A ty?

- Sto czterdzieści.

- Aaa... czternaście, tak jak myślałem. - Piotrek się uśmiechnął.

- W tym roku idziesz do szkoły?

- Nie. Muszę już iść do domu. Idę z mamą do lekarza. Zobaczymy się jutro, weź ze sobą naklejki. Cześć.

Przyleciał piękny, biały gołąb. Usiadł na ramieniu Gabrysia i wręczył mu list. Kalasancjusz wyznaczył mu zadanie. Miał kupić gazetę Różne oblicza samotności w kiosku przy ul. Mariackiej. Gabryś nie rozumiał dlaczego miał kupić gazetę po drugiej stronie miasta mając sklep z prasą tuż za swoimi plecami. Jednak ufając swojemu nauczycielowi, wsiadł w najbliższy autobus.

- Wolne? - zapytała starsza pani obładowana siatkami.

- Tak, proszę. - powiedział Gabryś, ściągając słuchawki z uszu.

- Brzydka pogoda, prawda? - zagadała Starsza Pani.

- Tak.

- Będzie padać przez cały tydzień. Czuję to w moim krzyżu.

- Oj, to niedobrze.

- Do tego boli mnie jeszcze głowa, przez ten mocny wiatr. Nawet nie wyobrażasz sobie dziecko, jakie ja bóle muszę znosić. - Starsza Pani pochyliła się do Gabrysia i poczuł od niej duszący zapach różanych perfum.

- Była u mnie sąsiadka, pani Budyniowa i mi mówi, że blado wyglądam, więc pojechałam do doktora. Prawdopodobnie mam coś z wątrobą, takie żółte plamki na oczach mi się pojawiły. Widzisz? - Gabryś zaprzeczył ruchem głowy i delikatnie się uśmiechnął.

Może nie widzisz przez to słabe światło w autobusie. Pani Budyniowa ma wnuka który jest lekarzem, to ona się przez to zna. Budyniowa ma jeszcze wnuczkę, ale z nią rzadko się widuje, bo ona w Anglii teraz mieszka. Poznała tam takiego Niemca i nie wiadomo, może za niedługo żenić się będą. Kisielowa też ma kogoś z rodziny za granicą, tylko ona ma córkę. Ale dobra dziewczyna, dzwoni do niej często.

Gabryś podczas piętnastominutowej jazdy zdążył poznać wszystkie sąsiadki Starszej Pani, ich rodziny oraz problemy zdrowotne. Po pięciu minutach miał ochotę założyć swoje słuchawki z powrotem. Jednak z grzeczności, udawał, że słucha Starszej Pani. Gdy autobus stanął na Mariackiej, Gabryś odetchnął z ulgą. Od opisu wszystkich dolegliwości rozbolała go głowa. Chciał pożegnać się ze Starszą Panią, lecz okazało się, że i ona wysiada na tym samym przystanku. Widząc jak biedna ugina się od nadmiaru ciężkich siatek z zakupami, zaoferował swoją pomoc i odprowadził ją do mieszkania.

- Dziękuję ci syyyynku, nie dałabym rady wnieeeść tych siatek sama - powiedziała Starsza Pani ciężko łapiąc oddech. - Wejdź do środka, to ci zrobię przynajmniej ciepłej herbatki. Taki ziąb dziś, że lepiej z domu nie wychodzić.

Gabryś kolejne piętnaście minut spędził na słuchaniu opowieści o sąsiadkach, tym razem z klatki obok. Kiedy wychodził tłumacząc się, że za chwilę zamkną kiosk i nie zdąży kupić gazety, Starsza Pani wręczyła mu czekoladę, uściskała i zaprosiła, żeby ją jeszcze kiedyś odwiedził.

Gdy tylko zamknął drzwi, już za nimi stała Kisielowa. Ściszonym głosem zapytała:

- Jesteś wnukiem Elwiry?

- Nie, tylko odnosiłem tej pani siatki - odpowiedział Gabryś.

- Aaa... już się cieszyłam, że nareszcie ją odwiedził.-zasępiła się Kisielowa.

- Elwira jest bardzo samotna. Córka mieszka zaledwie 20km stąd, a nigdy nie ma czasu, żeby ją odwiedzić. Ciągle taka zabiegana... Wnuczek Elwiry, Robert, student prawa, też nigdy nie ma dla niej czasu. Babcia płaci mu za studia, a on tylko w czasie świąt znajduje chwilkę, żeby z nią porozmawiać. Elwira mówi, że to rozumie, bo musi się dużo uczyć i ma swoich przyjaciół. Ale niewątpliwie jej smutno, że nawet w Dniu Babci nie może zadzwonić do niej z życzeniami. Nikogo poza nimi nie ma. Nawet swego czasu jeździła do nich często, ale czuła się tam niechciana. Oni mają swoje życie i nie chcą, żeby w nim uczestniczyła. Elwira to dobra kobieta. Może za dużo gada, ale jak spędza pół dnia wśród pustych ścian, to nie dziwię się, że musi się komuś wygadać.

- Poproszę gazetę Różne oblicza samotności - powiedział Gabryś do pani w kiosku.

- Słucham? Nie ma takiej gazety.

- Nie ma? Ahaaa - powiedział w zamyśleniu uśmiechnięty Gabryś.

- To coś dać? - ponagliła sprzedawczyni.

- Taaak. Poproszę chipsy z dragonami.

Olga Zabielska
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.