Recenzje

„Tajemnica pułkownika Kowadły” – Tadeusz Cegielski

Tajemnica pułkownika KowadłyCzytelnicy, którzy mają za sobą „Morderstwo w Alei Róż”, nie mogą się pewnie pozbyć uczucia, że tamten kryminał w porównaniu do „Tajemnicy pułkownika Kowadły” jest jedynie wstępem, prologiem, premierą powieściowej twórczości Tadeusza Cegielskiego; poniekąd zarysem postaci Ryszarda Wirskiego, szkicem tła dla kolejnej powieści kryminalnej. W „Pułkowniku Kowadle” na ten ołówkowy szkic i zarys, skądinąd niezwykle interesujący i spełniający wszystkie potrzeby odbiorcy, nałożone zostały kolory intensywne, rześkie, tło to absolutne HD i 3D, gdzie można znaleźć z lupą szalenie interesujące szczegóły Warszawy, a postaci, z biogramami równymi realnym, paradują w doskonale dobranym świetle z grą cieni i półcieni. Historyk, profesor, naukowiec i mason rozwinął kryminalne skrzydła. Pozbył się więzi, niezdecydowania, skromności w budowaniu fabuły i malowaniu postaci. Nie odczuwa się jednak wybuchu, błysku. To raczej głęboko przemyślane, dostojne i rozważne ruchy. Skrzydła rozwinęły się na całą ich szerokość, powoli, ruch za ruchem rozpostarły się i uniosły autora ku powieściowym przestworzom. Cegielski odstawia amatorskie pędzle, brystol, pojemnik z wodą, a kładzie na biurku profesjonalne pędzle, kilka zestawów farb, przymierza na sztaludze płótno. Wystarczy spojrzeć na zdjęcie autora z wnętrza okładki. Nawet ono sugeruje ową dostojność i pewność. Już nie tłumaczy, jak to z „Alei Róż”. Tutaj potwierdza. Maszyna do pisania z międzywojnia zniknęła, okulary znalazły swoje miejsce. Dostrzega się jakby uśmiech. Potwierdzenie pewności. Absolutnie zasłużenie przecież.

Trudno pisać o kryminale, gdy w „Posłowiu” jego autor wyjaśnia wszystko z precyzją. Wystarczy w księgarni przycupnąć na chwilkę i przeczytać osiem stron. W „Posłowiu” Tadeusz Cegielski jawi się jako naukowiec. Nie można tego nie docenić. Jakie wydarzenia stały za pomysłem na fabułę? Jakie współczesne postaci dodały pisarzowi asumpt do takiej a nie innej konstrukcji? Mamy tu wszystko. I to napisane z równą finezją jak powieść. I z atencją do czytelników, którzy mają prawo czuć się traktowani poważnie i elegancko. Kto dzisiaj traktuje tak ludzi? Z pewnością Tadeusz Cegielski, bez względu na to czy ma akurat na szyi zawieszony jedwabny (kaszmirowy) szalik…

Z pełną świadomością, wytłumaczoną w „Posłowiu”, Cegielski osadza fabułę w Warszawie na przełomie lat 1957 i 1958. Miał wówczas około dziesięciu lat. W tym wieku pamięta się wszystko. I autor to wykorzystuje. Opisuje stolicę bardzo dokładnie. Wrażenie, że sprawia mu ogromną przyjemność, powrót do lat dzieciństwa, jest bardzo intensywne. Pisarz żongluje zmieniającą otoczenie i zachowanie Polaków historią. Przecież to tuż po Październiku 1956 roku. Cegielskiemu nie sprawia zatem trudności odmalowanie najdrobniejszych szczegółów zmian, tak samo w rysunku bohaterów, całego społeczeństwa, ale i tła miejskiego, czyli nazw ulic, ówczesnych wydarzeń wielkomiejskich, historii kamienic, gmachów publicznych i tak dalej. Oczywiście z właściwą sobie skromnością tłumaczy, że potrzebował naukowego wsparcia w tej materii.

Na ile postać głównego bohatera jest bliska jego twórcy? Trudno jest o tym orzekać. Można się domyślać, szukać powiązań w życiorysach. Może być tęsknotą za pewnymi cechami. Może odzwierciedlać cechy pisarza. Bohaterowie w PRL-u musieli odrobinę wykraczać poza system. Musieli coś sugerować, przekraczać granice, musieli sięgać do sanacji albo po prostu za granicę. Trochę takim był porucznik Borewicz. Bardziej bondowski niż milicyjny. Podobnie Wirski jest bardziej sanacyjny niż socrealny. Jeżeli pojawia się tutaj jakaś wspólna nić, być może niezamierzona, to z pewnością Tyrmand wywarł swoim „Złym” ogromne piętno na obu powieściach Cegielskiego. Właśnie, ale czy na powieściach, czy na bohaterze? Byłoby bezczelnością i głupotą tego nie dostrzec, choćby, dlatego że osławiona zbitka słów „Tyrmand – skarpetki” pojawia się i tutaj. Tyrmand u Cegielskiego to przede wszystkim Warszawa, jazz, boogie-woogie i „Hybrydy”. Wirski jest w tym opozycją, zadziwionym nad novum, reliktem, ową sanacją, czy, odnosząc się do Bonda – Borewicza, „zagranicą”. I chyba na tym można złapać Tadeusza Cegielskiego. Na swoistym dystansie, rezerwie i kontestacji. O ile Wirski taki jest w stosunku do tuż popaździernikowej Polski, to pisarz w tenże sposób jest do swojej współczesności. Elegancja, sposób wysławiania się, kultura osobista. Wykształcenie, znajomość języków, historii, literatury, łacina. „Pani / Pan” a nie „Towarzyszu / obywatelu. „Dzień dobry” a nie „Witam”. Jest to tak wyraźne, że aż nie warte powtarzania. Ach! I stosunek do płci pięknej. Niewiasty są tu hołubione. Nawet te na pozór złe są traktowane z szacunkiem. Obok odpowiedniej kindersztuby wyłania się atencja i umiłowanie kobiet. Tak, tak, kobiety są tutaj obiektami podziwu. Jak dzieła sztuki. Czy jest to Mirosława Rohozińska, obecna żona Wirskiego, czy Tania Rypnis, kiedyś kochanka, czy piękna i zmysłowa Luiza de Jaucourt, czy też inne kobiety, w których Wirski (Cegielski?) dopatruje się na równi urody, zgrabnych nóg i inteligencji.

Wirski… obecnie major, czyli zrehabilitowany, jakoś nagrodzony, tuż przed emeryturą, rekompensujący sobie okropną rzeczywistość między najzgrabniejszymi i najdłuższymi nogami Warszawy, ceni ogromnie wartość męskiej przyjaźni. Przyjaźni pochodzącej z innych czasów, z innej rzeczywistości. Przyjaźni, którą można celebrować wspomnieniami i standardami, które stoją w opozycji do obecnej miernoty, chamstwa, wulgarności, upadku obyczajów. Wirski – docent Kierszman (czyż samo nazwisko czegoś nie sugeruje?); Cegielski – kto? Ten tandem to samotność pośród Mroczków, Rękawków, Ewskich… Jednak na tyle inteligentny i wyrozumiały dla Polski, że swoim doświadczeniem, zdolnościami, pracowitością i wiarą w kulturę i naukę buduje nadzieję w szarzyźnie społeczno-budowlanej. Na ile to prawda, trzeba spytać profesora Cegielskiego, albo jego przyjaciół.

Delikatność zbrodni, minimum gwałtu, krwi, trupów, komiksowość bandytów, tudzież zagadka kryminalna o strukturze pajęczej sieci daje powody, żeby zastanowić się, czy „Tajemnica pułkownika Kowadły” jest bardziej powieścią niż kryminałem. Ale jaką powieścią? Obyczajową? Społeczną? Niewątpliwie nie. Chyba tak jak „Zły” jest czymś w rodzaju powieści warszawskiej. Wątek kryminalny jest tylko świetną fabułą, która pozwala chodzić i jeździć po Warszawie lat pięćdziesiątych. Przypomina, przywraca, zasmuca i przywołuje uśmiech. Przemyca wartości, jakieś nadzieje, coś piętnuje. Jakie wartości? Chyba te, które ceni sobie Wirski, człowiek kulturalny. I te, które ceni sobie Tadeusz Cegielski, wolnomularz.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.