Podróże małe i duże

Orkady

Doprawdy nie wiem od czego mam zacząć, bo wciąż po głowie kołacze mi się mnóstwo myśli, wspomnień i tak naprawdę, choć fizycznie w Yorkshire, nadal jestem sercem na Orkadach. Jest to miejsce niezwykłe, magiczne, napawające odwiedzających i mieszkańców niemal transowym spokojem. Wpada się w ten nastrój, choć nie od razu, i pozostaje w nim, nawet gdy wyspy znikają nam z pola widzenia gdy odpływamy promem powrotnym...

Podróż na Orkady zajęła nam z Północnego Yorkshire ponad 12 godzin. Prawda jest taka, że o ile w Anglii i południowej części Szkocji autostrady są rewelacyjne, to im bardziej na północ Szkocji, tym tych autostrad mniej, w niektóre miejsca rzecz jasna można dojechać gorszymi, choć nie złymi drogami. Nie rozwinie się na nich dużej prędkości, ale też po co, skoro widoki zachęcają do spacerowego tempa jazdy. Jechaliśmy całą noc, większość drogi w Szkocji wschodnie wybrzeże. Widoki były cudowne, pusto i cicho niczym makiem zasiał, jako, że była 5 rano. Zachodnie wybrzeże, a także wyspę Skye zwiedziliśmy dwa lata przed wizytą na Orkadach. Dotarliśmy do zatoki Gills na północy Szkocji z dużym zapasem czasu, tak więc jeszcze pojeździliśmy trochę po północnym wybrzeżu. Zatoka i jej okolice wyglądały paskudnie – części maszyn, jakieś buczące naczepy, brudno, szaro, jakiś barak z typem, który sprawdzał listę odprawianych samochodów. Generalnie po całonocnej jeździe spodziewałam się widoku kojącego moje serce, a tu taki zawód. Ale nieistotne – wyszorowałam zęby spluwając pastą na tą nędzną przystań i około 9:30 załadowaliśmy się na prom.

Płynęliśmy około 1,5 godziny, morze było spokojne i jak na moje wyobrażenia po przeczytaniu opisów cieśniny Pentland – za spokojne. Występują w niej dość silne prądy i wiry, podobno przepłynięcie tej zatoki jachtem, to nie lada wyczyn. No, ale my byliśmy na promie, stąd pewnie nie czuć bujania – tak sobie wtedy pomyślałam. O zmiennej naturze tej cieśniny przekonaliśmy się w drodze powrotnej. Po drodze mijaliśmy wyspę Flotta, która jest częścią archipelagu, a na której znajduje się terminal naftowy, co szybko zauważył mój luby – z szybu wydobywał się jasny płomień. Ok. 11:15 wpłynęliśmy do St. Margaret’s Hope – małego miasteczka położonego na wyspie South Ronaldsay. Wyjechaliśmy z promu szczęśliwi, że to już TU, że to już TE wyspy i udaliśmy się na północ, ponieważ mieliśmy zarezerwowany nocleg na samej północy głównej wyspy archipelagu – Mainland, a dokładnie w Birsay.

Dopływamy do Hoy - ukrytej w chmurachHoy - klifyFlotta - widok z promu

Aby dostać się na Mainland z South Ronaldsay, trzeba przejechać przez Burray. Obie wyspy są połączone drogą, która biegnie po usypanej z kamieni grobli. Było to możliwe dzięki temu, że dzieli je niewielka odległość. Jechaliśmy więc na północ i moje pierwsze wrażenie było takie – co my tu kurka będziemy robić przez 10 dni? Farmy, pola, pastwiska otoczone drutem kolczastym, opuszczone domostwa z pozabijanymi dechami oknami i drzwiami, ruiny starych domów... Pusto, nudno i nieatrakcyjnie. Byłam zmęczona, głodna, potrzebowałam prysznica i kilku godzin snu – tak sobie to pierwsze wrażenie dziś tłumaczę...

Przejechanie całego Mainland z południa na północ zajęło nam niecałą godzinę. Po drodze minęliśmy stolicę Orkadów – Kirkwall, a także różne małe mieścinki. Za każdym razem miałam wrażenie, że domostwa, farmy i ich okolice są bardzo zaniedbane i panuje w nich jakiś organizacyjny chaos. Nie wiem czy nie odezwała się moja pedantyczna natura, czy przywykłam do dość wypieszczonych domków kamiennych w okolicach, w których mieszkam, ale zabudowania na Orkadach wydawały mi się smutne, brzydkie. Większość domów kamiennych stoi pusta, choć powinnam napisać – tego co z nich pozostało, bo czasami to były dwie ściany i komin. W architekturze dominują domy parterowe i otynkowane, a wokół nich składowiska, którymi rządzi – takie mam wrażenie – czysty przypadek. Coś z cyklu – wujowi, kiedy nas ostatnio odwiedzał, zepsuł się samochód i tak go zostawił u nas, w ogródku... Sąsiad potrzebował pewnego dnia koło, to sobie wykręcił, a zamiast koła podstawił kupę cegieł. Wziął je z tej kupy, co to już leży X lat obok domu, bo zostało nam trochę z budowania garażu. Żona wuja prowadziła sklep, ale jak musiała zamknąć biznes, to dała nam trochę krasnoludków gipsowych, a kuzyn rybak podrzucił kilka kolorowych boi i tak zostały obok garażu. Oczywiście, że trochę koloryzuję, ale takie było moje pierwsze wrażenie i trochę mnie to kuło w oczy, ale po dwóćh dniach mi przeszło.

Hoy - klify (2)Hoy - klify (3)

Dotarliśmy do Birsay, ale że było jeszcze dość wcześnie, nie chcieliśmy jechać od razu do Bed&Breakfast (Łóżko i Śniadanie - bardzo polecam tę formę noclegu w UK), w którym mieliśmy zarezerwowany pokój, ruszyliśmy więc intuicyjnie w miejsce, w którym widzieliśmy parking i sporo samochodów. Okazało się, że intuicja (i droga, ha, ha) zaprowadziła nas do zatoki Birsay, z widokiem na wysepkę – Brough of Birsay. Zaparkowaliśmy, wysiedliśmy z samochodu i naszym oczom ukazała się tablica informująca, że wstęp na wyspę możliwy jest specjalnie przygotowaną betonową ścieżką tylko przez cztery godziny dziennie z powodu przypływu, a bilet kosztuje 4 funty. Byliśmy w małym szoku, bo po cholerę płacić za wstęp na wyspę?! Jak się potem okazało – myliliśmy się dość mocno... Wprawdzie odrobiliśmy zadanie domowe, przed wyjazdem analizowaliśmy przewodniki, ale nie mogliśmy sobie przypomnieć, co takiego jest na tej wyspie.

Wróciliśmy do Birsay, zameldowaliśmy się u naszych landlordów – starszego małżeństwa. Kilka słów o naszym Bed&Breakfast i tych ludziach, bo nasz cudowny pobyt był także ich udziałem. Zostaliśmy bardzo ciepło przywitani, czekała na nas kawa i herbata, tradycyjne szkockie ciasteczka (shortbread) i lokalny wyrób krówkopodobny (fudge). Zaproponowano nam również kieliszeczek sherry. Zresztą butelka sherry i kieliszki były do naszej dyspozycji w pokoju dziennym, a w naszej sypialni codziennie znajdowaliśmy ciasteczka i fudge, oprócz tradycyjnie przygotowywanej w tego typu miejscach tacy z kawą, herbatą i czajnikiem. Barbara i Edgar dali nam do dyspozycji mapy, lornetkę, każdego dnia drukowali nam biuletyn informacyjny, tak więc już przy śniadaniu wiedzieliśmy, jaka ma być pogoda, co się dzieje na Orkadach i o której godzinie jest odpływ, co miało znaczenie, jeśli planowało się zwiedzić wspomnianą wyżej wyspę.

Nasz pokój był niewielki, ale za to z jakim widokiem! Z okna widzieliśmy ocean, Brough of Birsay z jej latarnią, a nad brzegiem pląsały foki. W łazience mieliśmy także spore okno, tak więc tym samym widokiem mogliśmy się napawać leżąc w wannie.

Jak sama nazwa Bed& Breakfast wskazuje, oprócz noclegu mieliśmy zapewnione śniadanie i to były najlepsze śniadania, jakie jadłam dotychczas w B&B. A jadłam ich sporo, bo już trochę po Wielkiej Brytanii jeździliśmy. Codziennie menu się zmieniało, był także wybór dań wegetariańskich, wszystko było pięknie podane i bardzo smaczne.

Hoy - pisklę na klifieKirkwall - katedra św. Magnusa

Poza tym służyli radami, sypali opowieściami jak z rękawa, byli bardzo otwarci na nasze potrzeby (typu śniadanie o 5:45 rano, kiedy ruszaliśmy na wyspę Westray). Każdego dnia po śniadaniu Barbara dawała nam świeże owoce na drogę, a na pożegnanie wyściskali nas jak własnych wnuków. Chyba mi się nie dziwicie, że czułam autentyczny żal, kiedy od nich wyjeżdżaliśmy. Do dziś wymieniamy się kartkami, z wielkim smutkiem w zeszłym roku przyjęliśmy wiadomość, że Edgar pożegnał się z tym światem. Krótki pobyt u tych ciepłych, cudownych ludzi zbliżył nas bardzo. Nigdy potem nie miałam podobnego doświadczenia na żadnym z naszych wyjazdów.

Pierwszego dnia postanowiliśmy zjechać Mainland i dowiedzieć się więcej nt. promów na inne wyspy. Tego dnia odwiedziliśmy kilka miejsc, które zrobiły na mnie takie wrażenie, że zapamiętam je do końca życia. Zresztą większość z nich jest wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

MAES HOWE (lub MAESHOWE)

MAES HOWE (lub MAESHOWE) – jest to najbardziej znany na świecie grobowiec. Mamy wątpliwości co do tego, czy na pewno był to grobowiec, podejrzewa się, że to świątynia, ale tak naprawdę nawet archeolodzy nie są pewni i są co najmniej trzy teorie, do czego służyło to miejsce. Jest to kamienny budynek, schowany w wielkim kopcu, wybudowany ok. 2700 lat przed naszą erą. Wchodzi się do niego wąskim i niskim (ok. metra wysokości) korytarzem o długości 9 metrów (!), trzeba się mocno zgiąć, aby do niego wejść. W środku jest centralna komnata i 3 mniejsze, malutkie, podejrzewa się, że służyły do chowania zmarłych. Podczas prac archeologicznych żadnych kości, czy dóbr, z którymi zwykło się chować zmarłych jednak nie znaleziono. Warto wspomnieć, że świątynia jest wybudowana w jednej linii, z oddalonymi o ok. km kamieniami, które miały charakter rytualny (Stones of Stennes, o których później), a także górą na wyspie Hoy, nad którą w najkrótszy dzień roku wznosi się słońce. Najkrótszy dzień w roku trwa tam... 4 tygodnie przed 22 grudnia i 4 tygodnie po tym dniu, co daje ok. 60 dni kiedy słońce jest najniżej na horyzoncie. Ludzie, którzy budowali Maeshowe doskonale zdawali sobie sprawę z tego i dlatego wejście, korytarzyk i jedna z komnat położona naprzeciwko wejścia jest idealnie oświetlana słupem światła! Wygląda to pięknie. Można to obserwować za pomocą kamerek internetowych. Robienie zdjęć jest zabronione wewnątrz monumentu, tak więc kupiłam pocztówki i zeskanowałam je. Na stronie internetowej możecie zobaczyć, jak wygląda ten niesamowity obiekt, naprawdę nic jeszcze nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, no ale nie widziałam jeszcze piramid egipskich, czy azteckich. Maeshowe w każdym razie jest, o ile się dobrze orientuję, starszy od piramidy Heopsa.

W XII wieku Maeshowe został nawiedzony przez Wikingów, którzy najprawdopodobniej wpadli do niego przez dach, tak więc w tej części został odrestaurowany w XIX wieku, kiedy odkryto budynek. Wikingowie pozostawili po sobie największy zbiór pisma runicznego, jaki zachował się do dziś na świecie, poza Norwegią oczywiście. Jest to dość zabawne, bo wiadomo – Wikingowie, jak to Wikingowie – pili, jedli i generalnie spędzali tam czas na przyjemnościach, tak więc część run pozostawionych przez nich układa się w swoiste grafiiti sprzed kilkuset lat – np. dzielny Jorg był tu i pił wino. Poza tym niektóre runy składają się na opowieści o innych wyspach z archipelagu, a także na ścianie wyryty jest obraz jakiegoś zwierzęcia, najprawdopodobniej lwa. Więcej informacji, zdjęć (niestety nie dysponuję własnymi z oczywistych względów) i kamerki internetowe znajdziecie na ich stronie: www.maeshowe.co.uk.

SCARA BRAE (lub SKERRABRA)

SCARA BRAE (lub SKERRABRA) – neolityczna wioska, licząca 5000 lat. Wybudowana na brzegu morza, przez lata była zakryta przez wydmowe piaski, dopiero w 1850 roku odsłoniła ją burza. Wioska jest jednym z najlepiej zachowanych obiektów z epoki kamiennej. Podczas prac wykopaliskowych znaleziono w niej mnóstwo ozdób, prostych narzędzi np. żarna, czy grzebyki kościane. Każdy z domków miał półki, centralnie położone palenisko, a także boczne, dość ciasne fragmenty - łóżka. Między poszczególnymi domami istniały łączące je korytarze. Ludzie pracujący przy początkowych pracach wykopaliskowych, myśleli, że odkryli wioskę Piktów, ale byli w błędzie. Nowoczesne techniki datowania wskazują, że obiekt jest dużo starszy. Wioska została założona ok. 3200 r. p.n.e., a najprawdopodobniej ok. 2200 r. p.n.e. ludzie wynieśli się z niej, z powodu zmian klimatu. W tym czasie klimat na Orkadach zaczął być bardziej wietrzny i mokry. Nieopodal znajduje się dom Williama Watta, który odkrył Skara Brae. Jest on udostępniony do zwiedzania, w środku znajduje się sporo reliktów przeszłości – stare mapy, książki, broń itp. Itd. Ciekawy, ale nie gwóźdź programu.

Scara BraeScara Brae (2)

BROCH OF GUERNESS

BROCH OF GUERNESS – gród, obiekt epoki żelaza, wzniesiony ok. I wieku n.e. Na jego ruinach Piktowie wybudowali dom. Podobnie, jak Skara Brae – dość dobrze zachowany, położony nad brzegiem morza.

BROUGH OF BIRSAY

BROUGH OF BIRSAY – wspomniana wyspa, na którą widok mieliśmy z okna naszego pokoju i łazienki. Znajduje się na niej latarnia morska, a także pozostałości osad Piktów, Wikingów. Najbardziej znanym obiektem jest tam tzw. piktyjski kamień symboliczny. Wyryte są na nim symbole, które naprawdę ciężko jest sfotografować, nie mając dobrego sprzętu i światła, dlatego aby je podziwiać, zapraszam na bogatą stronę poświęconą Orkadom.

Broch of BirsayBroch of Birsay (2)Widok z naszego okna - Birsay

RING OF BRODGAR

RING OF BRODGAR – kamienny krąg, oryginalnie zbudowany z 60 kamieni, z których do dziś stoi 27. Powstał pomiędzy 2500 a 2000 r. p.n.e. i jest największym, ostatnim budynkiem neolitycznym, który można podziwiać na Orkadach. Położony malowniczo między jeziorami, stanowił miejsce kultu i najprawdopodobniej miejsce zbierania się lokalnej ludności. Zrobił na mnie niesamowite wrażenie, postanowiliśmy wrócić w to miejsce, kiedy ruch stonki z autokarów się skończy. Podjechaliśmy więc wieczorem, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi. Widok słońca, kamieni i masy wrzosów zapierał dech w piersiach.

Ring of BrodgarRing of Brodgar (2)

STANDING STONES OF STENNES

Standing Stones of StennesSTANDING STONES OF STENNES – podobnie jak poprzedni neolityczny krąg, był najprawdopodobniej miejscem kultu, spotkań ludzi czy obserwacji astrologicznych. Mniejszy, eliptyczny, zbudowany z 12 kamieni, w centralnym miejscu miał palenisko. Oba kręgi położone są w odległości 1-1,5 kilometra od Maeshowe, co oznacza, że obszar ten był kiedyś bardzo ważny dla ludności, najprawdopodobniej z powodów związanych z kultem religijnym. Podczas wykopalisk w tych okolicach znaleziono spalone kości ludzkie, a także gliniane naczynia. Potem w muzeum Orkadów w Kirkwall dowiedziałam się, że na Orkadach po okresie neolitu zmarłych kremowano, a prochy umieszczano w glinianych urnach.

KNAP OF HOWAR

Knap of HowarKNAP OF HOWAR – najstarsze stojące domy w Europie. Były zamieszkane przez farmerów, około 5000 lat temu, między 3500 a 3100 r. p.n.e. Są świetnie zachowane, położone na brzegu morza, na wyspie Papa Westray. Mieszkańcy zostali zmuszenie do ich opuszczenia najprawdopodobniej zmianami klimatycznymi.

THE OLD MAN OF HOY

THE OLD MAN OF HOY – tym razem coś stworzonego przez naturę. Stary człowiek z Hoy stanowi symbol Orkadów, jest jego najlepiej rozpoznawanym znakiem, nie zobaczyć go będąc na Orkadach, to tak jak nie widzieć wieży Eiffla będąc w Paryżu. Jest to skała położona na zachodnim wybrzeżu wyspy Hoy, która to chyba jest moją ulubioną na Orkadach. Mierzy 137 m i zbudowana jest z piaskowca, stanowi niezwykle popularny obiekt dla wspinaczy. Jeśli zwrócicie dobrze uwagę na zdjęcie, są tam takie białe punkciki – to kaski trzech młodych mężczyzn, którzy zdobyli skałę tego dnia. Niedługo może ona zostać uszkodzona przez wiatr i wodę, pytanie tylko, czy niedługo z punktu widzenia skały czy ludzi? W każdym razie zobaczyliśmy ją i zrobiła ona na nas ogromne wrażenie.

Old Man of HoyOld Man of Hoy (2)

ZATOKA RACWICK

Hoy - plaża w zatoce RacwickHoy - plaża w zatoce Racwick (2)

ZATOKA RACWICK – jedna z piękniejszych jakie w życiu widziałam. Gdzie? Oczywiście na wyspie Hoy. Częściowo kamienista, częściowo piaszczysta plaża, położona między dwoma wielkimi klifami. Cudo! Na plaży znaleźliśmy martwego, częściowo rozłożonego delfina, niestety żywych nie udało nam się zobaczyć, ale potwierdziły się słowa z przewodników, że na Orkadach delfiny są i że można je zaobserwować w naturalnym środowisku. Zatoka jest pięknie widoczna z góry, co udało nam się pokazać na zdjęciu. Aby dojść do Old Man of Hoy, musieliśmy z okolic tej zatoki wspiąć się na dość wysokie klify i podążać ścieżką wzdłuż wybrzeża, ok. 1,5 godziny. Stamtąd właśnie udało nam się sfotografować tę zatokę.

Hoy - zatoka RacwickHoy- plaża w zatoce Racwick

Orkady

A teraz kilka słów o wyspach, które udało nam się zobaczyć. Jak wspomniałam, moją ulubioną jest Hoy. Jest to druga największa wyspa archipelagu, zamieszkała przez około 500 ludzi, ale przemierzając wyspę ma się wrażenie, że mieszka tam ich 10 razy mniej. Jest to również najwyższa wyspa, z jej największym, wznoszącym się na 479 metrów szczytem. Widać z niego wszystkie wyspy archipelagu (oczywiście przy dobrej widoczności), oprócz, paradoksalnie, najbliżej położonej. Hoy przywitała nas bardzo pochmurnym niebem, połowa wyspy schowana była w chmurach. Nie od razu doceniłam jej piękno, choć już z promu widziałam, że jest inna niż pozostałe wyspy. Jest po prostu bardziej monumentalna.

Na Hoy, w rejonie zatoki Rackwick lokalny samorząd wybudował chatkę (the bothy) dla osób, które musiały, czy też chciały nocować na wyspie. W środku jest toaleta, bieżąca woda, kominek, stolik, ławy i miejsca do spania z karimatami. W gablotce mini informacja turystyczna, na drzwiach wiadomość, że można z chaty korzystać nieodpłatnie, ale prosi się o pozostawienie jej czystej, aby mogła służyć następnym turystom. Świetny pomysł i od razu myśl: czy takie coś miałoby rację bytu w Polsce?

Zwiedziliśmy także wyspy Westray, Papa Westray (zwaną Papay), Sanday. Nie udało nam się polecieć na North Ronaldsay, położoną najbardziej na północ, gdyż wszystkie miejsca w samolotach były już zarezerwowane, a latem pływa tam tylko 1 prom dziennie, co oznacza, że na zwiedzenie wyspy mielibyśmy 30 minut. Musielibyśmy zostać na noc, co biorąc pod uwagę, że był długi weekend w UK, a także że na wyspie są dwa miejsca, gdzie można nocować, było raczej niewykonalne. W każdym razie North Ronaldsay zostawiliśmy sobie na następną wyprawę, a cieszyliśmy się pozostałymi wyspami. Ostatnie dwa dni spędziliśmy na South Ronaldsay, która była najmniej atrakcyjna.

Bardzo podobała nam się Sanday – obfitowała w cudowne, piaszczyste plaże. Na Sanday znaleźliśmy świetne miejsce na nocleg i strawę. Na jakiejś zapyziałej farmie położonej nad śliczną zatoką Backaskaill znaleźliśmy B&B wraz z restauracją. Serwują tam tylko dania wegetariańskie. Myśleliśmy, że pomyliliśmy się, że trafiliśmy w złe miejsce, choć wg mapy, to właśnie tam miał być nocleg i wyżywienie. Farma, jakieś budynki, trochę rozrzuconej słomy i gnoju, ogródek z warzywami, jakaś szklarnia i dom. Przed domem jeden stolik, dwie ławki i sznur z bielizną powiewającą beztrosko na wietrze. Otwiera drzwi jakaś bosa hipisiara w dredach i pyta w czym może pomóc. My, że jesteśmy głodni i że szukamy restauracji wegetariańskiej, a ona, że dobrze trafiliśmy i że zaraz przyniesie menu. Jedzenie było genialne! Siedzieliśmy na zewnątrz, bo pogoda była cudowna, ale ze wstępnych oględzin okazało się, że w domu urządzony jest mały hotelik i restauracja. I to całkiem przyjemne! Zabraliśmy namiary, bo następnym razem chcemy się tam zatrzymać.

Na Sanday widzieliśmy też lamy, doprawdy przedziwne to stworzenia, ale urocze w swoim braku urody i głupim wyrazie pyska. U wybrzeży wyspy znajduje się także wrak niemieckiego niszczyciela z okresu I wojny światowej, ale niewiele widzieliśmy, bo trafiliśmy na przypływ.

Wyspa Westray jest zamieszkała przez ok. 500 ludzi i 3000 sztuk bydła. Na wyspie, jak powiedział nam pan obsługujący łódź na Papa Westray, mieszkają także Polacy zatrudnieni w miejscowej przetwórni ryb. Ludzie żyją głównie z rolnictwa, lub rybołówstwa. Gdy rozkoszowaliśmy się widokiem morza oraz zawartością koszyka piknikowego na przyjemniej plaży na Westray, usłyszeliśmy dziwne odgłosy. Byliśmy pewni, że to foki, gdzieś na drugim końcu plaży, a właściwie na kamiennym cyplu. Zerwaliśmy się więc jak najszybciej i poszliśmy w ich kierunku. Nawet nie wiem jak opisać moją radość, kiedy zobaczyłam kolonię fok w ich naturalnym środowisku! Część z nich oczywiście zerwała się do wody, a część została leniwie na skałach, wygrzewając się, ale nadal bacznie nas obserwując. Oczywiście staraliśmy się nie podchodzić zbyt blisko, ale i tak świetnie mogliśmy je widzieć. Tu niestety zabrakło nam aparatu z dobrym zoomem. Część fok, która była w wodzie wynurzała się raz po raz, za każdym razem coraz bliżej nas. Naprawdę pocieszne to żyjątka.

Na Papa Westray najciekawszym punktem były wspomniane domy – Knap of Howar. Wyspa jest mała, najdłuższa trasa dla piechurów, poprowadzona dokładnie wzdłuż linii brzegowej ma 16 km. Z braku czasu zeszliśmy tylko ok. połowę trasy. Na wyspie mieszka ok. 50 osób. Mają szkołę, kościół, aptekę, sklep, a bank przyjeżdża do nich raz w miesiącu, przy czym trzeba wcześniej się umawiać. Sternik łódki, którą płynęliśmy na Papa Westray powiedział nam, że życie na wyspach jest w porządku, ale problemy zaczynają się zimą. Gdy pogoda nie sprzyja przeprawie na mniejsze północne wyspy (w tym też North Ronaldsay), prom z dostawą żywości, leków itp. po prostu nie przypływa. Jeśli pogoda jest w miarę ładna, a morze stabilne, prom cargo przypływa dwa razy w tygodniu – wtedy mają dostawę tego, co potrzebują, ale to także jedyna szansa, aby popłynąć na południowe wyspy, w tym Mainland w celu załatwienia czegoś poważniejszego. Podczas sztormu są po prostu odcięci od świata. Na Papay w okresie przesilenia letniego, jedną noc praktycznie nie robi się w ogóle ciemno.

W zasadzie na wszystkich wyspach są rezerwaty przyrody, a w nich niesamowite ilości ptaków różnych gatunków. Symbolem Orkadów jest przepiękny ptak o nazwie maskonur (lub wdzięczniej po ang. Puffin), którego niestety nie widzieliśmy, bo okres jego pobytu na wyspach kończy się w lipcu. Widzieliśmy natomiast masę różnych ptaków, których nazw niestety nie znam. Podszkolę się z teorii przed następnym wypadem. Jedno jest pewne - dla ornitologów Orkady to raj.

Mainland - YesnabyPlaża - Mainland

Na Mainland zwiedziliśmy także dwa pałacyki w Kirkwall, a raczej to co z nich zostało. Pierwszy to XVII wieczny pałac hrabiego Patricka Stewarda, jeden z ciekawszych zabytków sztuki renesansowej w Szkocji, drugi to dom jakiegoś biskupa, datowany na XII wiek. Ciekawym dość miejscem do zobaczenia w Kirkwall jest katedra św. Magnusa, którą świetnie widać z wieży wspomnianego domu biskupa. Obowiązkowy punkt w stolicy wysp to muzeum Orkadów! Prowadzi ono swoich gości przez życie na wyspach od ery neolitu po XX wiek. Bardzo ciekawe eksponaty, sporo historii. Samo Kirwall nie jest jakoś specjalnie ciekawe. Portowe miasto, jedna ładna reprezentacyjna uliczka, poza tym sporo domów, czy sklepów z pozabijanymi deskami oknami i drzwiami. Smutny dość widok, ale typowy dla Orkadów.

Drugim sporym miastem na Mainland jest Stromness. Wydaje się być ciekawsze od Kirwall, jest ładniej położone, a w lokalnym chip shopie serwują najlepszą rybę z frytkami jaką w życiu jadłam. Ze Stromness, lub Kirkwall pływaliśmy promami na inne wyspy.

A skoro o rybie z frytkami mowa, to nie sposób nie wspomnieć jedzenia na Orkadach. Rzecz jasna, tak jak w innych miejscach gdzie pojawiają się turyści, aż roi się od knajpek oferujących pizzę, fast food typu kebab, czy podłe zupy z proszku, albo dania z mikrofalówki. Ale jeśli dobrze poszukacie można zjeść doprawdy pyszne, świeże i świetnie przygotowane ryby i owoce morza - bo to jest to, co najlepszego kulinarnie oferują wyspy. Jako wielka fanka śledzi muszę przyznać, że tamtejsze przygotowywane na różne sposoby (na kwaśno, na słodko, na ostro, z miodem, z musztardą, z koperkiem) wprost rozpływają się w ustach. Uraczyć się także można rybami wędzonymi. Tam pierwszy raz w życiu próbowałam wegetariańskiego kawioru produkowanego z wodorostów. Przepyszny na porannej jajecznicy z wędzonym łososiem, którą serwowała mi Barbara. Produkowany lokalnie, ale dostępny także w innych częściach UK. Kto lubi świeże ryby i owoce morza (polecam szczególnie przegrzebki!) ten na Orkadach nie będzie chodził głodny. Rzecz jasna w menu także znajdziecie jagnięcinę i wołowinę, lokalną, a jakże.

Bardzo specyficznym dla Orkadów miejscem jest zatoka Scappa Flow. Jest ona świetnym miejscem do nurkowania, ze względu na to, że woda jest bardzo czysta, a także dlatego, że znajdują się tam wraki okrętów z okresu I i II Wojny Światowej. Jest to dość droga zabawa, szczególnie, gdy nie ma się własnego sprzętu, tak więc nie spróbowałam. Poza tym chyba wolałabym nurkować w cieplejszych wodach. Scappa Flow była do 1956 roku główną siedzibą Brytyjskiej Marynarki Wojennej. W dawnych czasach z dobrego położenia zatoki, która jest świetnym punktem wypadowym na Atlantych i Morze Północne korzystali m.in. Wikingowie.

Mainland - plażaMainland - wybrzeżeMainland - wybrzeże (2)

Z tematów około wojennych warto wspomnieć jeszcze o kaplicy, którą wybudowali w 1942 włoscy jeńcy wojenni. (Italian Chapel). Kaplica, jak kaplica, poza frontową elewacją z zewnątrz wygląda jak barak, ale biorąc pod uwagę, że budowano ją w ciężkich czasach, z ograniczonych materiałów, to trzeba przyznać, że nieźle im się udała. Zmyliły mnie kafelki na ścianach. W zasadzie farba mnie zmyliła. Kafelki są namalowane, wyglądają jak prawdziwe. Szacunek Panie Chiocetti! Ten artysta został na Orkadach, nawet gdy jego współwięźniowie zostali w 1945 roku odesłani do domu, aby dokończyć kaplicę.

A teraz kilka słów o nazwach. W XV wieku Norwegia oddała Orkady Szkocji (księżniczka Małgorzata dostała je w posagu). Do dziś w nazwach miejscowości, nazwiskach, czy imionach widać naleciałości nordyckie. Hoy – oznacza wysoka i rzeczywiście jest to najwyższa wyspa archipelagu. Flotta znaczy płaska – nie znajdziecie na niej ani jednego wzniesienia terenu, Sanday – ktoś spróbuje zgadnąć? Na tej wyspie jest najwięcej piaszczystych plaż. Ludzie mówią na Orkadach z bardzo dziwnym akcentem, niby szkocki, ale jeszcze bardziej ‘twardy’, wielokrotnie miałam problemy ze zrozumieniem ich. Ktoś porównał ich akcent do walijskiego, ale to jeszcze nie dokładnie to samo.

Na Orkadach życie zdaje się płynąć powolnym tempem. Ludzie, którzy tam mieszkają są bardzo przyjaźni, niejednokrotnie dawali oni pod własnym dachem schronienie turystom, którym np. uciekł ostatni prom na Mainland. Ze względu na ograniczony dostęp do sklepów na małych wyspach, sporo ludzi ma przydomowe szklarnie i ogródki, w których hodują warzywa i owoce. Mam wrażenie, że zupełnie inaczej niż my, są mocno pokorni wobec natury, wszak ona ma duży wpływ na to jak funkcjonują, a takie rzeczy, jak zakupy, wypady do kina itp. to rzeczy drugorzędne. I to mi się bardzo podoba. Jest coś, co nieustannie każe mi myśleć o tych wyspach, coś co mówi mi, że to moje miejsce na ziemi, ale jednak nie jestem do końca pewna czy chciałabym tak żyć. Jest jedna zasadnicza sprawa, która budzi moje wątpliwości. Połączenie lotnicze z Polską. Z pewnością chciałabym tam mieć mały domek, do którego mogłabym przyjeżdżać, gdy tylko będę potrzebować spokoju i refleksji. Orkady dają niesamowite poczucie spokoju.

Jest coś co zszokowało mnie tam chyba najbardziej, a jest to cena benzyny. Średnio 30% droższa niż w reszcie UK. Nie wiem czy to kwestia tego, że trzeba ją transportować promami, czy wchodzi w grę element monopolistyczny. Dziwi tym bardziej, że na wyspie Flotta wydobywana jest ropa. Jeśli jedziecie samochodem, to lepiej zatankujcie do pełna przed wypłynięciem na Orkady.

Jesteśmy zdecydowani pojechać tam raz jeszcze, być może w okresie zimowym, bo bardzo chcielibyśmy zobaczyć zorze polarne, które są tam dość częstym zjawiskiem. Poza tym powiedziano nam, że nawet zimą Orkady mają sporo uroku. Jednego jesteśmy pewni – zakochaliśmy się w tym miejscu i spędziliśmy cudowny czas. Aby uratować utrwalony w opowieściach obraz strasznej cieśniny Pentland, dodam na koniec, że w drodze powrotnej były takie ogromne fale, albo silne prądy, że promem rzucało okrutnie. Pierwszy raz w życiu na morzu zrobiło mi się niedobrze i trochę jeszcze dochodziłam do siebie już na lądzie.

Jeżeli jesteście fascynatami archeologii, historii naturalnej, przyrody, czy po prostu lubicie niebanalne miejsca, to Orkady są miejscem dla Was. Przyznaję, że zrobiliśmy błąd nie biorąc więcej wolnego i nie płynąc od razu na Szetlandy, ale kiedyś na pewno to nadrobimy. Na Orkady wrócimy z wielką radością.

Sanday - plażaSanday - plaża (3)Sanday - plaża (2)
Karolina Grochalska
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.