Państwo, polityka, społeczeństwo... > Tradycyjnie...

Tradycyjne polowanie na bażanty w Yorkshire cz. 2.

Tradycyjne polowanie na bażanty w YorkshirePoranek i cześć popołudnia do lunchu spędziłam wraz z grupą strzelających, a po lunchu dołączyłam do tych, którzy dbają o to, aby całość przebiegła sprawnie. Umożliwiło mi to zrozumienie na czym całe przedsięwzięcie polega i po co potrzebna jest taka liczba osób, które de facto nie biorą bezpośrednio udziału w strzelaniu. Przy okazji udało mi się zobaczyć i sfotografować młodą sarnę.

Dwóch najstarszych, może nie wiekiem, ale rangą i doświadczeniem panów tzw. head keepers dbało o to, aby każdy znalazł się na odpowiedniej pozycji, a grupa przesuwała się w jednym tempie, które też należy regulować w trakcie strzelania. Ponieważ często odległość nie pozwala im się komunikować, a krzyczeć raczej nie wolno, aby nie spłoszyć ptaków, posługują się oni małymi radiami. Tak samo kontaktują się zresztą z gospodarzem, który zajmuję się grupą strzelb.

Tradycyjne polowanie na bażanty w YorkshireTradycyjne polowanie na bażanty w Yorkshire

W skład grupy, która pracuje przy takim wydarzeniu, oprócz osób z psami, które po każdym etapie przeczesują teren w poszukiwaniu ustrzelonych ptaków, są także tzw. beatersi (od ang. beat - uderzać). Wyposażeni w kijki, podążają oni wzdłuż i wszerz miejsca, w którym skupione są ptaki i uderzając w drzewa i wydając dziwne odgłosy próbują je stamtąd wypłoszyć. Część z nich ma także kolorowe flagi, zrobione z grubej folii. W momencie, gdy ptaki wylatują z krzaków, beatersi machają mocno flagami, których odgłos płoszy ptaki i kieruje je w stronę strzelb.

Strzelby zawsze czekają na gwizdek ze strony organizatorów, który oznacza początek i koniec strzelania w danym miejscu. Ostatni etap zakończył się nieco po godzinie 16, zaczęło się już powoli ściemniać. Mimo, że byłam ciepło ubrana, to jednak trochę zmarzłam, bo w wyższych partiach padał deszcz i część, którą spędziłam ze strzelbami była dla mnie mniej dynamiczna. W tym przypadku po prostu ustawiałam się z kimś z grupy i czekałam, aż rozstawią resztę towarzystwa na odpowiednie pozycje. W tym czasie w zasadzie nic się nie dzieje - należy stać, przygotować broń i czekać na gwizdek. Ci, którzy rzecz jasna byli ustawieni jako pierwsi, czekają najdłużej. Pod koniec stycznia w Północnym Yorkshire, szczególnie na wzgórzach Gór Penińskich, wiatr i wilgoć potrafią przeszywać kości. Druga część, podczas której podążałam śladami beatersów, była zdecydowanie bardziej dynamiczna i nie miałam okazji za mocno zmarznąć. Wróciłam do domu z wypiekami na twarzy, z powodu pogody, ale i emocji towarzyszących mi tego dnia.

Tradycyjne polowanie na bażanty w YorkshireTradycyjne polowanie na bażanty w Yorkshire

A teraz o moich wrażeniach. Na pewno utwierdziłam się w przekonaniu, że lubię zapach prochu, a obecność broni mnie rajcuje. Miałam krótki epizod ze strzelaniem z wiatrówki do celu, szło mi raz lepiej, raz gorzej, ale generalnie lubię broń i gdyby było mnie na nią stać, na pewno bym ją miała. Czy brałabym udział w takich polowaniach, gdyby było mnie na nie stać? Nie wiem. Nie wiem, czy mogłabym zabić zwierzę nieprzymuszona głodem. Przyznaję, cała otoczka, cel towarzyski to może być atrakcyjne, ale chyba nie pociąga mnie aż tak. Być może dlatego, że nie wywodzę się z tzw. upper class? Nie oszukujmy się - to zajęcie dostępne tylko dla najbogatszych, a nawet część tych, którzy mają pieniądze nie strzela, bo nie wywodzi się ze środowiska, w którym polowania to pewien prestiż, wyznacznik przynależności do wyższej klasy i wielowiekowa tradycja.

Tradycyjne polowanie na bażanty w YorkshireTradycyjne polowanie na bażanty w Yorkshire

Na pewno ukarał mnie mój wrażliwy nos - zapach zabitych ptaków unosi się w powietrzu od momentu gdy szybują z dużą prędkością ku ziemi (trzeba na nie uważać, jeden z nich spadł z hukiem tuż obok mnie, spadają z taką prędkością, że potrafią wgnieść porządnie dach samochodu). Zapach ten towarzyszył mi na każdym kroku, a w domu nawet po wzięciu długiego prysznica miałam wrażenie, że czuję go nadal. Po jakimś czasie już tak nie drażni, gdy przebywa się na powietrzu, ale jednak go czuć.

Jeszcze jedna refleksja, która naszła mnie po dniu spędzonym na polowaniu. W czasach, kiedy wolność człowieka jest tak ograniczana nakazami, zakazami, kiedy w każdym momencie możemy spodziewać się kolejnej dyrektywy UE, np. zakazującej jedzenia surowej wołowiny (jak to sarkastycznie opisała Niki Segnit), bo to tak strasznie szkodzi zdrowiu (i kiedyś będziemy opowiadać naszym wnukom o jedzeniu tatara obok opowiastek o paleniu papierosów w pubach, czy jeżdżeniu samochodem bez pasów bezpieczeństwa), takie polowanie na pewno daje namiastkę dawnych czasów. Grupa jest na prywatnym terenie, do gospodarza należy pokierowanie całością tak, aby żaden z uczestników nie ucierpiał, sami decydujemy o tym, czy pas bezpieczeństwa zapiąć czy nie (nikt nie zapiął). Nie oszukujmy się - w dzisiejszych czasach samo posiadanie strzelby daje jakieś poczucie wolności. To jest ten aspekt, który mnie z pewnością zafascynował.

Tradycyjne polowanie na bażanty w YorkshireTradycyjne polowanie na bażanty w Yorkshire

Na koniec jeszcze słów kilka na temat mody typowej dla takich spotkań: panuje rzecz jasna tweed, także w nakryciach głowy, a oprócz kaloszy, które gwarantują suchą stopę przez cały dzień, także wysokie wełniane skarpetki, często specyficznie wiązane pod kolanem. Do tego akcesoria - paski na naboje czy małe skórzane torebki.

Karolina Grochalska
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.