Recenzje > John Irving

Hotel New Hampshire

Hotel New Hampshire - Irving Długo czekałam na ten moment i oto wreszcie mam zaszczyt zaprezentować Czytelnikom moją ulubioną powieść autorstwa Johna Irvinga, pt. „Hotel New Hampshire”. Jest to powieść z 1981 roku. Kiedy powstawała, jej autor był już znanym pisarzem (zasłynął dzięki wcześniejszej powieści „Świat według Garpa”). Mógł już wtedy utrzymywać się z pisarstwa i poświęcić się mu całkowicie. Widać tego efekty.

Książka pod względem konstrukcji jest trochę podobna do „…Garpa” pod tym względem, że pokazuje przekrojowo życie pewnej rodziny. Tym razem jest to rodzina wielodzietna i poznajemy ją oczami jednego z dzieci. Narrator ma na imię John (przypadek?), ma starszą siostrę – Franny (twarda, arogancka dziewczyna, chłopczyca), starszego brata – Franka (delikatny, wrażliwy, najstarszy z rodzeństwa), młodszą siostrę – Lilly (wrażliwa, mądra, stonowana) i jest z nimi jeszcze Jajo (najmłodsze dziecko, któremu nie nadano imienia, ponieważ właśnie przydomek „Jajo”, który otrzymał jeszcze będąc w brzuchu mamy, przylgnął do niego na dobre). Ojciec rodziny to niepoprawny marzyciel i ekscentryk. W młodości posiadał niedźwiedzia, który potrafił jeździć na motocyklu. Obecnie ojciec marzy o prowadzeniu własnego hotelu. Prowadzi to do szeregów zabawnych, ale i przykrych epizodów.

Powieść porusza różne ważkie problemy społeczne, jak gwałt, homoseksualizm, kazirodztwo, prostytucja. Ponownie znajdujemy tu dość dużo ekscentrycznie ujmowanego seksu. Zdawałoby się, że żaden z bohaterów nie jest, jak byśmy to powiedzieli, „normalny”, a jednak wszystko funkcjonuje i tworzy nieco baśniową historię. Pojawiają się również takie wątki jak śmierć, samobójstwo. Wydaje się, że opowieść ukazuje, za pośrednictwem bohaterów, najciemniejsze zakamarki duszy człowieka, przełamując jednocześnie wszystkie możliwe tabu. W powieści Irvinga takie pojęcie nie istnieje. To, co zazwyczaj staramy się w sobie schować, tutaj jest wywleczone na zewnątrz i pokazane światu.

Fascynująca jest dla mnie postać niedźwiedzicy Susie. Pojawia się ona w dalszej części książki, wtedy, kiedy rodzina Berrych udaje się do Europy, by założyć Drugi Hotel New Hampshire. Susie jest kobietą ukrywającą się w niedźwiedzim kostiumie. Nigdy go nie zdejmuje, czasem tylko odkrywa twarz, by rozmawiać. Boi się mężczyzn i dlatego preferuje raczej związki z innymi kobietami. Wstydzi się swojego ciała, choć jest bardzo ładna.

Jest także stary, śmierdzący pies, imieniem Smutek – duży, czarny labrador, którego właściwie nikt w rodzinie nie kocha poza Franny. Pewnego dnia ojciec postanawia, że pies zostanie uśpiony, a Frank, by sprawić przyjemność siostrze – wypycha Smutka i wręcza go jej na gwiazdkę. Taki prezent staje się przyczyną różnych przykrych wydarzeń. Przynosi na przykład śmierć jednego z członków rodziny.

Nie sposób omówić wszystkich bohaterów „Hotelu New Hampshire”. Jest ich bardzo wielu i każdy z nich ma swą odrębną, zawiłą historię, swoje przykre i zabawne perypetie, swoje przeżycia seksualne, mniej lub bardziej bogate. Autor w książce „My movie business” pisze o Susie niedźwiedzicy: Jest symbolem wszystkich seksualnie zranionych, o czym opowiada Hotel New Hampshire. I w istocie tak chyba należałoby określić tematykę tej powieści.

Tym, co szczególnie urzekło mnie podczas lektury jest mnogość różnych zapadających w pamięć sentencji. Pojawiają się bowiem od czasu do czasu tak zwane „złote myśli”; są czymś w rodzaju znaków, pod którymi znajduje się pewna dawka mądrości. Są to na przykład cytaty: Smutek zawsze na wierzch wypływa, Mijaj zdrów otwarte okna, Wszystko jest bardziej bezpieczne niż miłość itp. Każde z nich ma swój kontekst, który czyni je wielowymiarowym, nie będę jednak opisywać tutaj historii, aby nie zepsuć lektury tym, którzy zdecydują się sięgnąć po Hotel New Hampshire i osobiście przekonać się o jego wartości.

Powieść, podobnie jak „Świat według Garpa”, została sfilmowana. W ekranizacji pojawiają się takie gwiazdy jak Jodi Foster (Franny), Rob Lowe (John), Beau Bridges (Win Berry, ojciec), czy Nastasja Kinsky (niedźwiedzica Susie). Film zdecydowanie oddaje baśniowość powieści, zawiera niemalże wszystkie wątki, jest bardzo wierny książce. Ponieważ jednak jest to prawie całe sześćset stron powieści wciśnięte w dwie godziny filmu, dla osób nie znających fabuły „z papieru” może być problemem zrozumienie niektórych sytuacji. Niemniej bardzo polecam zarówno ekranizację, jak i jej tekstowy pierwowzór.

Usłyszałem , jak dorośli po kolei całują Franny na dobranoc, i przyszło mi do głowy, że na tym widocznie polega życie rodzinne: jatki, a za chwilę przebaczenie. Tak, jak przewidywałem, Franny zajrzała do mnie do pokoju, żeby mi pokazać zoperowaną wargę. Czarne szwy, lśniące i jakby lekko kędzierzawe, podobne były do włosów między nogami, które Franny z resztą też już miała. Ja nie miałem. Frank miał, ale się ich brzydził. -Wiesz, do czego sią podobne? – powiedziałem. -Wiem – odparła. -Bolało? – spytałem, a ona kucnęła tuż przy moim łóżku i pozwoliła mi dotknąć piersi. -To nie ta, ty głupku – rzekła i odsunęła się. -Dałaś w kość Frankowi. -No. Dobranoc. – Wyszła do holu, ale wróciła i jeszcze raz zajrzała przez szparę w drzwiach. – a z tą przeprowadzką do hotelu to prawda – powiedziała. Po chwili usłyszałem, że wchodzi do pokoju Franka. -Chcesz zobaczyć moje szwy? – szepnęła. -No jasne – odparł Frank. -Wiesz, do czego są podobne? -Ohyda. -Tak, ale wiesz, do czego są podobne, no nie? -Wiem, ale to ohyda. -Przepraszam za jaja. -W porządku. Już mnie nie bolą. Przepraszam za… - Frank urwał, bo jeszcze nigdy w życiu nie powiedział „pierś”, a co dopiero „cycek”. Franny czekała; ja też czekałem. – W ogóle przepraszam – rzekł wreszcie. -No – powiedziała Franny. – Ja też. Potem usłyszałem, że sprawdza, co u Lilly, ale ta zasnęła tak twardo, że nie warto było jej budzić. -Chcesz zobaczyć moje szwy? – szepnęła Franny. – Śpij dobrze, mała – dodała po chwili. Oczywiście nie było sensu, żeby Jajo oglądał szwy. Pomyślałby, że to resztki jedzenia. -Podwieźć cię do domu? – spytał nasz ojciec swojego ojca, ale Bob z Iowy powiedział, że chętnie się przejdzie, bo ruchu nigdy za wiele. -Wprawdzie twierdzisz, że mieszkamy w pipidówie – dodał – ale za to można bezpiecznie chodzić po nocy. Kiedy wyszedł, znów zacząłem nasłuchiwać; wiedziałem, że rodzice zostali sami. -Kocham cię – powiedział ojciec. -Wiem – odparła matka. – Ja też cię kocham. Słychać było, że i ona jest zmęczona. -Chodźmy na spacer – zaproponował ojciec. -Nie lubię jak dzieci zostają same – wzbraniała się matka, ale nie był to żaden argument: Franny i ja świetnie mogliśmy zadbać o Lilly i Jajo, a Frank zawsze umiał dbać o siebie. -To potrwa niecały kwadrans – powiedział ojciec. – Przejdźmy się tam, żeby chociaż rzucić okiem. „Tam”, czyli oczywiście do Liceum Żeńskiego Ethel Thompson – monstrualnego gmaszyska, które ojciec chciał przerobić na hotel.

Joanna Burgiełł
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.