Zawsze żałowałem, że nie mogłem uczestniczyć w niektórych historycznych wydarzeniach, że nie mogłem być na Woodstocku, albo że nie było mnie na pierwszej Rawie... Dlatego kiedy Dominika Jangrot, organizatorka I Bytomskiej Mocy Bluesa, zaproponowała mi, bym w ramach urozmaicenia koncertów zaprezentował swoje zdjęcia – chętnie się zgodziłem. Wystawa miała tytuł Ślůnski Blues.
Wtedy o Dominice wiedziałem tylko tyle, że na pewno nie jest przesądna, skoro I Bytomską Moc Bluesową zaplanowała na 13. w piątek! Pogoda faktycznie nie była szczęśliwa, zasypane śniegiem drogi zniechęcały do wychodzenia z domu. Z Tychów do Bytomia jechaliśmy 2 godziny (sic!), ale w końcu dojechaliśmy i przy piwie obserwowaliśmy ostatnie próby przed koncertem.
Jako pierwszy wystąpił „Makaron”, czyli Marek Motyka. Dźwiękami gitary akustycznej powoli wprowadzał wszystkich w nastrój tej bluesowej nocy. Stare śląskie teksty połączone ze starym bluesowym brzmieniem rodem z Mississippi, w co tu dużo gadać, świetnym wykonaniu Makarona, pasowały jak ulał do przemysłowego klimatu hali elektrociepłowni!
Po krótkiej przerwie od bluesowych korzeni do elektryczności przeprowadził nas zespół Around The Blues w składzie:
Zespół Around The Blues istnieje od września 2005 roku, kiedy to w Chorzowskim klubie Kotłownia na przypadkowym jam session poznali się Asia Mrozek, Przemek Kaniewski i Krzysztof Kremer. Skład wyklarował się w roku 2007, gdy do zespołu dołączyli Tomek Kończak oraz Daniel „Owal” Wysocki. Tym razem Daniela Wysockiego gościnnie zastąpił Mateusz Lizoń.
À propos elektryczności, kilka ciepłych słów należy się zarządowi Elektrociepłowni Szombierki. Dzięki ich uprzejmości I Bytomska Moc Bluesa mogła odbyć się w tym nieprawdopodobnie klimatycznym miejscu, jakim jest hala prawie stuletniej elektrociepłowni. Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce dla Bluesa!
Później nastąpiła krótka przerwa techniczna, w trakcie której na scenie zamontowała się gwiazda wieczoru, czyli zespół o intrygującej nazwie Siódma w nocy. Pod koniec 2008 roku z zespołu odszedł Robert Zowada, od tego czasu zespół składa się z trzech muzyków:
śpiewa i tańczy, a przede wszystkim gra na gitarze:
<-- Kajetan Drozd.
Obok niego, co prawda nie śpiewa, ale tańczy i gra na basie Marek Idzik. -->
Zabrzmiały głównie autorskie kompozycje, takie jak Pewnie po mnie przyszli, Już mnie więcej nie oszukasz, Watch Yourself, czy Kiedy Blues Mnie Opuści, ale nie zabrakło też tak zwanych kowerów, usłyszeliśmy między innymi Love Me Two Times i Hoochie Coochie Man.
Jak już pisałem, Siódma w nocy to od niedawna trio, nic dziwnego więc, że Kajetan grał za dwóch, ale nie on jeden, pozostali muzycy nie zostawali w tyle! Za dwóch grali również Marek Idzik i Aleksadner Juraszczyk. W przypadku ostatniego pozwoliłem sobie nawet na małą manipulacje i sfotografowałem go z takiej perspektywy, że wygląda, jakby grał na dwóch perkusjach jednocześnie. Każdy, kto słyszał jego solo, na pewno uzna ten zabieg za uzasadniony! Bez cienia przesady mogę powiedzieć, że była to jedna z najlepszych solówek, jakie w życiu słyszałem, podobnie wypowiadał się zresztą kolega Kuba, więc nie jestem w tej ocenie odosobniony.
Ale Siódma w nocy to nie tylko wirtuozeria i blues w najlepszym wykonaniu, to również show! Kajtek gra na gitarze, trzymając ją za głową, pod nogą, skacząc i biegając po scenie! Gra na niej wszystkim, co mu wpadnie w ręce, widziałem już, jak grał smyczkiem, butelką po piwie, czy pałeczką od perkusji. Do tego świetny, wręcz fizyczny kontakt z publicznością, np. kiedy nagle zeskakuje ze sceny i tańczy z przypadkową dziewczyną.
Zgodnie z najlepszymi bluesowymi tradycjami koncert nie mógł się tak po prostu zakończyć po występie Siódmej w nocy. Potrzebny był jeszcze mały deser, a jak wiadomo, na deser najlepszy jest dżem, dżem seszyn oczywiście! Na scenę wrócili Marek „Makaron” Motyka, Tomek Kończak, Przemek Kaniewski i Asia Mrozek.
Cóż to była za NOC, cóż to była za MOC! Elektrociepłownia Szombierki zapewne nie zaznała takiej ilości energii od czasu, kiedy Rosjanie wywieźli na Ural znaczną część jej wyposażenia!
Na koniec wypada mi pogratulować Dominice Jangrot, której udało się stworzyć naprawdę świetną (mam nadzieję cykliczną) imprezę. Chciałbym także podziękować jej za to, że o mnie pomyślała i dzięki temu mogłem współuczestniczyć w tym historycznym wydarzeniu.