Podróże małe i duże > Skarpety i Sandały. Niekompetentny przewodnik po Polsce

Zdobycie Kołobrzegu, część II

Rozdział VI – Donald i Jarosław

DżizusRolnictwo. Zapytacie, co ma wspólnego z plażowaniem. Otóż ma, moi mili. Zarówno farmer patrzący na łany rzepaku, jak i spocony grubas na ręczniku na plaży uzależnieni są od pogody. Choć stoją na przeciwległych biegunach. Jeden czeka na deszcz, drugi – na upał. To tak jak w małżeństwie.

Małżeństwo. Sztuka kompromisu. Jin i Jang, Mars i Wenus, Kung i Fu, Donald... i Jarosław. Przeciwieństwa, które jednak żyć bez siebie nie mogą. Dlatego też szalona eskapada po szlakach i drogach województwa miała dwa cele. Pierwiastek męski: intelektualny, wysublimowany i pełen polotu. Oraz pierwiastek żeński... Tak. Żeński.

Cóż robić nad morzem, gdy nie ma pogody? Oczywiście każde z Was odpowie – chlać na umór niczym szalony Kozak. Niestety, kochani. Jestem żonaty. Wszyty w niewiadomym mi miejscu mego ciała esperal nie pozwala już na takie wybryki. Pozostaje podróż w nieznane. Zjeździliśmy zachodniopomorski tutorial wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu przygód. Przez cały dzień nie widzieliśmy morza... Przyczesałem moje PKS-y, ubrałem skarpety, sandały i w drogę!

Najpierw pierwiastek żeński. Ruszyliśmy na południowy zachód. To tam w dolinie rzeki Iny, w Goleniowskiej puszczy odbywał się zlot wiedźm i czarownic (Iguś, wybacz). Szlak ciągnął przez Trzebiatów, gdzie stoi słynny w Rzeczypospolitej kościół Mariacki wybudowany za pieniądze XIII-wiecznego podatnika. Tu też ulokowana jest najsilniejsza polska jednostka morska – Husaria Wodna. Minęliśmy te zabytki, nie zwiedzając ich, mam bowiem zakaz wstępu na poświęconą ziemię, gdyż sprzedałem duszę diabłu, jak twierdzi poseł Krystyna Pawłowicz. Podążaliśmy dalej na Gryfice i Nowogard.

Kochani. Widziałem na szlaku setki najodważniejszych ludzi na naszej planecie. Nie lada odwagi bowiem wymaga podjęcie decyzji o podróży nad morze w weekendowym szczycie sezonu. I wyobraźni.... 20-kilometrowy korek ciągnący się na północ oglądany z wolnego pasa w przeciwnym kierunku stanowi niezapomniany widok. To najodważniejsi ludzie na świecie.

Puszczę goleniowską, gdzie mieszka najsłynniejsza wiedźma i zielarka w całej Polszcze osiągnęliśmy w południe. Tam moja lepsza i piękniejsza połowa udała się na sabat. Ja zostałem przy mojej wiernej Megance. Na wszelki wypadek miałem pod ręką kołek i czosnek. Uchylałem się przed przelatującymi na miotłach chichoczącymi czarownicami i paliłem papierosa (prawdziwego, paląc e-papierosa, czułbym się, jakbym uprawiał oralny seks z robotem). Po godzinie Iga wróciła z naręczem ziół, trucizn i eliksirów. Na wszelki wypadek, gdy nie widziała, pokropiłem to wszystko święconą wodą. Jednak wiedźmy udobruchały mnie trochę, dając nam aparaturę do pędzenia bimbru, która teraz spoczywa w moim bagażniku. Nie mogę doczekać się powrotu do Krakowa...

Ruszyliśmy wprost na północ starożytnym szlakiem S3. Zdradzę wreszcie mój cel. Jomsborg! Wikingowie, gwałcenie, picie piwa, gwałcenie, rejs Drakkarem w nieznane, gwałcenie! Jomsborg! To tam na wolińskiej kępie stoi słynna wioska Wikingów! Zbliża się ich święto, więc Wikingowie z całej Europy zjeżdżają do Jomsborga, aby bawić się i gwałcić. Widzieliśmy tam Franków, a nawet Rusinów. Przyjemna odmiana posłuchać frankońskiego języka, który brzmi tak, jakbyś misy cynowe potrząsał. Topory, włócznie, miecze i szczyty, łuki i strzały. Jakże mizernie wygląda przy tym moje uzbrojenie – kołek i czosnek... Zabawom i hulankom nie było końca. Niestety załoga zacumowanego drakkara spiła się do nieprzytomności, więc nie załapaliśmy się na Rejs. Wreszcie nasyceni podpłomykami, syci gwałtów wróciliśmy do naszej kwatery, po drodze kupując u przydrożnej wiedźmy kosz jagód. Howgh!

Rozdział VII – Bundeswehra, Luftwaffe, Ordnungspolizei, Gestapo

Niemcy, Niemcy, Niemcy... Co takiego siedzi w tych germańskich najeźdźcach, że można o nich pisać w nieskończoność i wyżywać się do woli... Po zdecydowanej nauczce zostawili moje pozycje w spokoju. Na razie. Mojego syna przyuczam do akcji Małego Sabotażu, na razie nauczyłem go rysować symbol Polski Walczącej – słynną Kotwicę. W jego wykonaniu wygląda to, co prawda, jak przypadkowe kreski, ale nie tracę nadziei. Wszystkie niemieckie parawany w zasięgu wzroku mają już ten znak.

Przyjęli inną taktykę. Dziś rozbiła się obok nas spora niemiecka rodzina i ku mojemu przerażeniu zaczęli germanizować mojego syna. Zrobiło się niebezpiecznie. Zbysio głaskał nawet ich narodowo-socjalistycznego psa! Ale napęczniałem z dumy, gdy grając z młodym Niemcem w plażowego fusbala, mój własny syn śpiewał z zapamiętaniem „Polskaaaa. Biało-czerwooooni”. Poczułem się niczym Maria Konopnicka, gdy pisała Rotę.

Ciekawostki. Nie tylko my, ale wielu innych również zauważyło, że tego lata na plaży nie ma w ogóle muszelek. Za to Niemcy opuszczają plażę z pękatymi torbami. Chyba nie muszę Wam tłumaczyć, co to oznacza. Polskie dobra narodowe znów są wywożone na zachód! Zgłosiłem już ten problem do wojewody zachodniopomorskiego i na wszelki wypadek do ministra Macierewicza (on nie odpuści). Anonimowo, bo lewaka by nie posłuchali, dziady. Pojawiły się za to meduzy. Gdy obok mnie kąpie się jakiś obywatel zza Odry, hipnotycznymi ruchami rąk staram się skierować meduzę w jego stronę i czuję satysfakcję, gdy widzę, jak wybiega poparzony z wody, krzycząc Hilfe, Hilfe!

Ciekawostki kulinarne. Czy uwierzylibyście, jeśli powiedziałbym Wam, że w nadmorskich smażalniach pracują szewcy? A jednak to prawda. Sprzedają tu halibuty! Dla zgrywy zamówiłem jednego halibuta i przygotowany na ostrą awanturę (przygotowałem już nawet ołówek, aby wpisać się do księgi życzeń i zażaleń) czekałem na zamówienie. Obsługa widząc mój nastrój, postanowiła mnie jednak udobruchać i przynieśli mi ostatecznie rybę. Fileta.

Listy i komentarze. Wielu z Was sugeruje mi, abym pisał jakiegoś bloga. Niestety, muszę Was rozczarować. Po pierwsze nie wiem nawet, co to jest ten blog. A po drugie – i to przeważa szalę – słowo to brzmi zbyt niemiecko. Blog1. Brzmi, jakby Jurgen Stropp wydawał rozkaz pacyfikacji getta. Kolejny temat – nie wszyscy zrozumieli rzucone dość ogólnikowo hasło „dekolt hydraulika”. Autorem jest mój kolega z pracy Tomasz N., choć pewnie on też od kogoś to usłyszał. Już wyjaśniam. Dekolt hydraulika pojawia się wtedy, gdy jakiś mężczyzna pochyla się tyłem do patrzącego, wypinając w jego kierunku swe cztery litery, a spodnie i majty zsuwają się w dół, odsłaniając właśnie ów „dekolt”. I ostatnie spostrzeżenie – zarzucono mi, że sam nie strugałem kołka. Niestety to prawda. Używam już zastruganych kołków od parawanu. Wybaczcie, ale nie mogłem się powstrzymać przed koloryzowaniem. Uprzedzając kolejne pytania: czosnek kupuję od miejscowego rybaka. Nie pytam, skąd go bierze.

Ale jak tu nie koloryzować! Kochani. Byłem na Jamajce, w Egipcie, we Włoszech, w Chorwacji, na Ukrainie, w Grecji, przejechałem pożyczonym od mojej wspaniałej kuzynki Natalii Lexusem sporą część Stanów. Ale takiej egzotyki i przygód jak w naszej kochanej Polsce nie zaznałem nigdzie. A już zwłaszcza w przepięknym i wspaniałym województwie Zachodniopomorskim (Iza, Waldi, Piotrek – specjalnie dla Was Tubylcy:-) ) Howgh!

Rozdział VIII – …i żyli długo i szczęśliwie

Prolog

Gdy pasterzowi zaczynają podobać się owce, czas wracać do domu – jak mówi starożytne łemkowskie przysłowie. Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Czas wracać do dom. Poza tym właścicielka kwatery ostatecznie wywaliła nas za zaległe rachunki.

PKS-y przyczesane, skarpety i sandały na nogach. Można ruszać. Wierna Meganka narowi się już w stajni. Zatankowałem ją do pełna (nie jak zwykle bezołowiową 95, ale tym razem wlałem Diesla – jak przygoda to przygoda). Resztkę oleju wlałem do pojemnika od spryskiwaczy, odpaliłem silnik, zaskoczył już po trzecim razie: kontrolka zabłysła i pojawił się znajomy kwadracik i napis SERVICE (swoją drogą, co to są te service?). Sprawdziłem elektronikę – okno od kierowcy nie działa. A zatem wszystko gotowe. Idziemy jeszcze raz na plażę sprawdzić, czy siły polskie utrzymają pozycję i ruszamy na południe przez całą dziką i egzotyczną Polskę.

Spróbuję napisać coś podczas podróży, ale nie wiem, czy będzie czas, jedziemy wszak przez ogarniętą antyniemieckim powstaniem Wielkopolskę, oraz przez Dolne i Górne Śląski. Cel Małopolska i jej zaniedbane czarnoziemy. Howgh!

Epilog

Wbrew jakiejkolwiek szkole filologicznej od razu po prologu postanowiłem dać epilog. Zresztą i tak nie rozumiem, co znaczą te pojęcia, poza tym, że prolog jest z przodu.

Tym razem wleźliśmy na plażę najbardziej uczęszczanym deptakiem przez wydmy – grzybowską ulicą Plażową. I od razu urosło mi serce. Tłumy panów w skarpetach i sandałach, parawany ustawiane obok siebie tak, że „gdyby nie panna Hela nie byłoby gdzie palca wcisnąć”, rząd sikających na wydmie mężczyzn... Rodacy! Wreszcie poczułem, że jednak jest to zdecydowanie polskie wybrzeże. Niemca nie uświadczysz, co oznacza, że ofensywa od Kołobrzegu spycha z wolna siły niemieckie na zachód.

Jak zwykle obejrzałem kilka dekoltów hydraulika, zanurzyłem jądra w morskiej fali, oddałem wydmom co cesarskie, po czym przebrałem kąpielówki na majty. Ostatnie lody, ostatnia rybna zupa i ostatni filet, który raz jeszcze zmusił mnie do podziwiania wydm i wystartowaliśmy na południowy zachód.

Po dwóch godzinach w okolicach Szczecina niemal w ostatniej chwili skręciliśmy z autostrady, która ciągnęła nie gdzie indziej a na Niemcy (wiecie, co by ze mną zrobili – Gestapo monitoruje wszystkie moje wpisy) i ruszyliśmy wprost na południe starożytnym szlakiem S3, którym Rzymianie wozili znad Bałtyku do Watykanu muszelki, które sprzedali im jako bursztyn przedsiębiorczy Pomorzanie (starożytnym Szlakiem Muszelkowym, zwanym Bursztynowym).

Jechaliśmy wzdłuż Odry. Słupy graniczne, które Bolesław Chrobry powbijał w dno tej rzeki, aby odgrodzić zdrową słowiańską puppę od teutońskiego pryszcza, wciąż sterczą w górę niczym po viagrze. Od zachodniej flanki jesteśmy bezpieczni. Gdzieś tu była Cedynia, pod którą Mieszko i jego brat Czcibor spuścili słuszny wp...ol wiecie komu.

Przecięliśmy główny europejski szlak handlowy Wschód-Zachód (A2), minęliśmy pomnik Dżizusa, który wystawili mu fani w Świebodzienie (załączyłem zdjęcie), mignęły nam winnice w okolicach Zielonej Góry i wreszcie dojechaliśmy do starej dobrej A-czwórki w punkcie pomiędzy łemkowsko-lwowskim Wrocławiem i polami pod Legnicą, gdzie Tatarzy Dżingis Chana dali nam srogiego łupnia. Przed nami jechał ukraiński TIR na krymskich blachach, ale na szczęście Dżizus czuwał nad nami i tatarski kierowca dał się wyprzedzić pomimo linii ciągłej, zakazu wyprzedzania i stromej górki...

Stąd już jechaliśmy na wschód w kierunku naszej biednej, zapyziałej Małopolski. Bramki wrocławsko-gliwickie 16,20 zł, bramki katowicko-krakowskie 20 zł, dla Niemców odpowiednio 20zł i 30 zł chyba, że powiedzą „Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, Chrząszczyżewoszyce, powiat Łękołody”.

O godzinie 00:45 osiągnęliśmy wreszcie macierzysty Kraków, szczęśliwi, że udało nam się wreszcie uciec od Niemców... Niestety, prawdziwe kłopoty miały się dopiero zacząć. Otóż w Krakowie właśnie zaczynały się...

Ale to już całkiem inna historia. Howgh!

Wuj Happy z podróży
  1. BLOG (niem) – skrót od Bundeswehra, Luftwaffe, Ordnungspolizei, Gestapo.

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.