Podróże małe i duże

Zanzibar i jego czasoprzestrzeń

Połów ryb na łodzi dhowOlbrzymi, trudny rozmiarowo do pojęcia kontynent afrykański oddala się i zostaje w tyle za burtą szybkiego promu łączącego Dar Es Salaam i wyspę Unguję (wym. Ungudżę), zwaną również Zanzibarem. Przyjęło się, że najbardziej znana wyspa u wybrzeży Tanzanii jest nazywana tak jak cały archipelag, prawdopodobnie dla ułatwienia. Oprócz Ungui – najczęściej odwiedzanej wyspy – w skład archipelagu Zanzibar wchodzi położona na północ Pemba oraz szereg innych małych wysepek.

W obu portach, zarówno Dar Es Salaam, jak i w Zanzibarze, widziałem kilka plakatów z informacją o zakazie noszenia burki i o tym, że kobieta zakrywająca całą twarz musi dla potrzeb identyfikacji ją pokazać. Pamiętajmy, że prawie wszyscy mieszkańcy wyspy są muzułmanami, także na wybrzeżu w Dar Es Salaam islam nie należy do mniejszości. Definicja politycznej poprawności wydaje się być tutaj jednak inna niż w niektórych krajach europejskich, a pragmatyczne potrzeby oraz zdrowy rozsadek zdają się brać górę nad nadmiernym przejmowaniem się obrazą uczuć religijnych drugiej osoby. Może kobieta musi tutaj tylko pokazać twarz innej kobiecie – nie wiem. Bardziej chciałem jednak zwrócić uwagę na to, że chyba w Europie czasem za bardzo się „cackamy” i przejmujemy, podczas gdy tutaj, na swojej ziemi, muzułmanie w stosunku do innych muzułmanów jasno stawiają warunki, wieszając plakaty, które ciężko mi sobie wyobrazić np. w miejscach publicznych w Londynie.

Informacja w porcie w Dar Es Salaam o zakazie noszenia burkiTypowe drzwi na ZanzibarzeTarg rybny w Stone Town

Recepta na dobre życie

Na pokładzie promu dosiada się do mnie mały, ale pełen energii dziadek, z jednym okiem pokrytym jaskrą oraz twarzą szczerze i głęboko uśmiechniętą. Jego korzenie są w prowincji Gudżarat w Indiach, ale jego drugim i trzecim domem są Zanzibar oraz Dar Es Salaam. Mówi, że nigdy jednak nie będzie się tutaj czuł tak dobrze, jak w Indiach. Kupuje nam kawę i zdradza także receptę na dobre życie, w trzech podpunktach: 1. Nigdy nie jeść słabej jakości pokarmu. Można iść na kompromis w innych sferach życia, ale nigdy w stosunku do jedzenia. Jeśli ciało jest zdrowe i pełne energii, wtedy wnętrze jest silniejsze. 2. Zawsze trzeba podróżować jak król. Gdziekolwiek człowiek jedzie – należy zadbać o dobry standard i wygodę, dla dobrego samopoczucia. Trzeba żyć tak i traktować siebie tak, jak traktowano by króla. 3. Dziewczyna – tak jak z jedzeniem – nie można tutaj szukać kompromisu. Rady dosyć oryginalne i egzotyczne, ale przemawia przez nie pewien uniwersalizm.

Dziadek opowiada też o Zanzibarze, który podobno słynie z różnych lokalnych wierzeń, złorzeczenia sobie, magii, lokalnych czarowników. Podobno wielu ludzi wciąż w to wierzy i praktykuje pewne zwyczaje. Podobno wielu ludzi widziało tutaj duchy i różne inne dziwadła. Dziadek opowiada, że bardzo go ten temat kiedyś interesował, że chodził sam po ciemnych zakamarkach, cmentarzach, zaułkach okrytych złą sławą, by spotkać zjawy i duchy, ale jedyne co widział, to windę jeżdżącą samą w górę i w dół. Po chwili żegna się i znika w tłumie ludzi próbujących wydostać się z promu.

Muzyka

Jeśli masz dostęp do serwisu YouTube, to dla stworzenia lepszego muzycznego klimatu do czytania niniejszego artykułu polecam włączyć tradycyjną muzykę Zanzibaru – taarab. Taarab dotarł na Zanzibar z Egiptu dzięki sułtanowi, który tu urzędował. Najbardziej znana artystka to nieżyjąca już Bi Kidude. Osoba z pewnością nietuzinkowa. Można dyskutować nad pięknem jej głosu – niektórzy nazywają to wyciem, inni widzą w jej twórczości wspaniałą sztukę. Najciekawsze jest to, że Bi Kidude zmarła niedawno, w wieku około 108 lat i praktycznie do ostatnich dni śpiewała. Jeden z jej ostatnich występów miał miejsce w Polsce kilka lat temu. Bi Kidude, mimo bardziej niż podeszłego wieku (raczej lepiej powiedzieć zaszłego wieku), słynęła ze sprośnych żartów, z niesamowitej energii i charyzmy.

Zanzibar to wyspa prawie w całości muzułmańska, ale jest też mała grupa chrześcijan. Do lat sześćdziesiątych XX wieku był to sułtanat niezależny od ówczesnej kolonii Brytyjskiej – Tanganiki. Był on oczywiście pod olbrzymim wpływem korony Brytyjskiej, jednakże zachował swój całkowicie odrębny charakter w porównaniu z kontynentem. Najpierw Tanganika odzyskała niepodległość, by w krótkim czasie doszło na Zanzibarze do przewrotu, który Kapuściński wnikliwie opisuje w „Hebanie”. Ze zrostu słów Tanganika i Zanzibar powstała Tanzania.

Jambiani, język i czas

Chapati wpływy hinduskie i arabskie są bardzo widoczne w zanzibarskiej kuchniMiałem przyjemność poznać głównie południe wyspy oraz stolicę – Zanzibar Town – z historyczną częścią Stone Town gdyż słyszałem, że północ jest dużo bardziej turystyczna. Piszę te słowa z wioski Jambiani, gdzie przede mną rozciąga się piękna plaża koloru turkusowego i bezkresny Ocean Indyjski. Sama nazwa – Jambiani – pochodzi od plaży, która jest tutaj w kształcie wygiętego miecza. Ogólnie ma się tutaj wrażenie, jakby cofnął się czas o dobre 200 lat lub więcej. Sama wioska nie jest turystyczna, mieszka w niej populacja miejscowa oraz garstka białych muzungu, którym życie się tak tutaj spodobało, że postanowili osiąść. Oprócz rzędu domów wypoczynkowych oraz hotelików przy plaży, charakter wioski jest niezmieniony. Wiele domów, zbudowanych z rafy, stoi pustych. Wielu ludzi chodzi bez butów. Po całej wiosce wałęsają się krowy, kozy i kury. Jest kilka sklepików, punktów sprzedaży jedzenia, są trzy meczety. Piasek zamiast asfaltu. Za wsią las palmowy. Przechadzam się po mieście przed zachodem słońca. Zwykle można kupić tutaj tzw. mishkaki, czyli szaszłyki z kurczaka lub kozy, podawane z zimnymi zazwyczaj frytkami i surówką. Wieczorem pojawia się kobieta w stałym miejscu i sprzedaje smażone ryby, kawałki ośmiornicy i cokolwiek innego ocean danego dnia ofiaruje. Do tego chapati, czyli coś w rodzaju naleśników, lub mandazi – pączki. Dalej jest też sklep z owocami, gdzie można kupić najsmaczniejsze ananasy i mango, a także inne owoce, którym sprzyja tutejszy klimat. Podobno ananasy są tu tak smaczne i wyjątkowe ze względu na lekko zasoloną wodę z pobliskiego oceanu znajdującą się w ziemiach plantacji.

Ludzie we wsi przesiadują, patrzą na przechodniów, piorą, gotują. Mężczyźni przesiadują przed oraz w środku budynku będącego centrum debat jednej z partii politycznych. Jest takich miejsc sporo w Tanzanii i na Zanzibarze. Dzieci na plaży bawią się zabawkami wymyślonymi z tego, co pod ręką – kółko na patyku, samochód na sznurku zrobiony z polowy butelki plastikowej i nakrętek, które służą za kółka.

Istnieją teorie i domysły lingwistyczne, że podobno właśnie tutaj, na południu wyspy Unguja, pojawił się pierwszy język mówiony, że jest to swoista kolebka komunikacji werbalnej. Nie sprawdziłem tego – kto ciekawy, niech poszpera. Oprócz tego teraźniejszy język, którym się tu posługuje – suahili – też jest bardzo ciekawym tworem. Każdy zna wyrażenie hakuna matata, a warto przybliżyć suahili trochę bardziej. 30% słów pochodzi z dawnego języka perskiego, z terytoriów dzisiejszego Omanu. To tłumaczy wiele teraźniejszych podobieństw między suahili a arabskim. 60% słów w suahili pochodzi z afrykańskich języków bantu, 10% natomiast to wszystkie inne języki, głównie byłych kolonii (angielski, niemiecki). Dla przykładu:

lala salama – dobranoc (po arabsku layla saida) shule – szkoła (z niemieckiego) gari – samochód (od angielskiego car)

Jest to język bazujący na budowaniu słów i wyrażeń ze zrostu sylab. Trzeba więc bardzo uważnie słuchać, bo jedna krótka sylaba całkowicie zmienia znaczenie. Poza tym nie wydaje się on językiem trudnym. Sami native speakerzy suahili mają trudności z pewnymi sylabami po angielsku. Praktycznie nie ma w suahili słów kończących się na spółgłoskę, więc wyrazy typu food, job, good brzmią tutaj śmiesznie: foodi, jobu, goodi.

Wieczorne zabawy na plażyDalla dalla czyli lokalny transportWschód słońca w Jambiani

Ludzie w Tanzanii i na Zanzibarze posługują się też innym zegarem. Na przykład w tym momencie jest 13:05, ale wg czasu zanzibarskiego jest 7:05 za dnia. Dlaczego? Tutaj wschód i zachód słońca jest kilka minut po szóstej rano i wieczorem, z małymi wahaniami, bo jesteśmy blisko równika. Szósta to „godzina zero”. Nasza 7:00 to ich 1:00, nasze południe to ich 6:00. Tak samo po zachodzie. Jeśli pomyśleć, ma to dużo większy sens, przynajmniej w tych szerokościach geograficznych.

Wycieczka do Stone Town

W porównaniu z ciszą i spokojem panującym w Jambiani jest tutaj naprawdę gorąco, duszno i tłoczno. Nieprzyjemnie, bo to jedyne na wyspie miasto, wiecznie zakorkowane. Ludzie nie są jednak niemili, nie są nachalni jak na targach w innych arabskich krajach. Urodził się tutaj Freddie Mercury, był też tu w przeszłości wielki targ niewolników. Pochodzi stąd Bi Kidude, powstał tu także pierwszy budynek w Afryce zasilany energią elektryczną. Uliczki starego miasta to niekończący się labirynt, w którym na początku ciężko samemu się odnaleźć. Coraz częściej czuję, że coraz mniej lubię duże miasta. To miasto jednak, mimo że męczące, jest równocześnie fascynujące. Ulica i aktywność na niej są ciągłą niespodzianką. Można spotkać ludzi niosących albo ciągnących za sobą na rowerze lub wózku wszystko, co możliwe. Olbrzymi liść palmowy przywiązany do starego roweru, gigantycznych rozmiarów tuńczyka zawiniętego w zakrwawioną gazetę, krowę obdartą ze skóry na pace pick-upa. Sama obserwacja tego może stać się fascynującą przygodą.

Wszystkie usługi, warsztaty, jakiegokolwiek rodzaju i kalibru biznes, jest rozmieszczony obok innych bez żadnego rodzaju klucza. Jesteśmy przyzwyczajeni, że przemysł cięższy znajduje się gdzieś na rogatkach miast, na terenach przemysłowych, podczas gdy centra mają charakter usługowy, rekreacyjny. Na ulicach Stone Town może zdarzyć się wszystko. Kilka dni temu wjeżdżając do centrum, zauważyłem następującą kombinację tylko po jednej stronie drogi: rzeźnik, tartak (produkujący długie deski, rozłożone, razem z piłami, na placu przed wejściem), sklep z łóżkami drewnianymi, stragany z owocami i warzywami, z kokosami i arbuzami rozsypanymi z przodu, hałaśliwa spawalnia bram metalowych, postój taksówek cargo czekających na transport czegokolwiek, postój miniciężarówek załadowanych rafą służącą tutaj do budowy domów, sklep z butami ze stertą wysypanych japonek na zewnątrz, sklep z jedzeniem (pączki, chapati, kurczaki, szaszłyki), garaż z oponami, fryzjer. Wszystko obok siebie, istne pudełko niespodzianek. Taka ulica strasznie męczy i przytłacza. Chaos tu panujący, w połączeniu z gorączką miejskich ulic, klaksonami aut i skuterów, doskonale odbiera energię. Ludzie pracujący tutaj wydają się jednak nie zauważać tego zgiełku, nie przeszkadza on im jakoś. Pracownik kuchni, zamiast obrać ziemniaki na frytki z tyłu sklepu lub w zacienionym środku, wychodzi na ulicę i robi to pośród ludzi, w środku zgiełku. Ludzie nie uciekają stąd do pustych miejsc, by pobyć w ciszy i spokoju, ale trwają tutaj razem.

Wielu Europejczyków ma skuter Vespa, który uchodzi za symbol wysublimowanego włoskiego stylu miejskiego, bycia cool, z klasą. Wystarczy spojrzeć na materiały marketingowe Vespy, by zobaczyć, jaki obraz szczęśliwego posiadacza skutera jest kreowany, by sprzedać produkt. Ostatnio, kilka lat temu, Vespa sprzedała licencję Indyjskiej firmie, która produkuje piękne, oldschoolowe skutery Vespa PX pod nazwa LML Star. Zaletą ich jest to, że są o 1/3 tańsze niż włoskie maszyny. Ich reklama i marketing są jednak takie same jak Vespy – esencja bycia cool i trendy. Tutaj natomiast, na drogach Zanzibaru, skutery LML Star są popularne niczym czarne taksówki w Londynie lub Maluchy kiedyś w Polsce, poza tym są jeszcze tańsze. Jeżdżą nimi wszyscy, włącznie z bezzębnymi, spalonymi słońcem, grubymi mężczyznami w podartych, ubrudzonych od smaru koszulach. Nie widziałem tutaj par ubranych w skórzane kurtki z Zary jadących na czerwonym skuterze z kawiarni do kina. Siła reklamy.

Klimat tutaj panujący powoduje, że wszystko się szybciej zużywa. Kilkuletni dom uważany jest już za stary. Wymaga on wielu napraw na skutek zniszczenia solą morską, wilgocią, temperaturą. Rozglądam się wokół ponad linię niskiej zabudowy sklepów i widzę wiele budynków w surowym stanie. Mimo, że jeszcze nieukończone, wydają się już być zniszczone przez klimat. Podobnie jest z budową z konstrukcji drewnianych. Słabe drzewo niszczy się w przyspieszonym tempie. Najlepszym materiałem do budowy jest mango i palma kokosowa. Są jednak bardzo drogie. Łódeczki rybackie zacumowane przy brzegu, tzw. dhow, są w większości wytworzone z mango.

Brak komputerów sprawia, że ludzie wspólnie spędzają czas na ulicyTypowe chatki w JambianiMeczet w Jambiani

Polityka

W oczekiwaniu na wizę do Mozambiku (w konsulacie na Zanzibarze, z racji tego, że jest tutaj spora diaspora z Mozambiku, z dawnych czasów), zamawiam szaszłyki i napój. Jak zwykle czytam etykiety produktów na stole. Konserwanty, benzoesany, cała tablica Mendelejewa. Dodatkowo sosy, keczupy, masło – importowane z Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Nie pierwszy raz to widzę. Kupuję szampon do włosów na targu – okazuje się, że jest z Chin. Strasznej jakości, pozbywam się go po jednym użyciu. Wydawać by się mogło, że pożywienie tutaj jest zdrowe i naturalne, ale nie zawsze tak jest. Do pysznych soków (ananas, mango itp.) miejscowi dodają dwie czubate łyżki białego cukru.

Zanzibar już kiedyś był niezależny od Tanzanii. Kilku lokalnych mieszkańców, którzy dzielą się ze mną spostrzeżeniami i informacjami polityczno-gospodarczymi mówi mi, że niedawno odkryto 53 miejsca występowania ropy u brzegów Zanzibaru. Poza tym miejscowi podobno chcieliby być niezależni od Tanzanii z racji możliwości, które się rysują (ropa), turystyki, a także odrębności religijno-kulturowej. Wielu mieszkańców Zanzibaru mieszka w Omanie (dawny sułtanat – stare powiązania), można też spotkać turystów z Omanu odwiedzających stare śmieci swoich przodków. Jeśli mowa o polityce, obecnie panuje tutaj sytuacja patowa – nie ma osoby rządzącej i trzeba będzie zrobić dodatkową turę wyborów. Całe miasto, a także wioski, pokryte są plakatami wyborczymi. Gdy kupowałem pączki w chacie jednej z mieszkanek Jambiani, miała ona plakaty wyborcze przyklejone do ścian w środku domu.

Lokalny koloryt

Spacerując po wsi nocą, trzeba uważać na zwierzęta, szczególnie na krowy. Ostatnio prawie staranowała mnie grupa biegnących krów afrykańskich z charakterystycznym garbem na plecach. Chude one i małe, ale biegnąc na mnie w ciemności, sprawiły, że musiałem schować się za palmą i przeczekać nawałnicę. Krowy te często są używane jak osły lub konie, jako siła pociągowa. Widziałem nawet sznur zaczepiony o ich garb na plecach.

Idąc nocą po plaży, oprócz gwieździstego nieba, na dole trwa spektakl krabów, które są strasznie czujne i już z daleka wyczuwają moje kroki. Biegają wtedy po plaży jak szalone i chowają się do swoich nor w ziemi. Jest tutaj jeszcze jedno ciekawe zwierzątko plażowe, o nazwie nyamkwi. Jest to krab, który przywłaszcza sobie muszle z morza i zamieszkuje w nich. Wygląda jak krabo-ślimak.

Miałem na Zanzibarze zostać tylko tydzień, ale po zapoznaniu się z ludźmi z plażowego baru-hostelu dobiłem z nimi targu, że w zamian za bardzo tanie miejsce do spania pomogę im trochę za barem i w kuchni. Dało mi to możliwość zobaczenia, jak takie miejsca tutaj funkcjonują. Jest tutaj więc właściciel oraz trójka pracowników. Młoda kobieta z południa Tanzanii (z plemienia Makonde) gotuje, jej przyszły mąż pomaga jej w kuchni oraz pracuje za barem, a trzeci chłopak jest za barem i puszcza muzykę. Właściciel nie robi nic tylko siedzi przy barze i czasami pali jointy. Ruchu prawie nie ma, choć bar jest wspaniały, jak z bajki. Wykonany z drewna, zamiast podłogi biały piasek, palmy. W głośnikach muzyka reggae i chillout. Wspaniałe miejsce, ale – mówiąc delikatnie – katastrofalnie prowadzone. Nie widzę tu żadnego pomyślunku, by miejsce to rozreklamować, by zachęcać ludzi do wejścia i pozostania. Wszystko zajmuje wieki, nigdy nie ma reszty. Gdy skończy się w lodowce cola lub piwo, czasem ich po prostu nie ma, nikt wielce nie dba o uzupełnianie zapasów. Zaznaczmy też, że wszyscy wspomniani mieszkają tutaj, spędzają tutaj 24 godziny na dobę. Nie istnieje tutaj koncept zmian, pracy np. od 8 do 16. Wszyscy tu śpią, siedzą, jedzą, kąpią się (jeśli jest woda) – włącznie z właścicielem. Jedynie Shamim, kobieta z kuchni, czasem śpi w pokoju wynajmowanym we wsi za 20.000 szylingów (18 zł) na miesiąc.

Nie należę do ludzi punktualnych, ale nawet mnie potrafią tutaj niektóre rzeczy rozdrażnić. Ci ludzie żyją dniem dzisiejszym, tylko to się liczy. Są straszne opóźnienia, nic nigdy nie wiadomo. Pracownicy śpią na kanapach w barze i wstają, kiedy zauważą, że goście wstają i wychodzą z pokoi. Nie przygotowują śniadania wcześniej, by było gotowe od razu. Na wieczór noworoczny, na 19:00, ogłoszono grilla z owocami morza. Jedzenie gotowe było o 22:00. Przyszły dwie pary rodziców z dziećmi, które po pewnym czasie wyszły sfrustrowane brakiem jedzenia i kilkugodzinnym czekaniem. W tym całym bałaganie wchodzę za bar, włączam surrealistycznie brzmiące dźwięki i wycie Bi Kidude, zastanawiając się, jak różni potrafią być ludzie i ich podejście do pracy, do czasu, do obsługi klienta. Tego wieczora czuję, że mam też mały kryzys i bardzo tęsknie za przewidywalnością, za cywilizacją.

Piękna to wyspa, bardzo ciekawa, złożona, nie taka jak ją sobie wyobrażałem. Nie jest tutaj wszędzie pięknie, plastikowo. Plaże nie są jak z bajki – zbierają się na nich wodorosty, są olbrzymie odpływy pozostawiające suche pola porośnięte algami morskimi, są też, niestety, śmieci. Ma to jednak swój urok, bo miejsce to nie jest sztuczne, przynajmniej na południu. Trzeba jednak spuścić tutaj z tonu, wyrzucić zegarek (na posiłki w każdej knajpie czeka się tutaj od godziny wzwyż) i przygotować się na lekcję cierpliwości.

Andrzej Wołk
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.