Sport

Zamiast o filmie parę dygresji futbolowych

Jerzy lengauerNie będzie to analiza meczu Brazylia – Niemcy, po którym łzy kapią na klawiaturę. Nie będą to też raczej refleksje o toczących się Mistrzostwach Świata. Myślę sobie, że transmitując co dwa lata wielki piłkarski turniej, funduje mi telewizja wspaniały maraton filmowych thrillerów. Jednakże zawsze przed Mistrzostwami Świata i Europy śledzę z przerażeniem i nadzieją doniesienia prasowe na temat transmisji. Czy ktoś zabierze owe święto? Czy jakaś prywatna stacja nie kupi pewnego roku prawa do pokazywania meczów turniejowych i usunie mi z życia miesiąc, na który czekam dwa – cztery lata? Całkiem możliwe. Być może któregoś razu powita mnie wiadomość o tym, że Mistrzostwa można obejrzeć jedynie w stacji kodowanej. Trzeba wybrać między anteną satelitarną albo dekoderem. Cóż, nadzieja pozostaje w płatnych VOD-ach, ewentualnie w sieci…

Tak, to maraton filmowy. Od dziennie trzech do jednego. Współcześni bohaterowie, herosi, gladiatorzy wychodzą na scenę. Czasami tysiące statystów daje show o wiele ciekawszy kolorami, hałasem, kostiumami i urodą niż potencjalni bohaterowie. Od jakiegoś czasu obserwuję, że w sieci odbywa się jak najbardziej oficjalny konkurs czy ranking najpiękniejszej kibicki. Rzecz jest oczywista. Im bardziej rozebrana, tym atrakcyjniejsza. W tym przypadku poziom żenady zbliża się do tego, co prezentują nam telewizyjne reklamy oparte nie tyle na delikatnej i eleganckiej erotyce, lecz na najprostszych seksualnych skojarzeniach okraszonych wyuzdanymi uśmiechami i wulgarnym dowcipem w szacie nagości, jeżeli mogę sobie pozwolić na taki frazes.

Piękne jest to, że kulisy są częścią spektaklu. Obsługa techniczna, reżyserzy, scenografowie, pogotowie medyczne, specjaliści od make-up i kostiumolodzy są w zasięgu wzroku widza. Są częścią filmu. Ba, są także aktorami. Z reguły drugoplanowymi, choć niektórzy, zwłaszcza reżyserzy aspirują często do roli pierwszoplanowych amantów i div.

A na głównej scenie nuda albo rzeź niewiniątek. Teatr przy stoliku lub abordaż za abordażem. Skandynawska seria morderstw i czarny kryminał w jednym. Z południową chucią lub francuską elegancją. Tylko jakby brak tego jednego jedynego. Znikają twarze pokroju Roberta Mitchuma, Johna Wayne’a, Humphreya Bogarta, Gary’ego Coopera, Harrisona Forda, Clinta Eastwooda. Wirtuozi sceny odeszli lub zostali stłamszeni, schowani, uznani za nieprzydatnych, lub musieli się dostosować do nijakiego tłumu ról drugiego planu, bądź w końcu stać się częścią doskonałej machiny, która ma na celu wygrywać, czyli przynosić zysk, zarabiać pieniądze. W nagrodę, nie tę finansową, bo pieniądze są już tak wielkie, że oni ich nie dostrzegają, a my, prostaczkowie przed telewizorami, nie jesteśmy w stanie ocenić, ile tego tak naprawdę jest, otrzymują parę miesięcy, jeden sezon, rok gwiazdorstwa. Czasami jest to wyjazd na gościnne występy, żeby zebrać hołdy plebsu w innej części świata. Po upływie darowanego okresu hołubienia przez tłumy gwiazda znika, a pojawia się kolejna, młodsza, przystojniejsza, szczuplejsza, silniejsza, bardziej muskularna.

Tak, dostrzegamy to. Na boisku rządzi niepodzielnie siła i szybkość. Komentatorzy są zachwyceni, że tak mało pojawia się żółtych i czerwonych kartek. Sędziowie je wyciągają głównie za tak zwane niesportowe zachowanie. A ja się dziwię. Kogo z nich się robi? Z naszych bohaterów? Głupich, tępych facetów, którzy nie mają prawa się żachnąć, wkurzyć, machnąć ręką, kopnąć ze złością kępy trawy? Wszystko musi być zgodnie ze scenariuszem. Ordnung muss sein. Dura lex, sed lex. Do diabła i do jasnej cholery! Przecież tracimy wirtuozów. Ich samych i ich nerwy, fochy, kaprysy, które muszą być, bo za chwilę geniusz pokaże swoją maestrię. Bez tego będzie tylko nędznym trybikiem w maszynie. Bez względu na opracowaną taktykę meczu, odprawy na treningach i przedmeczowe jest ten jeden, może dwóch, którzy pojawią się nagle jak jeźdźcy znikąd, robią swoje, my patrzymy z zachwytem i po ptakach. Tymczasem mamy dwudziestu dwóch jegomości tak samo muskularnych, tak samo wysokich, tak samo biegających, tak samo podających i kopiących piłkę. Chyba mija czas wielkich. Bo czas tych największych już minął. Nie miałem szczęścia oglądać Garrinchy „Śpiewającego Ptaka”, Vavy, Georga Besta, Eusebio „Czarnej Perły z Mozambiku”… Lecz Zico, Sokratesa, Romario i Bebeto owszem. Pamiętam Mario Kempesa, Simona Tahamatę. Nie byli atletami. Teraz padliby pewnie pod naporem siły, przy komentarzach, że piłka nożna to nie sport dla panienek ze szkółki niedzielnej. A ja jednak wolałbym oglądać dryblingi, szybkość wymienianych podań i przyjęcia do stopy, które nie są zatrzymywane stukilowym cielskiem dwumetrowego pomocnika. Wolałbym, żeby to był sport dla pensjonarek z ich talentami, lekkością, elegancją, nie zaś „twarda męska gra”…

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.