Państwo, polityka, społeczeństwo... > Contemplata aliis tradere

Wiara? No problem.

Co jakiś czas dane mi jest rozmawiać z ludźmi, którym wiara legła w gruzach, a firmament niebieski zwalił się na głowę. Dotychczasowy porządek rzeczy został zachwiany; to, co było – minęło, a w najbliższej perspektywie nie rysuje się nic atrakcyjnego. Żyją oni z dnia na dzień i z utęsknieniem czekają powrotu do normalności.

Powody? Są chyba większości znane, choć dla osoby przeżywającej kryzys wiary są one prawie nie do przezwyciężenia. Moralność innych wierzących, sposób życia księży, surowe dogmaty i prawdy wiary Kościoła, niezrozumienie Boga, który zezwala na śmierć i cierpienie niewinnych, wreszcie – cała instytucja Kościoła. Buntują się na spotykaną co krok powierzchowność wiary. I – co najlepsze – po części mają rację. Po części, ponieważ właśnie w tym momencie perspektywa zdrowego rozsądku jest znacznie ograniczona, a pole widzenia rzeczywistości – zawężone. Dlatego człowiek przeżywający kryzys wiary czuje jakby się dusił – dotychczas zew wolności i nieograniczona niczym swoboda dawały mu przestrzeń przysługującą zdrowo myślącemu człowiekowi. Teraz ma tylko jedną alternatywę: zostać wepchniętym w ramy instytucjonalnej wiary lub niewiary.

W tym momencie pojawiają się całe rzesze doradców. Rozpiętość poglądowa jest bardzo duża: od osób, które mówią, że trzeba dalej wierzyć i nie myśleć, po takie, które cieszą się niezmiernie, że wreszcie się dojrzało na własne oczy absurdalność sfery wiary, która ogranicza człowieka. Jest to jednak „niedźwiedzia przysługa”: złapanie któregoś z końców tej liny sprawia, że z człowieka niewierzącego staję się człowiekiem wiedzącym. Dostaję w ręce sprytny miernik pozwalający mi oceniać wszystkich naokoło według określonego schematu. Nie każdy ma siłę odrzucić tak atrakcyjną pokusę, w końcu - lepszy rydz niż nic. Bo strach przed tą pustką.

A jednym z głównych problemów jest postrzeganie samej wiary. Przyznaję szczerze, że mnie o wiele bardziej zadziwia fakt, że ktoś w ogóle ośmiela się wierzyć, tak jak zadziwia mnie fakt, że 2 mld ludzi każdego ranka postanawia zrobić sobie kawę – jakby to było coś całkowicie naturalnego. Człowiek wierzący musi mieć niezwykły tupet – zanim uwierzył w cokolwiek, musiał uwierzyć w siebie. Jest gotów prędzej umrzeć za swoją wiarę niż jej się wyrzec, a jednocześnie charakteryzuje go niezwykła delikatność w podejściu do innych ludzi i poglądów, bo wie, że i jego wiara jest darem. Prędzej czy później dochodzimy do wniosku, że wiara stanowi dziś jedną z nielicznych sfer autonomii człowieka gdzie nikt i nic bez mojego zezwolenia nie może wkroczyć. Wiary nie da się sprowokować ani jej nakazać. Spotykam się z próżnymi wysiłkami księży, którzy chcą wymusić na wiernych uczestnictwo w nabożeństwach, czy też rodziców nakazujących chodzenie na uroczystości religijne. Jesteśmy w stanie bez problemu wykonać taki gest, ale sfera naszej wiary może być zupełnie daleka od tego. Żeby przyjść do kościoła nie muszę przecież być człowiekiem wierzącym.

Kiedy zapytałem jednego ze starszych braci jak poznać człowieka, który prowadzi życie duchowe, odpowiedział mi, że poznam go po tym jak prasuje koszulę. Kryje się w tym pradawna mądrość. Wiara jest przede wszystkim zgodą na to, co naturalne, a nie absurdalne. Odkrywa przed nami to, co jest, a nie to, czego nie ma lub co chcielibyśmy żeby było. Człowiek rozsądny wierzy, bo nie wie wszystkiego, natomiast niewierzący wie więcej niż można wiedzieć. Wie nawet czego nie ma. W tym wypadku niektórzy bojownicy walczący o czystość intelektualną narodu ociemnionego wiarą przypominają wierzących, którzy zachowują się tak, jakby pozjadali wszystkie rozumy. I są w tym nieprzyzwoicie szaleni, bo w czasie tej intelektualnej uczty zjedli przez nieuwagę tak naprawdę tylko jeden rozum – swój.

Rozmawiając zatem z człowiekiem poszukującym proponuję mu silentium i studium – takie praktyki z własnego zakonnego podwórka. Silentium (cisza), aby uspokoić wewnętrzne roztargnienie, które może mi przeszkadzać w skupieniu i prawidłowej ocenie mojej sytuacji. A studium (poświęcenie określonego czasu na czytanie, studiowanie), aby podjąć intelektualny wysiłek wkroczenia mojego umysłu w to, co trudne do ogarnięcia przez niego. Dopiero wtedy mogę z czasem jak przez zasłonę rozpoznać, że Ten, którego starałem się uchwycić, tak naprawdę mnie pierwszy pochwycił.

Człowiek wierzący według mnie to racjonalista, który potrafi się zdziwić, że niebo jednak nie spada nam na głowę, a ludzie są ciekawi przez to, że w ogóle są, a nie tylko przez to, co myślą. Dlatego śmiać mi się chce, kiedy niektórzy wiarę uważają za ograniczenie rozumu, bo nic tak nie wyzwala rozumu jak wiara. I śmieję się do rozpuku, kiedy ktoś twierdzi, że wiara dała mu odpowiedź na wszystkie pytania, bo akurat w zdrowym człowieku wiara budzi znacznie więcej wątpliwości niż w człowieku niewierzącym. I to jest dobry znak. Bo jeśli ktoś widzi, że dotychczasowa wiara nie udziela mu odpowiedzi na wszystkie jego pytania, to znaczy, że reaguje jak normalny człowiek, który stwierdza, że nie mieści się w swój garnitur ze studniówki (a po świętach wcale to nie jest takie trudne). Tyle, że normalny człowiek szuka inspiracji, dobrego krawca, poszerza garnitur, a nie stwierdza, że skoro wyrósł to będzie odtąd biegał na golasa.

o. Adam Wyszyński OP
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.