Felietony > Pisane scyzorykiem

Totalitaryzm SLD

Michał ŁosiakSojusz Lewicy Demokratycznej 6 września 2013 roku wniósł do Sejmu projekt rozszerzający zakaz agitacji wyborczej na „teren kościołów i miejsc kultu religijnego innych związków wyznaniowych”. W piątek, 22 listopada niższa izba parlamentu zdecydowała o nieodrzuceniu tego dokumentu i przekazaniu go do komisji sejmowej, celem dalszych prac.

Po raz kolejny lewica przekracza pewną granicę i niestety, ale każdy, nawet ten, kto nie interesuje się i nie zajmuje polityką, powinien w tym przypadku wyjątkowo przyjrzeć się poczynaniom polityków, godzących w wolność. Po zaglądaniu i ingerencji w zarobki obywateli, przejęciu funkcji wychowawczej wobec dzieci od rodziców i wielu innych ograniczeniach, przyszedł czas na wejście państwa, z butą totalitarnego bandyty, do Kościoła, ale i do innych wspólnot i związków wyznaniowych. Kiedy poseł Joński ogłosił, że taki projekt będzie rozpatrywany, to byłem prawie pewien, że ten pomysł rodem z Meksyku okresu rządów Callesa, najzwyczajniej w świecie upadnie. Tak się jednak nie stało i jego dalsze losy będą kluczowe dla jednej z najważniejszych sfer wolności w państwie – wolności religijnej.

Ktoś powie, że agitacja polityczna w Kościele jest przecież nie do pomyślenia i w zasadzie projekt Sojuszu Lewicy Demokratycznej jest słuszny. Nie można się z tym stwierdzeniem zgodzić z kilku względów.

Po pierwsze, jak już wspomniałem, została przekroczona pewna granica psychologiczna. Każda grupa, nie tylko Kościół, może czuć się zagrożona, bo nigdy nie wiadomo co może przyjść na myśl urzędnikom z ulicy Wiejskiej. Czy problemem byłoby stworzenie podobnej ustawy obejmującej zakazem także stowarzyszenia? Zresztą, dlaczego wspólnoty wyznaniowe nie mogą w pewien sposób nakierowywać swoich wyznawców na dobrą drogę, także w polityce? Według mnie, decyzja o agitacji wyborczej winna leżeć w niezależnej decyzji każdej religii.

Po drugie, prawo to może dać okazję do nadużywania władzy przez państwo i osoby niechętne Kościołowi. Kapłani, zamiast sprawować normalną pracę duszpasterską, będą czuli złowrogi oddech państwa na plecach. To przecież niedopuszczalne, w szczególności chyba dla ludzi lewicy, którzy rozdział Kościoła od państwa odmieniają przez każdy przypadek.

Tymczasem, jasny chyba dla każdego jest fakt, że natura nie znosi próżni i jeśli z przestrzeni publicznej wyruguje się już nawet nie chrześcijaństwo, ale etykę chrześcijańską, to na jej miejsce przyjdą nowe, dostosowane do moralno-obyczajowej rewolucji zasady, którymi społeczeństwo zobowiązane będzie się kierować. Doświadczenie wskazuje na to, że będą to najprawdopodobniej zasady kultury barbarzyńskiej, traktującej społeczeństwo jako masę, niezdolną do samodzielnego myślenia, a w związku z tym skazaną na państwową edukację i opiekę. Indoktrynacja z pewnością osiągnie wtedy zenit, czego namiastkę mamy i dzisiaj. Prawo naturalne zostanie zastąpione „prawem ustawy”, zaś polityka zostanie zarezerwowana jedynie dla elity, wytworzonej z dna intelektualnego, cieszącego się z szybkiego awansu społecznego. Hierarchia zostanie zastąpiona przez równość, ale tylko na poziomie społeczeństwa. Oczywiście równać będziemy do dołu. Stąd już tylko krok do wewnętrznej destrukcji, czego konsekwencją będzie utrata i tak już przecież kruchej suwerenności. Niektórzy mówią, że po tym wszystkim zobaczymy na ulicach meczety i minarety, inni, że raczej podobizny Mao, jeszcze inni, wskazują na zagrożenie płynące z „najbliższego wschodu”. Tak czy owak, konstrukcja nazwana „państwem neutralnym światopoglądowo” nie utrzyma się zbyt długo. Skazana jest na porażkę.

Miejmy jednak nadzieję, że przegra zanim zostanie wprowadzona w życie. Chorobę najlepiej zwalcza się w początkowym jej stadium. Przekonaliśmy się, jak prawdziwe jest to stwierdzenie, szczególnie po okropnościach wieku XX. Zaczyna się od zamykania ust. Oczywiście nie swoich. Musimy być czujni na takie szczegóły. I to niezależnie czy kneblują usta „naszym”, czy „obcym”. Jak istotne to jest, ukazuje utwór Martina Niemollera, którym pragnę zakończyć ten tekst:

Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem komunistą. Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem związkowcem. Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem. Nie byłem Żydem. Kiedy przyszli po katolików, nie protestowałem. Nie byłem katolikiem. Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było.

Michał Łosiak
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.