Felietony > Jak przeżyć w Polsce i nie zwariować

Telewizyjny festiwal głupoty

Tak się składa, że odkąd wyprowadziłam się z domu rodzinnego, nie mam telewizora, a w związku z posiadaniem Internetu niespecjalnie tęsknię za szklanym pudłem. Telewizor ma natomiast moja mama, którą odwiedzam dość często i załamuję ręce nad faktem, że nadawane ciurkiem seriale, stały się jej rutyną. W związku z tym, że – jakby nie patrzeć – zdarza mi się obejrzeć od czasu do czasu coś w telewizji, postanowiłam wziąć pod lupę i skomentować stan tego medium w naszym kraju.

Pierwszy wniosek, który nasunął mi się zaraz na samym początku, doskonale oddaje zdanie, na które natrafiłam przypadkiem w Internecie, przy czym cytując z pamięci, brzmiało ono następująco: „Kiedyś był jeden kanał i nie było co oglądać, a dzisiaj mamy 100 kanałów i dalej nie ma co oglądać”. Nic dodać, nic ująć. Wielokrotnie złapałam się na mechanicznym przełączaniu kanałów, gdyż żadnego, ale to absolutnie ŻADNEGO, nie uznałam za wart mojego cennego czasu. Jakby tego było mało, telewizje prywatne doprowadzają widza do szału seansami reklam. „Polsat – reklamy przerywane filmami” – napisał ktoś spostrzegawczy na demotywatorach. Jednak o ile kanały prywatne utrzymują się z reklam, o tyle TVP 1 i TVP 2 powinny być utrzymywane z abonamentu widzów. Jednak i na tych publicznych stacjach reklam jest bez liku i jedyna pociecha w tym, że nie szatkują one filmów czy innych nadawanych audycji. Należałoby także wspomnieć krótko o poziomie emitowanych reklam, które w większości promują goliznę, medykamenty i usługi telefonii komórkowej, ale to już chyba raczej temat na osobny artykuł.

Po drugie, szczególnie ze względu na moją mamę, zwróciłam baczną uwagę na polskie seriale, których liczba, co ciekawe, ciągle wzrasta. Czyżby zatem wprostproporcjonalnie wzrastała liczba widzów? Podobno Polacy pracują coraz więcej, mając tym samym coraz mniej czasu dla rodziny, o oglądaniu seriali już nie wspomnę. Mimo to stacje telewizyjne wciąż walczą o widza, prześcigając się w produkcji nowych tasiemców, a pierwszy lepszy magazyn z programem na cały tydzień pęka w szwach od ramówek napakowanych wieloodcinkowym badziewiem. Trudno też nie wypowiedzieć się krytycznie o poziomie polskich seriali.

Primo, grono scenarzystów w naszym kraju ogranicza się do garstki osób (z niezawodną Iloną Łepkowską na czele), których moce przerobowe są może nieograniczone, ale moce twórcze już tak. Co za tym idzie, nawet taka profesjonalistka jak pani Łepkowska, nie uniknie wpadania w te same schematy, pisząc symultanicznie scenariusze do trzech czy czterech tasiemców.

Secundo, na dzisiaj większość polskich seriali to nawet nie rodzime produkcje, tylko kopie zagranicznych formatów. Polskie stacje wykupują więc tak zwane „licencje” i dostosowując scenariusze do polskich realiów, serwują je polskiemu widzowi. Niestety zabieg taki, zwany domestykacją, zazwyczaj nijak się ma do polskiej rzeczywistości. Szczególnie produkcje zachodnie, które kryją się między innymi pod takimi tytułami jak „Niania”, „Klub Szalonych Dziewic” czy „Rodzinka.pl”, bazują na standardowej zachodnio-europejskiej klasie średniej, która to nie miała szansy w pełni wykształcić się w Polsce w postpeerelowskim społeczeństwie. Dlatego też polski odbiorca nie postrzega bohaterów tych seriali jako reprezentantów klasy średniej, tylko polskich „nowobogackich”, co budzi wyraźny rozdźwięk pomiędzy zachodnim targetem serialu, a jego rzeczywistą widownią w Polsce i nie pozwala odbiorcom identyfikować się z serialowymi postaciami. Stąd też wiele seriali zakończyło swój marny żywot po jednej serii, gdyż nie udało im się zdobyć serc widzów. Jednak także w prawdziwie polskich serialach, takich jak „Klan”, „M jak Miłość” czy „Barwy Szczęścia” wątki, postacie i scenografia są często zupełnie odrealnione, pomimo iż w założeniu powinny one być jak najbliższe polskiemu odbiorcy. Praktycznie nikt w żadnym z polskich seriali nie mieszka w bloku z wielkiej płyty i nie ma w salonie meblościanki „Kopernik”. Natomiast prawie wszyscy bohaterowie mieszkają w pastelowych apartamentach, umeblowanych „Ikeą” domkach albo loftach, prawie zawsze wyglądających niczym świeżo po remoncie. Przy okazji, obiło mi się kiedyś o uszy, iż powstała nawet praca magisterska, badająca „Estetykę wnętrz w polskich serialach” (sic!). Oprócz tego niezależnie od tasiemca, wszędzie panuje prawdziwe serialowe la dolce vita, gdyż prawie każdy jeden bohater ma pracę lub studiuje i tak naprawdę jedynymi „poważnymi” problemami postaci są dramaty miłosne, zdrady i niechciane ciąże (zwykle idące w parze z koniecznością ustalenia ojcostwa). Na dodatek wykreowane postacie nijak się mają do typowych polskich cech narodowych, takich jak chociażby narzekanie. Jakoś dziwnym trafem, w serialach, które to mają być przecież odbiciem „samego życia”, nikt nie złorzeczy na ZUS, Tuska czy też stan polskich dróg. Nie ma też wątków związanych z inną typowo polską cechą jaką jest cwaniactwo. W związku z tym w serialach, takich jak na przykład dobrze znany mi jeszcze z dzieciństwa „Klan”, żaden z bohaterów nie wyłudza renty od państwa ani nie robi innych przekrętów, a cała akcja opiera się na pani Stasi wiecznie parzącej „czaj” i mówiącej ze wschodnim akcentem kultową już frazę: „Bożesz ty mój”.

Gitte JensenTertio, co jest bardzo charakterystyczne dla polskich seriali to nie tylko żenujący poziom dialogów, lecz także groteskowe zwroty akcji, wynikające z prywatnych życiowych planów aktorów. Nie będę rozpisywać się na ten temat, ponieważ myślę, że wystarczy przytoczyć tu tragikomiczną śmierć Hanki Mostowiak z „M jak Miłość”, która zginęła w wypadku samochodowym uderzając w stertę kartonów, czy też legendarną już postać Rysia Lubicza z „Klanu”, który wyzionął ducha w szpitalu, uderzając głową o posadzkę. Wygląda więc na to, że scenarzyści nie tylko wyczerpali swoje wewnętrzne zasoby weny twórczej i kreatywności, ale też mają widzów za kompletnych kretynów.

A propos, ponoć żelazna zasada telewizji mówi, że pogarda dla widza zawsze prowadzi do wzrostu oglądalności. Trudno nie zgodzić się z tą „złotą myślą”, analizując to co serwuje się Polakom w obecnych czasach. W telewizji od rana do nocy oglądać możemy niekończący się festiwal głupoty, chamstwa i prostactwa. I nie mówię już nawet o takich telewizyjnych pomyjach, jak komentowany ostatnio szeroko i zrównany z ziemią „Woli i Tysio”, ale o przeciętnej publicystyce, talk-show czy, tak chętnie oglądanych u nas, programach poszukujących talentów w różnych dziedzinach. Praktycznie wszystkie pozycje, jakim postanowiłam bliżej się przyjrzeć, promowały osoby prymitywne, płytkie lub infantylne, dla których zbudowanie zdania podrzędnie złożonego stanowiło spore wyzwanie. Czy tak medialna postać jak tancerz i choreograf Michał Piróg, nie zdaje sobie sprawy, że obraża widzów „You can dance”, wyrażając swoje emocje za pomocą bluzgów na antenie? Czy zapraszanie jakichś zboczonych i zdemoralizowanych półmózgów do „Rozmów w toku” ma jakiekolwiek walory edukacyjne lub poznawcze? Albo weźmy chociażby taką panią Magdę Gessler – znaną restauratorkę, która najpierw robi z siebie wielką madame opowiadając bulwarowej prasie o swojej jakże drogiej i luksusowej diecie, aby potem w swoim programie (zrobionym oczywiście w oparciu o zagraniczny format) rzucać mięsem – dosłownie i w przenośni. Nawet serwisy informacyjne wołają o pomstę do nieba i nie mówię tu bynajmniej o jakiejkolwiek stronniczości czy popieraniu konkretnych opcji politycznych. Bardziej mam na myśli wyświetlanie często intencjonalnie zmontowanych wypowiedzi przypadkowych i w większości nierozgarniętych osób, które robią za „ekspertów”, naocznych świadków wydarzeń albo sumienie całego narodu, a których elokwencja ogranicza się do „Jo panie, yyyy, no”.

Właśnie w taki to oto sposób władze telewizyjne pogardzają widzem od początku do końca i jedyne co tak naprawdę ma dla nich znaczenie, to żeby widz bezkrytycznie wysyłał SMS-y za 2 zł (plus VAT) na bandę palantów zamkniętych w domu Wielkiego Brata, małoletnich tancerzy i aspirujących piosenkarzy czy też telewizyjne fundacje. Sam widz nie jest ważny, ale ważne, żeby słał kasę, licząc, że wygra cokolwiek w prymitywnych SMS-owych konkursach z pytaniami, na które odpowiedziałaby nawet stułbia pospolita. Nota bene ostatnimi czasy w takowych konkursach odchodzi się już nawet od stawiania pytań, by nie zniechęcać widza koniecznością zastanawiania się nad czymkolwiek. Ponadto władze telewizji publicznej kładą duży nacisk na problem niepłacenia abonamentu i za pomocą telewizyjnych spotów, próbują apelować do sumienia widzów. Rzeczywiście odsetek ludzi nielegalnie oglądających telewizję jest w Polsce bardzo duży, jednak jeśli dobrze się zastanowić, to czy pieniądze z abonamentu nie są po prostu wyrzucane w błoto? Czy naprawdę warto płacić abonament telewizyjny, jakakolwiek nie byłaby jego wysokość, żeby oglądać idiotyczną Jolę Rutowicz tańczącą na lodzie? Gdzie podziała się tak do tej pory podkreślana misja telewizji publicznej? Przy czym wieczne podpieranie się cotygodniowym „Teatrem Telewizji” nie może stanowić wymówki do końca świata.

Reasumując, doszłam do wniosku, że szefowie stacji telewizyjnych, producenci i ludzie odpowiedzialni za tworzenie ramówek robią sobie z widzów najzwyklejsze w świecie jaja, traktując odbiorców z pełnym lekceważeniem i całkowitą pogardą. W związku z tym postanowiłam w dalszym ciągu prowadzić szczęśliwe życie bez odbiornika telewizyjnego i piszę to z pełną powagą, bo chociaż przyjęło się rzucać frazesami w stylu „telewizyjna papka” czy też „telewizja ogłupia”, to słowa te najwyraźniej ani trochę nie tracą na aktualności. Może dlatego warto przyjąć zasadę: mniej telewizji, więcej myślenia, i w ramach szacunku dla samego siebie na jakiś czas wyłączyć odbiornik.

Gitte Jensen
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.