Felietony

„Strach”, czyli jak to u nas film kręcili

January WitkowskiJak już wskazuje sam tytuł, myślimy o filmie grozy? Otóż nie! Bo to nie thriller ani horror, jeno film kryminalny osadzony w realiach PRL-u, kręcili. Na nic się zdało, że byłem autochtonem, bo i tak niewiele zobaczyłem z tego całego rabanu, jakiego narobiła ekipa filmowa w naszym miasteczku. Widziałem jednak wystarczająco dużo, bym mógł ją poznać należycie. W tych „znaczących” dniach byłem trzeźwy, choć w jednym z nich zdarzyło mi się być pod kropką. Okazało się to zbawienne, o czym się wkrótce przekonacie.

W dniu pierwszym, kiedy szedłem sobie leniwie z Górnego na Dolny Rynek, usłyszałem za sobą szybko zbliżające się kroki. Po chwili zrównał się ze mną mój znajomek, i nim zniknął za zakrętem, krzyknął: Na Racławickiej kręcą film! Umiarkowanie zaciekawiony, skręciłem w ulicę Racławicką. Idę, idę, patrzę, patrzę, a tu nic się nie dzieje? W końcu coś zobaczyłem. Ulicę przecinała wstęga. Jak to, chyba nie będą otwierać ulicy, która już sto lat temu została otwarta… Wtem, prawie naprzeciw naszego kina, na samym środku ulicy, zobaczyłem kłębiący się tłumek. Niechętnie dołączyłem do tego zbiegowiska. Choć nic z pozoru na to nie wskazywało, na trotuarze przed sklepem Mandoskiej zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Przed kamerą ustawioną przy krawężniku w rynsztoku, a to niedobry omen, moi ziomkowie mijali się obojętnie jak w malignie, zupełnie tak, jakby się w ogóle nie znali. Nikt mi nie powie, że to nieważne. Ludzie bardzo szybko potrafią zrywać znajomości, a szczególnie wtedy, gdy ktoś nietutejszy rękę do tego przyłoży. A swoją drogą, nie ma to jak lekceważyć się wzajemnie, gdyż wtedy każda ze stron czuje się dowartościowana. Pomimo ogarniającego mnie znudzenia nadal stałem, jakbym spodziewał się nie wiadomo czego. Nagle zza kamery ktoś krzyknął: Robimy to jeszcze raz! Wszyscy wracają na swoje miejsca. Trotuar w mgnieniu oka opustoszał. Nie trwało to jednak długo. Nagle na chodnik wyskoczyła jakaś młoda podfruwajka, klapnęła kołatką z czarną tabliczką, na której coś było nabazgrane kredą, i krzyknęła w kierunku kamery: „ Klaps!” po czym uskoczyła na ulicę. Zadziwiające, że nikt z jej przyzwolenia nie skorzystał... Już trochę zaciekawiony, patrzę i własnym oczom nie wierzę, a tu ta sama polka... Nasi mieszkańcy, jak potulne stado baranów, znowu kroczą naprzeciwko siebie i bez pozdrowienia mijają się obojętnie. Co to jest?! Co ten warszawiak uczy ich na nowo chodzić? Do jasnej cholery! Czy my to sami chodzić nie umiemy?! Czy ten stołeczny bubek nie wie, że my nie tylko umiemy chodzić, ale potrafimy nawet spacerować?!

Następnego dnia, stojąc przed swoją bramą, dowiedziałem się, że „filmokrętacze” są na pobliskim podwórku. Przeszedłem więc szosę i przeciwległą bramę. Rzeczywiście tam ich zdybałem tuż przed Hotelem Robotniczym. Uznałem, że to co robili, nie tylko było nie fair, lecz było zwykłym wścibstwem! No, bo jak można ustawić podnośnik przy ścianie hotelu, na wysokości pierwszego piętra, i umieszczoną na nim kamerą, przez otwarte okno bezczelnie filmować pogrążonych w głębokim śnie, zmęczonych ciężką pracą, przodujących robotników? Wielce zniesmaczony opuściłem profanowane podwórko.

W trzecim dniu musiałem już się napić, żeby łatwiej znieść to, co nam jeszcze przygotowali nieproszeni goście. Wszedłem do kawiarni „Bajka” i co widzę. Sala pełna obcych, choć nie! bo niektórzy wydawali mi się dziwnie znajomi… I oto zobaczyłem na własne oczy, podstarzałego z wydatnym brzuszkiem, postawnego aktora, którego kilkakrotnie widziałem w telebździzji. Wyspecjalizował się w odtwarzaniu ról wszelkiej maści peerelowskich dyrektorów. Teraz właśnie podrywał moją koleżankę, filigranową Madzię. Madzia była naszą miasteczkową seksbombą. Biła na głowę Kalinę Jędrusik, tak swym arystokratycznym pochodzeniem, jak i wybujałymi kształtami oraz niezrównaną urodą, choć była równie niskiego wzrostu. Aktor ów, co mógłby być jej ojcem, chciał przejść na „ty” i jakby pomyślał miejscowy mędrek, tylko po to, żeby się z nią zabawić. Nie zamierzałem im przeszkadzać więc dosiadłem się do młodego, już lekko łysiejącego aktora, bo chciałem sobie z jakimś filmowcem pogadać. Kiedy usiadłem naprzeciwko niego, zapytałem go, czym jest dla niego aktorstwo. Odpowiedział mi, że to jego zawód. Oburzony, głośno i karcąco wyjaśniłem, że aktorstwo jest sztuką, która wymaga poświęcenia i nie wolno jej traktować jako zawód. Zamilkł. Po chwili, zwabiona moim podniesionym głosem, zjawiła się jego koleżanka i usiadła na wolnym stołku, bokiem do oparcia a plecami do mnie.

– Nie rozmawiaj z nim. On jest pijany! – usłyszałem wyraźnie. Na to, nie wysilając się zbytnio, rzekłem do jej pleców, że nie jestem i nie zamierzam być jej znajomym, bo nie piliśmy razem bruderszaftu, oraz dodałem, że kobiety nie mają głosu, kiedy gadają mężczyźni, a na koniec, by wróciła na swoje miejsce, bo nikt jej tu nie prosił. Widząc, że jej kolega na to nie zareagował i nadal milczy, zerwała się od stolika i poszła sobie. Pogadaliśmy jeszcze trochę już w całkiem przyjaznej atmosferze. Okazało się potem, że miałem „zaszczyt” rozmawiać z parą głównych bohaterów.

Co jeszcze? Nie pomogła piękna sceneria naszego miasteczka, ani odpłatna ofiarność naszych mieszkańców w roli statystów. Film się nie obronił, bo straszył nudą i zrobił całkowitą klapę, co potwierdziła, w tym wypadku wyjątkowo zgodna, a zarazem zjadliwa ocena krytyków tego „dzieła”. No, może nie całkowitą, bo u nas w kinie, podczas dwudniowej projekcji tego filmu, na każdym seansie sala była wypełniona po brzegi. Jam też tam bawił. Szczególnie żywo reagowała widownia. Z różnych stron sali dobiegały okrzyki:

– O, patrz! To Karolek wywija z Haliną!

– Tam z boku Skowronek tańczy z Małupiną!

– Czego ja siedzę tam po lewej z boku?

– Ciebie tam ni ma?

– Zobacz, to przecie zespół Sosny, ale śpiwa jakaś obca!?

I tym podobne okrzyki. Wolność się czuło na sali, jakby diabli wcale komuny nie nadali.

No cóż, czasem się film nie udo i wtedy zamiast straszyć, wieje z ekranu nudą.

January Witkowski
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.