Powieści i opowiadania

Śniegowa śpiączka

Położyłam się na puchowej, śniegowej pierzynce. Tak właściwie przykucnęłam, niby na troszkę.

Śnieg tak miło szeptał mi do uszka, jego płatki smerały po policzkach, że na chwilę zmrużyłam oczy. Zamiast mrozu poczułam radosne, ciepłe uniesienie. Wtedy zasnęłam... Spałam i spałam, a śniło mi się...

Dawno dawno temu, w krainie, o której słyszeli tylko wytrawni szeptacze słów, mieszkała malutka dziewczynka. Jej oczy przypominały lazurowe kamyczki, a usta były tylko lekko różowe. Ubierała się przesadnie skromnie, w zupełnie niepotrzebne nikomu rzeczy. Nosiła naparstki w kieszonkach od krótkich spodenek i naszywała łatki gdziekolwiek jej się zamarzyło. Była jak perełka, z soplami lodu we włosach zamiast spinek. Nasza mała bohaterka lubiła pierniki i zatyczki od butelek. Zawsze kupowała po dwie paczki jednego i drugiego. Zatyczki lub jak ktoś woli zakrętki były tym, co mała chowała do skarpetki i szuflady w komodzie. Miała już spory ich zapas i właściwie mogłaby dokonać dość lukratywnej wymiany, ale postanowiła nie dzielić się jeszcze swoim skarbem. Nie mówiła też o nim nikomu. Wiedziała, że zakrętki same znajdą sposób, by zaistnieć w świecie. Każda rzecz ma właściwy sobie czas, by istnieć i zwracać swoją uwagę.

Tak toczyło się życie, kiedy pewnego razu do jej domu zapukała staruszka. Zdziwiona mała otworzyła drzwi i kiedy już miała zapytać starszą panią co ją sprowadza do jej domu, kobieta jednym ruchem, przytrzymując końce swojej falbaniastej spódnicy, wślizgnęła się do przedpokoju. Zatoczyła okrąg na obcasie od kozaka, spódnica zaszeleściła jak bibułowy motyl i kobieta upadła na ziemię w bezdechu. To dziwne zdarzenie, które właściwie nie miało sensu, rozbawiło naszą małą bohaterkę. Staruszka żyła, bo po chwili jej włosy, siwe i przerzedzone, zaczęły szeptać: zaczęło się, zaczyna, szu, szu... jesteśmy tutaj, szu szu... I płuca nabrały znów powietrza i gwizdały: fiu fiu, marzenie, fiu fiu... nozdrza staruszki lekko bujały się, a oczy w końcu szeroko otworzyły...

- Przepraszam cię dziewuszko – wyskrzeczała – jestem trochę nieobeznana w tutejszych zwyczajach. Mam na imię Eleonora, jestem wybitną specjalistką od tańca klasycznego i metod poskramiania dźwięków. Jednakże ostatnio moje ciało zupełnie się zbuntowało. Może już słyszałaś, samo, ni z tego, ni z owego wydaje szepty i szelesty, co przyprawia mnie o zawroty i bóle mięśni. Jednak dowiedziałam się, że znajdę w tym miasteczku pomocną dłoń, a stary pustelnik z Wielkiej Góry skierował mnie właśnie do ciebie, moja droga... hihihihihih...

Z czego ona się śmieje? - pomyślała dziewczynka.

- Mogę ci pomóc, jasne, być może znajdziemy na to jakiś sposób. - odrzekła po namyśle. Najpierw jednak zjemy smaczną mini kolację.

- Dobrze, ależ to zupełnie oczywiste, nikt nie chce by pomagano mu bez odpowiedniego przygotowania.

I tak zabrały się wspólnie do pichcenia. Ponieważ kolacja miała być mini, więc wszystko przygotowywały w porcjach połówkowych. Połowa parówki, połowa plastra sera, a nawet jedna trzecia śledzia, razem z uchem. W pewnym sensie była to wypasiona kolacja, bo pomimo połówkowych porcji, przygotowały z tuzin potraw. Połówki pomarańczy i szparagi pokrojone wzdłuż, oczywiście na połowę. Połowa truskawki i na deser połóweczka kieliszeczka likieru cynamonowo-chrzanowego z nutą aronii. Wszystko pięknie ułożone na stole. Na koniec zaparzyły sobie po połowie filiżanki herbatki z kwiatu japońskiej wiśni z maleńką łyżeczką miodu. Kiedy już wszystko zjadły, postanowiły tylko niecałą godzinę położyć się w ogrodzie na trawniku, by dokładnie strawić każdą z połówki pokarmu, jaką zjadły. Wiatr szeleścił liśćmi na gałęziach, a szum strumienia kołysał je delikatnie.

- Tak – zaczęła staruszka – to była wyśmienita mini kolacyjka, hihihihi, ciekawa jestem jak tam moje spróchniałe ciało sobie z tym poradzi?

- Dlaczego ma sobie nie radzić? - zdziwiła się dziewczynka.

- A zaraz to sama usłyszysz.

I rzeczywiście, nagle... jedno ucho z drugim zaczęło prowadzić dysputę, włosy szeptały śpiewki, a w środku trzewia dudniły jak salwy armatnie. Była to przerażająca dysharmonią dźwięków, co przypominało przygotowania orkiestry do koncertu lub gorzej.

Zrobiło się chaotycznie i duszno. Trawa zżółkła ze smutku, bo nie mogła wytrzymać naporu odgłosów, ptaki uciekły do swoich dziupli, a liście nabrały śmiesznego fioletowego koloru. Drzewa postanowiły wyruszyć na zachód, droga zarosła i kamienie same toczyły się na ścieżki. Wszystko to pod wpływem ogłuszających wibracji wydobywających się z ciała starej kobiety.

Wtedy mój sen się skończył i nie wiem nawet jak zakończyła się owa zabawna historia. Otworzyłam oczy i spojrzałam, a przykrywała mnie dość spora puchata pierzyna śniegu. Wszystko było w należytym porządku. Nawet dźwięki współbrzmiały ze sobą klaksony samochodów, jęki psów i trzaski szpadla do odśnieżania ulic. Jak ładnie jest kiedy pada śnieg, pomyślałam i ruszyłam dalej przed siebie, tam, gdzie znowu znajdę drogę do kolejnego snu.

Suzi Volter
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.