Historia

Sacco di Roma – historia zapomniana

Bartosz ĆwirGwardia Szwajcarska należy do jednej z najsłynniejszych formacji wojskowych świata, choć obecnie nie podejmuje praktycznie żadnych działań zbrojnych. Na tej płaszczyźnie wyprzedzają ją najemnicy Blackwater, żołnierze Specnazu czy chociażby nasz rodzimy GROM, któremu nie sposób odmówić wojennych zasług. Tymczasem to szwajcarscy gwardziści, broniący do dziś Stolicy Apostolskiej, należą do grona bardziej rozpoznawalnych formacji niż wspomniani powyżej amerykańscy kondotierzy z Blackwater. Może dzieje się tak za sprawą sławy samego Rzymu i papiestwa (które wciąż trzyma się mocno, a to za sprawą takich ludzi, jak św. Jan Paweł II albo obecny papież Franciszek, obdarzony przez amerykański tygodnik „Time” tytułem Człowieka Roku), a może z powodu analogii do dawnych wieków, które w przypadku Gwardii Szwajcarskiej są nad wyraz widoczne.

Barwne, bufiaste stroje oraz długa broń drzewcowa nawiązują wprost do wieku XVI i epoki renesansu. W roku 1506 papież Juliusz II powołał do życia istniejącą nieprzerwanie do czasów współczesnych formację złożoną z najemników szwajcarskich, mającą strzec Watykanu przed zbrojną przemocą z zewnątrz, zaś dwadzieścia jeden lat później strażnicy owi przeszli generalną próbę. Przypadała na tamte lata rewolucja protestancka, która – jak pisał wybitny polski historyk Feliks Koneczny – stanowiła przede wszystkim przewrót polityczny, nie zaś, jak się to powszechnie przyjmuje, religijny. Geopolityka światowa (sprowadzająca się wówczas w zasadzie wyłącznie do Europy) została poddana diametralnemu przebiegunowaniu, a to za sprawą zdarzeń z maja 1527 roku. Przeszły one do historii pod włoskim mianem Sacco di Roma i wiązały się z totalnym złupieniem Wiecznego Miasta przez wojska niemiecko-hiszpańskiego cesarza Karola V Habsburga.

Brakuje w polskojęzycznej literaturze opracowań, które upowszechniałyby, ale zarazem pogłębiały badania nad tym, co wówczas wydarzyło się w Rzymie. Internet wydaje się opustoszały, encyklopedie również w zasadzie milczą (sześć linijek w ciasnej kolumnie niewielką posiada wartość), zaś próby doszukania się jakichś publikacji książkowych okazały się daremne. Prawie. Na stronie jednej z największych regionalnych bibliotek natknąłem się na publikację Zdzisława Morawskiego zatytułowaną wprost „Sacco di Roma”. Jest tylko jeden szkopuł – wspomniane dzieło pochodzi z roku 1923! Zaskakująca dosyć ta opieszałość historyków, skoro owo kilkudniowe łupienie Rzymu doprowadziło do podważenia siły i autorytetu Stolicy Apostolskiej, a wszystko to za sprawą protestanckich żołdaków. Pikanterii dodaje fakt, że niemal w tym samym czasie upadło Królestwo Węgier – sojusznik papiestwa – przy wyraźnej aprobacie cesarza Karola V.

Jednakże analiza wydarzeń z 1527 roku niemożliwa jest bez głębszego spojrzenia na rzeczywistość polityczną istnienia niezależnej siły, którą reprezentowali papieże oraz cała hierarchia kościelna. Oderwanie się Kościoła katolickiego od kurateli władzy świeckiej stanowi ewenement w całych dziejach świata. Stało się to za sprawą niesłychanie korzystnej koniunktury międzynarodowej w postaci osłabienia Cesarstwa Bizantyjskiego – które swoim coraz krótszym ramieniem nie było w stanie objąć prowincji zachodnich z Italią na czele – a zarazem napływu ludów barbarzyńskich, zakładających osobne państwa na dawnych ziemiach rzymskich. Przybyszom brakowało jednak prawa, które umożliwiłoby im wejście na wyższy szczebel rozwoju. Tymczasem leżało ono gotowe w Rzymie, sporządzone jeszcze przez cesarza Teodozjusza Wielkiego i Justyniana I (zwane były od imion władców analogicznie kodeksem teodozjańskim oraz justyniańskim) i barbarzyńcy z chęcią przyjmowali je, porządkując życie publiczne na sposób rzymski. Jednocześnie masowo przechodzili na chrześcijaństwo w wydaniu katolickim, szanując przy tym autonomię i władzę duchowną Stolicy Apostolskiej.

Odwrotnie działo się to w Konstantynopolu, gdzie tron cesarski (oraz cały aparat biurokratyczny go oplatający) uzurpował sobie władzę absolutną zarówno w sprawach duchowych, jak i świeckich. Doktrynę tę nazwaną później cezaropapizmem. Tron w pałacu bizantyjskiego basileusa był na tyle szeroki, by zmieściły się na nim dwie osoby i nie chodziło tu bynajmniej o małżonkę Jego Cesarskiej Mości, ale o samego Pana Boga. Cesarz miał prawo zwoływania soborów, a także ustalania dogmatów, co wielokrotnie czynił. Grono ludzi jemu najbliższych było pochłonięte grami politycznymi, w których z chęcią wykorzystywano również religię – tworzono grupy nacisku w postaci uzbrojonych mnichów albo angażowano do walk ideologicznych najważniejszych patriarchów (głównie z Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii). Wytwarzały się na tym gruncie rozmaite herezje, z których raz jedne, raz drugie zyskiwały na popularności i przychylności tronu w Konstantynopolu (albo przynajmniej jego najbliższych okolic).

Nie mógł zatem wszechwładny basileus tolerować pod swoim nosem czegoś tak niebizantyjskiego, jak niezależne Kościół katolicki. Ten wymykał się powoli spod kontroli. Długotrwały kryzys nie zatrzymał jednak rozwoju Cesarstwa Bizantyjskiego, które podniósłszy się z kolan, zaczęło odbijać ziemie zagrabione przez barbarzyńców. Przyszedł wówczas czas, by stanąć oko w oko ze Stolicą Apostolską i wytworzoną przez nią cywilizacją łacińską. Próbowano problemowi temu zaradzić wprost po bizantyjsku – w połowie VII wieku papież Marcin I został porwany i okrutnie zamordowany gdzieś na odludziu. Podobnie chciano uczynić z Sergiuszem I, lecz tym razem żołdacy bizantyńscy napotkali opór w postaci wojska raweńskiego, które wyruszyło do Rzymu, by bronić głowy Kościoła.

Zdarzenia te stworzyły precedens, który miał się utrzymywać przez wieki – tak oto cesarstwo grozi zbrojną rozprawą ze Stolicą Apostolską, a przeciw niemu występują siły związane z papiestwem, chociaż wcale bezpośrednio mu nie podległe. Czy inaczej było w roku 1527 w przypadku Sacco di Roma? Rzym spalony został przez ludzi podległych nikomu innemu, jak cesarzowi, choć z tą różnicą, że był on cesarzem Niemiec, a nie Bizancjum. Karol V nie stanowił przecież wyjątku, jeśli chodzi o świeckich monarchów, próbujących podporządkować sobie papiestwo i hierarchię kościelną. Nasuwa się zatem samoistnie myśl o istnieniu jakiegoś powiązania – większego lub mniejszego – między państwem ze stolicą w Konstantynopolu a Niemcami.

Feliks Koneczny – wspomniany powyżej wybitny polski historyk, żyjący na przełomie XIX i XX wieku – podkreślał, że punktem wspólnym dla obu tych imperiów była jedna i ta sama cywilizacja, czyli metoda, jaką społeczeństwa tychże państw porządkowały życie zbiorowe. Niemcy powstały znacznie później niż Bizancjum, więc oczywistością jest, że ta konkretna cywilizacja przenosiła się ze wschodu na zachód, a nie odwrotnie. Zresztą wszystko odbyło się praktycznie przez jedną osobę – cesarzową Teofanię, która przejęła władzę w Niemczech, kiedy przedwcześnie zmarł jej mąż, cesarz Otton II, i dzięki temu mogła ona rządzić samodzielnie za młodocianego syna. Utworzyła ona własną szkołę polityczną i zasiała ziarno (nie pierwsze już mimo wszystko) myśli bizantyjskiej. Jej syn, Otton III, oparł się naciskom matki, choć procesy te wkrótce i tak przybrały na sile.

Z ideologią wschodnią przyszły także chęci bezpośredniego, absolutnego panowania nad hierarchią kościelną. Stąd geneza sporu o inwestyturę zażegnanego konkordatem wormackim w 1122 roku. Po tym wydarzeniu na długi czas nastąpił względny spokój w kwestii kontaktów władzy świeckiej z duchową (choć mogą zaprzeczać temu działania króla Francji Filipa IV Pięknego, który z potrzeby zdobycia funduszy targnął się nie tylko na bankierów, ludność żydowską czy templariuszy, ale również na papiestwo, którego stolicę przeniósł na jakiś czas do Awinionu). Dopiero wojny husyckie i wystąpienie Marcina Lutra w 1517 roku, a przede wszystkim ich polityczne następstwa na nowo podgrzały dawny spór.

Pytanie o sens rewolucji protestanckiej musi wiązać się z pytaniem o to, kto na owej rewolucji najbardziej zyskał. Czy skorzystał lud, który to – według powszechnego mniemania – miał być podstawą buntu Lutra z powodu niezadowolenia działaniami Kościoła katolickiego? Raczej nie, skoro wiemy dziś, że ucieczka przed instytucjami się nie udała (luteranie mają przecież biskupów), zaś wkrótce zaistniała w Niemczech doktryna cuius regio, eius religio (łac. czyj kraj, tego religia), zmuszająca prostych ludzi do przyjęcia wyznania panującego w danym rejonie księcia. Mało tego! Rosnące znaczenie absolutyzmu władz dynastycznych tym bardziej pozwalało cesarzom na więcej, skoro zabrakło dość silnej hierarchii katolickiej – niezależnej i opozycyjnej zarazem – która mogłaby samowolę monarchów przygasić.

Skorzystali zatem na owych przemianach przede wszystkim Habsburgowie – dynastia niemieckich cesarzy, uzurpująca sobie coraz usilniej władzę absolutną i zarażając tą doktryną państwa ościenne. To właśnie cesarstwo blokowało wszelką pomoc dla Królestwa Węgier i to nie tylko w przeddzień jego upadku w 1526 roku, ale także blisko 100 lat wcześniej, kiedy to Jan Hunyady z niewielkim wsparciem rycerstwa polskiego oraz papiestwa (przez brzęczącą monetę i działalność misjonarską Giovani'ego di Capistrano) samotnie oparł się nawale tureckiej pod Belgradem. Chodziło Niemcom zarówno o upadek silnego kraju lojalnego Rzymowi, ale także o bogate złoża rozmaitej rudy usytuowane na Górnych Węgrzech. Niestety wszelkie próby blokował silny związek potomków Arpada z Koroną Polską, która angażowała się zaciekle w wojny przeciwko Turcji (raz nawet w osobie samego króla Władysława Warneńczyka). Dlatego też zasadniczym celem było odwrócenie uwagi Krakowa od tego, co działo się na południ, co – na nieszczęście! – zostało z niezwykłą precyzją zrealizowane.

Posłużył ku temu celowi protestantyzm. Zakon krzyżacki – będący od lat zakonem jedynie na papierze – został zsekularyzowany w 1525 roku, a jego władcy przyjęli luteranizm. Działo się to z wielkim zaangażowaniem króla Polski Zygmunta I Starego i do dziś utarło się twierdzenie, że hołd pruski to wielki sukces polskiej polityki. Tymczasem jednak zaniedbała władza krakowska (zajęta sprawami na północy) tego, co działo się w 1526 roku pod Mohaczem, porzucając Węgrów na pastwę tureckich sułtanów. Papiestwo, pustosząc skarbiec, wydawało ogromne pieniądze na ratowanie Belgradu, pieniądze, które tak bardzo miały być potrzebne już rok później (1527) – w przeddzień Sacco di Roma.

Trudno powiedzieć czy Zygmunt I Stary w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, co się wokół niego działo. Nie było jeszcze wówczas obrazu Jana Matejki „Hołd pruski” i wymalowanej sylwetki Georga Hohenzollerna z podniesioną w geście tryumfu czapką, a nie wiadomo, czy ów jeden z najniebezpieczniejszych ludzi tamtej epoki faktycznie pozwolił sobie na ten zdradliwy gest. Przypomnijmy: wersja oficjalna powiada, że to Polska odniosła zwycięstwo nad pruskimi Hohenzollernami... skąd zatem ów gest Georga? W każdym razie król Zygmunt porzucił Węgry, a zatem także i papiestwo, pozwalając na to, by niemieccy żołdacy doszczętnie zrujnowali Wieczne Miasto (z wyjątkiem kantorów Jakuba Fuggera, habsburskiego bankiera), wciskając kolejnych papieży w ręce pragnących absolutnej władzy cesarzy. Gwardia Szwajcarska, której członkowie oddali życie na schodach Bazyliki św. Piotra, została zniesiona do 1548 roku, co zdarzyło się później tylko raz w historii – podczas Rewolucji Francuskiej.

Ideologia bizantyjska doczekała się własnego tryumfu, chociaż działo się to z dala od Konstantynopola (wówczas już Stambułu). Po nieudanych próbach przed tysiącem lat wojska cesarskie wreszcie zdobyły Rzym, a sami cesarze podporządkowali sobie życie religijne w kraju. Otwarła się w konsekwencji droga do monarchii absolutnej i państwowej omnipotencji, egzekwowanej przez nacisk aparatu biurokratycznego, utrzymywanego z kolei przez ucisk fiskalny. Nic dziwnego, że po panowaniu ustrojów absolutystycznych nastał chaos Rewolucji Francuskiej, która pochłonęła tysiące istnień ludzkich. Ucisk podatkowy związany z próbą rozciągnięcia władzy państwowej (czy to w postaci cesarza, czy demokratycznego rządu) na każdą sferę życia ludzkiego musi w pewnym momencie doprowadzić do eksplozji narastającego niezadowolenia i rozpadu tak zorganizowanych mechanizmów społecznych.

Na nieszczęście cywilizacja bizantyjska, która po rewolucji protestanckiej na stałe zagościła w Europie, nie zna innego sposobu uporządkowania kraju. Oczywiście można zaprzeczać, że Unia Europejska jest wytworem właśnie bizantyjskiej doktryny, ale czy takie próby mają w ogóle jakikolwiek sens? Ucisk fiskalny i władza biurokracji były w cesarstwie wschodnim tak wielkie, że ludzie uciekali na pustynie, by się przed tymi dwoma żywiołami uchronić (i tu należy szukać genezy chrześcijańskich pustelników). Cezaropapizm pozwalał władzy rozstrzygać spory dogmatyczne, choć nie doszło wtenczas do tego, by pozwalać homoseksualistom na zawieranie małżeństw w kościołach. Przerost formy nad treścią doprowadził do ubóstwienia materializmu. Gdyby zaś istniały narody, pragnienie jednostajności z pewnością doprowadziłoby do powstania idei jednego narodu bizantyjskiego (co zresztą po części zostało zrealizowane). Czy nie podobnie wygląda obecna doktryna Brukseli?

Sacco di Roma to nie tylko tragedia tysięcy zamordowanych ludzi, ale także tragedia całej Europy, całej cywilizacji łacińskiej. Ten wyjątkowy punkt w dziejach został absolutnie pominięty przez współczesnych historyków, choć jego znaczenia nie sposób zakwestionować, jeśli tylko przyjrzeć mu się wystarczająco głęboko. Ja zaś mam tylko nadzieję, że znajdzie się jeszcze jakiś malarz, który przedstawi na obrazie odpowiednich rozmiarów bohaterską walkę szwajcarskich gwardzistów na stopniach Bazyliki św. Piotra, by uczcić daninę krwi, jaką złożyli.

Bartosz Ćwir
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.