Państwo, polityka, społeczeństwo...

Repatriacja po łódzku

Teremok to nazwa domku z rosyjskiej bajki, w którym mieszkały różne zwierzęta. Kiedyś przyszedł do nich niedźwiedź. Chciał tam zamieszkać razem z nimi. Niestety zburzył domek, ponieważ przypadkiem na niego usiadł. Zbudowano więc jeszcze jeden Teremok. Tym razem był większy i wszyscy się w nim zmieścili.

Niedawno Teremok powstał też na ulicy Piramowicza 10 w Łodzi. Jest rodzinną pierogarnią. Prowadzi ją dwoje repatriantów z Kazachstanu, Jurij i Oksana Wodopijanow, wraz z dziećmi. Historia powrotu rodziny pokazuje, że Łódź nadal pozostaje miejscem, gdzie mogą ze sobą z powodzeniem współistnieć różne kultury. Można wręcz powiedzieć, że miasto potrzebuje takiej mieszanki, aby odzyskać dawny urok.

Cała historia naszego przyjazdu do Łodzi zaczęła się od tego, że mamy polskie korzenie. Babcia ojca była Polką i pochodziła spod Warszawy. W 1938 roku została zesłana do Kazachstanu i tam też zmarła

— mówi Andrzej, syn właścicieli lokalu.

Zsyłki Polaków w głąb Rosji rozpoczęły się już w XVI wieku. Zwykle dotykały uczestników walk o uniezależnienie się od państwa rosyjskiego. W XX wieku sytuacja wyglądała podobnie, jednak deportacje były zakrojone na większą skalę. Trzeba zauważyć, że już w latach 1936–1938 grupowym represjom poddawano przede wszystkim ze względu na przynależność do narodu polskiego, nie zaś za udział w powstaniach. Zesłanym nie było łatwo odnaleźć się w nowym kraju, ale z biegiem lat zaadaptowali się do warunków w nim panujących. Starali się normalnie żyć: zakładali rodziny i podejmowali pracę, choć wymagało to od nich dużego wysiłku.

W Kazachstanie ciężko jest żyć nie-Kazachom. Jeśli ktoś jest rodowitym mieszkańcem tego państwa, wtedy dużo łatwiej znajdzie pracę czy cokolwiek załatwi. Przyjezdni mają ciężej. Dlatego wiele rodzin, wśród których byliśmy i my, stara się o możliwość powrotu rodzinnego kraju — kontynuuje chłopak. Istnieją różne sposoby dostania się do Polski. My najpierw otrzymaliśmy pismo stwierdzające, że jesteśmy repatriantami. Następnie rząd polski obiecał, że dostaniemy zaproszenie, a potem zapewnią nam mieszkanie, pracę. Niestety, bardzo dużo rodzin czeka w Kazachstanie na takie zaproszenie, ale niewiele osób je dostaje

— dodaje Oksana.

Według oficjalnych statystyk MSWiA od 1997 do 2009 roku w ramach repatriacji osiedliło się w Polsce 7066 osób. W samej Łodzi w latach 2000–2010 zamieszkało 9 rodzin (30 osób) — pięć z Kazachstanu, cztery z Republiki Kirgizji. Jednak nie wiadomo do końca, ile z nich zostało w naszym kraju, a ile wybrało powrót do miejsca, z którego przyjechali, lub wyjazd do zupełnie innego państwa. Martwi jednak to, że mimo wejścia w życie 9 listopada 2010 roku ustawy o repatriacji, począwszy od 2001 roku, ilość repatriantów stale spada: 10 lat temu przyjechało do Polski tysiąc osób, dwa lata temu już tylko 214. Tendencja spadkowa nie powinna dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co państwo polskie repatriantom obiecuje, a co zastają oni po przyjeździe na miejsce. Wielokrotnie są zdani wyłącznie na własne siły: sami muszą znaleźć mieszkanie czy pracę, często też konieczna staje się zmiana kwalifikacji zawodowych. Nawet jeśli zostanie im przyznany zasiłek, to jest on nierzadko tak niski, że nie pozwala nawet na wynajęcie lokum. Repatrianci muszą więc stawić czoła wielu przeciwnościom. Nie inaczej było w przypadku rodziny Wodopijanow.

Z wykształcenia jestem kosmetologiem. Skończyłam też psychologię. Mąż był w Kazachstanie dyrektorem galerii handlowej. Wiedząc, że bez znajomości języka nie będziemy mogli dostać takich samych stanowisk czy otworzyć własnej szkoły kosmetologii, zaczęliśmy myśleć, jak przetrwać w Polsce

— opowiada Oksana.

Gdy nasza najstarsza córka, Swietłana, skończyła szkołę średnią, przyjechała do Krakowa na studia. Po trzech latach w jej ślady poszedł syn Andrzej. Później młodsza Eugenia przyjechała do Łodzi, gdzie zaczęła studiować medycynę. To właśnie za jej sprawą podjęliśmy decyzję o przeprowadzce tutaj. Studia medyczne córki, prawnicze zięcia oraz narodziny wnuka sprawiły, że młodzi rodzice potrzebowali naszej pomocy. Oddaliśmy za symboliczną kwotę dom, w którym mieszkaliśmy, spakowaliśmy cały dobytek i wraz z najmłodszą córką Sofiją i jej babcią przyjechaliśmy do Łodzi, choć w Kazachstanie ostrzegano nas, że w ludzie w Polsce mają zły stosunek do osób rosyjskojęzycznych.

Mimo, że państwo polskie ma ustawowy obowiązek zapewnienia repatriantom podstawowych świadczeń, niejednokrotnie zdarza się, że nie do końca wywiązuje się z niego. Na szczęście łodzianie są bardzo otwarci na innych ludzi i chętnie pomagają przyjezdnym, wyręczając tym samym instytucje publiczne. Przenikanie się kultur i zgodna ich koegzystencja zawsze charakteryzowały Łódź. Długoletnia obecność w mieście Niemców, Rosjan, Żydów i Polaków sprawiła, że wszyscy mieszkańcy wypracowali wspólny język, a dialog stał się podstawą współżycia. Dlatego też wyznanie, przekonania polityczne czy tradycja, w której ktoś został wychowany, przestają mieć dla tutejszych mieszkańców znaczenie, gdy ktoś jest w potrzebie.

W Łodzi przyjęto nas dobrze i ciepło. Jesteśmy wyznania prawosławnego i mieszkamy niedaleko dwóch cerkwi, więc ksiądz i ludzie z parafii pomagali nam, jak mogli. Nawet zaproponowali pracę

— wspomina Oksana.

Gdy ktoś tutaj słyszy, że mama ma problem z językiem polskim, to często woli z nią po prostu porozmawiać po rosyjsku, żeby jej było łatwiej

— dopowiada jej syn.

Ze względu na nieznajomość języka polskiego większość repatriantów niestety nie może liczyć na zatrudnienie zgodne z tym, co robili wcześniej lub czego się wyuczyli. Dlatego też zdarza się, że część z nich postanawia otworzyć własną działalność gospodarczą.

Gdy przyjechaliśmy do Polski, przypomnieliśmy sobie o swoich dyplomach kucharzy, więc postanowiliśmy spróbować iść w tym kierunku. Najpierw nasze potrawy robiliśmy w domu i sprzedawaliśmy do różnych restauracji. Dzieci mają tu też dużo znajomych w akademikach i oni również kupowali je od nas. Dzięki temu początkowo wystarczało nam na czynsz i jedzenie. Wiele ludzi mówiło, że wszystko jest smaczne i chcieli wiedzieć, gdzie mogą na co dzień kupić te wyroby. Dlatego postanowiliśmy otworzyć pierogarnię. Lokal pod nią udostępniła nam tutejsza cerkiew, za co jesteśmy jej bardzo wdzięczni. Pomogła nam też była dyrektorka Urzędu Pracy nr 1 w Łodzi, pani Elżbieta, która pilnowała, byśmy dostali odpowiednie dofinansowanie i przymknęła nawet oko na to, że nie mieliśmy poręczyciela. Była jedną z tych, którzy uwierzyli, że nam się powiedzie. A nam powiodło się tak bardzo, że niedługo mamy zamiar otworzyć drugi lokal. Będzie się on znajdował przy Piotrkowskiej 36.

Jak pokazuje historia Jurija i Oksany, ludzie przyjezdni, w tym repatrianci, są w stanie nie tylko przetrwać w naszym mieście, ale też, dzięki przychylności samych łodzian, znakomicie poradzić sobie w nowej rzeczywistości. Obecnie państwo Wodopijanow sami pracują, a także dają zatrudnienie innym osobom rosyjskojęzycznym i chcą zatrudniać kolejnych repatriantów. Ich lokal staje się więc bajkowym dużym Teremokiem, w którym każdy przyjezdny znajdzie swoje miejsce.

Choć nie mają lekko (codziennie do późnego wieczora przygotowują farsze, by potem wstać o trzeciej w nocy i przygotować pierogi na następny dzień), nie skarżą się na swoją sytuację i konsekwentnie chcą realizować swoje zamiary.

W przyszłości chcemy otworzyć całą sieć Teremoków. Czy to nam się uda? Zobaczymy. Najpierw planujemy kilka lokali w Łodzi, a następnie w innych miastach. Wspólnie pracujemy i wspólnie próbujemy się utrzymać

— podsumowuje z uśmiechem Andrzej.

Iwona Głowacka i Olga Gretka.
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.