Recenzje > Audiobooki, czyli książki czytane

„Obsługiwałem angielskiego króla” – Bohumil Hrabal

Obsługiwałem angielskiego królaBohumil Hrabal to kolejna pisarska ikona, która została mi podsunięta w schyłkowych latach PRL-u przez mojego intelektualnego i moralnego Mistrza. Ikona, która nie miała nic wspólnego z liceum. Rzecz jasna Hrabal nie był i pewnie teraz też nie jest lekturą szkolną. I jakoś nie był czytany przez licealistów. Żaden z nauczycieli również nie miał ochoty napomknąć o wartościach pisarstwa czeskiego autora. Ponad dwadzieścia lat temu nosiłem przy sobie „Postrzyżyny” i „Taką piękną żałobę”. A że wówczas nie potrafiłem dostrzec w tych opowiadaniach poezji, smutku, zawikłanych losów czeskiego przedwojnia i pierwszych lat komunizmu, bawiłem się jedynie tą niesamowitą zdolnością Hrabala do przedstawiania spraw okropnych w sposób zabawny, rubaszny. Gdy zaczęto Hrabala wydawać na nowo po 1989 roku sprawiłem sobie kilka jego książek, których nie znałem. Do nich należy „Obsługiwałem angielskiego króla”. Nie pamiętam pierwszych wrażeń z lektury. Teraz jednak muszę przyznać, że ta krótka powieść plasuje się w pierwszej trójce moich ulubionych książek tego autora. Jaki medal przyznać? Gdyby wziąć pod uwagę piękne, w twardej okładce wydanie Państwowego Instytutu Wydawniczego z 1990r. oraz wersję audiobookową wydaną przez Bibliotekę Gazety Wyborczej serii „Mistrzowie Słowa”, to byłoby złoto. Złoto w dwójnasób, bezkonkurencyjnie daje wykonanie Kazimierza Kaczora. Przewracam kartki audiobookowej książeczki. Czytam, że owo wykonanie jest według adaptacji Polskiego Radia z 1989r. Tłumaczy to ten czysty, jasny, wyraźny głos lektora, który w tymże roku miał 48 lat. Prawie nie bywam w teatrze. To źle. Ale poniekąd zrozumiałe. Wiadomo, drobnomieszczaństwo, prowincja. Najbliższy teatr jest oddalony od domku o około dziewięćdziesiąt kilometrów. I nie jest to scena w jednej z polskich aglomeracji. Jednak pamiętając atmosferę desek, po których kroczą aktorzy, pamiętając głos roznoszący się od sceny w kierunku widowni, widzę oczami wyobraźni Kaczora, który wypowiada kolejne fragmenty tekstu z Hrabala. Dlaczego tak to sobie wyobrażam? Bo po raz pierwszy od chwili, gdy mam możliwość słuchania książek przez słuchawki mojego małego, fikuśnego odtwarzacza mp3, dotarł do mnie głos wykonawcy oddający tekst tak bez wysiłku, tak swobodnie. Właśnie jak z desek teatralnej sceny. I jak to w teatrze, bądź w operze, dobór aktora do roli nie koniecznie musi być uzależniony od wieku odtwórcy i granej postaci. Pewną dowolność, swoistą sceniczną licentia poetica narzuca wizja reżyserska bądź aktorska wartość. Tak się dzieje z Kazimierzem Kaczorem. „Ile masz lat, chłopczyku, skończyłeś już czternaście? Kiedy?”. Chłopiec usługujący w hotelu czy restauracji to pikolak. Od włoskiego „piccolo”, czyli mały. „Jesteś tu za pikolaka”. Pomimo tego, że hrabalowski bohater jest nikczemnej postury, nie mógł mieć więcej lat niż uprawniające go do roli hotelowego boya. Ale absolutnie od pierwszych słów interpretacja znakomitego aktora nie sprawia, że słuchacz mógłby poczuć, choć odrobinę dyskomfortu z tego powodu. Wiemy, zatem kto jest bohaterem. A narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, przez bohatera. Lektor bardzo naturalnie, nie siląc się na intonowanie chłopięcego głosu, nie zmieniając tembru do końca wykonania, chociaż narratorowi przybywa lat, prowadzi słuchacza przez ten raczej teatr radiowy niż zwykłe czytanie książki. Stąd i to wrażenie, że Kazimierz Kaczor wypowiada dłuższą aktorską kwestię na scenie, bądź siedząc na krześle w świetle reflektorów jest gwiazdą monodramu, teatru jednego aktora. Ale, ale! Czy kogokolwiek raziły u teatralnych aktorów drobne pomyłki, chrząknięcia, przełknięcia śliny? Nigdy w życiu, prawda? Dodaje to pewnego wyrazu aktorstwu, właśnie tej naturalności i swobody. Tak się właśnie słucha Kaczora. Czasami, gdy w trakcie czytania, przypominałem sobie, że autorem jest Bohumil Hrabal, pojawiał się wyimaginowany obraz pisarza opowiadającego o życiu Jana Hredeczke, siedzącego przy kuflu pilzneńskiego piwa w praskiej piwiarni na przykład U Fleků, chociaż chyba to była raczej gospoda U Zlatého Tygra, tak ważna dla niego, jak dla Jarosława Haszka U Kalicha. Tak właśnie czyta Kaczor, jak na scenie, jak w piwiarni, jak w słuchowisku przed radiowym mikrofonem.

Niektórzy recenzenci audiobooków, których teksty czytuję na stronie info.audiobook, posługują się skalą ocen. Troszeczkę trawestując owe konkursowe czynności, powtórzę: Wydawnictwo – złoty medal, Bohumil Hrabal – złoto, Kazimierz Kaczor – złoto.

Czy to jest ballada o prostaczku? Naiwnym, niewykształconym, dobrodusznym człowieczku? Czy może z nikczemnym wzrostem idzie nikczemność charakteru? Ile w tym błękitnookim, piegowatym, płowowłosym czeskim chłopaku jest egoizmu, a ile głupoty? Jestem pewien, że wszystkiego po trochu. Ważniejsze od tych postawionych jest inne pytanie, ile pisarz chciał przekazać czytelnikom o Czechach pod pozorem miejscami błahej, miejscami poetycko smutnej historii od pucybuta do miliardera, o! przepraszam, od pikolaka do milionera?

To chyba banał, że czytając książki mamy różne, często dziwne i głupie skojarzenia. Pozwolę sobie na wtrącenie, które zobrazuje takie właśnie skojarzenie. Kiedyś czytywałem Niziurskiego. Pierwszą z lektur, do tej pory uwielbianą, ale której nie mam w domowej biblioteczce (żal, ale wstydzę się kupić) była „Niewiarygodne przygody Marka Piegusa”. Przeczytałem ją nie mając pewnie dziesięciu lat. Rzecz dzieje się, jak wszyscy pamiętamy, w Warszawie. Prawdopodobnie to Marek Piegus trafia na skwer (?) Worcella. Zapamiętałem tę nazwę, tak jak i urocze imiona i nazwiska najważniejszych postaci z tej książki, z powodów trudno zrozumiałych dla dorosłego człowieka. Cóż, dzieciństwo ma swoje dziwne prawa. Zatem ten Worcell intrygował mnie od lat, ale wiek infantylny nie specjalnie był właściwy dla szukania po encyklopediach hasła Worcell. Bardziej intrygowało mnie słowo, jego brzmienie, i wiedza o tym, kim był właściciel owego nazwiska, nie była tak ważna. Nagle, wiele lat później, czołówka „Zaklętych rewirów” olśniła! To ekranizacja powieści Henryka Worcella! Napisanej w 1936r. Któregoś dnia, nudząc się nad klawiaturą laptopa, wystukałem to nazwisko w wyszukiwarce. I stało się! Magię dzieciństwa rozwiała wichura wiedzy. Stanisław Worcell, polski działacz polityczny dziewiętnastego wieku. Już nie miałem wątpliwości. Jeżeli w Warszawie istnieje jakiś skwer Worcella, to na pewno nie jest wspomnieniem pisarza, a polityka. Ale tenże Worcell ze swoimi „Zaklętymi rewirami”, Niziurskim, Markiem Piegusem, Wieńczysławem Nieszczególnym i Hippollitem Kwassem, wrócił do mnie wraz z hrabalowskim Janem Dziecięciem, Janem Detsche, zataczając czytelniczo-literackie koło, łącząc dzieciństwo z dorosłością.

Ta krótka, bo około dwustustronicowa powieść, w wersji słuchanej to dwadzieścia sześć plików po mniej więcej kwadransie każdy, niesie mnóstwo treści, dających odpowiedzi na przeróżne czeskie i czechosłowackie dylematy, będące skutkiem wydarzeń z połowy ubiegłego wieku. Hrabal napiętnował swojego bohatera klątwą, bądź życzeniem „Obyś żył w ciekawych czasach!”. I konsekwentnie od pierwszych do ostatnich kart powieści rzuca w wiry Historii, prowokując dokonywanie wyborów, które czytelnikowi wydają się głupie bądź naiwne. Chociaż… owe wybory to uśmiechy bądź złośliwości losu. Pisarz daje Janowi Hredeczke wolną rękę, ale cóż to za swoboda, jeżeli ciągle jest w wirze polityczno-społecznych wydarzeń, które niebawem będą zapisane wielkimi literami w podręcznikach historii.

Rzecz zaczyna się jak u Worcella. Henryka oczywiście. Całym światem pikolaka jest restauracyjny rewir, a jedynym marzeniem boya jest zostać królem tego zaklętego królestwa. Obserwując gości hotelowo-restauracyjnych, właściciela hotelu, szefa restauracji, obera rewiru, pikolak uczy się norm, zasad obowiązujących w tym środowisku. Po prostu konformizmu. Wspaniałym tego przykładem jest opisane, jako coś ważnego, niezbędnego, prawie niedościgłego dla adepta kelnerskiego fachu umiejętności „żebym, jak tylko gość wejdzie, zapamiętał go sobie i wiedział, kiedy wychodzi, i to nie w południe, kiedy jest szatnia, ale popołudniem, kiedy serwuje się w kawiarni; żebym się nauczył rozpoznawać tych, co to chcą się najeść wyjść bez płacenia. Żebym też potrafił odgadnąć, ile gość ma przy sobie pieniędzy i czy będzie mógł zapłacić za zamówienie, czy raczej nie, bo dobry ober to musi wiedzieć przede wszystkim. (…) pan ober uczył mnie, że jeśli ma być ze mnie dobry ober, to muszę wyczuć nie tylko narodowość, ale i to, na co gość będzie miał ochotę”. Prawie jak w złodziejskim fachu: nie tylko umiejętność zdobycia pieniędzy, ale odczytywania, wyczucia (!) kim jest klient i wyprzedzenia jego życzeń, czyli w ogólniejszym kontekście zachowań. Ależ Hrabal podpadł władzy! Jakżeż można tak opisać Czechów! Dorabiacie się na konformizmie, mówi. Nie stawiacie oporu. Oddajecie dumę narodową za własną wygodę, bezpieczeństwo. Nie walczycie z nurtem, nie płyniecie pod prąd, a poddajecie się mu z bezwładem i z głupawym, trochę uniżonym uśmiechem wpatrujecie się w gościa hotelowego, który za chwilę zamieni się w ubranego w nazistowski mundur gościa zza północnej granicy.

Pikolak się nie broni. Pikolak odczytuje, wyczuwa i kombinuje. Pikolak nie dostrzega Anschlussu Czechosłowacji, ale skupia uwagę na umundurowaniu faszystowskich sanitariuszek. Jako rzecz należną traktuje majątek zdobyty wskutek eksterminacji Żydów. Ale z postawą kalekiego umysłowo przyjmuje, jako naturalne, jego utratę. Powtarza jednak ciągle, że jego marzeniem i celem jest zostać milionerem, właścicielem hotelu. Nawet tak właściwe dla prozy Hrabala z opowiadań, jak chociażby „Taka piękna żałoba”, makabryczne sceny (odkopywanie zwłok Lizy), opisane albo z podejrzaną naturalnością, bądź zjadliwym humorem, czy fragmenty będące trochę osobnymi wątkami (historia Zygfryda), nie zmieniają bohatera. Nie mają na niego wpływu ani wydarzenia wielkiej wagi politycznej, ani dramaty osobiste. Są one dodatkami do kariery od zwykłego kelnera do obera. To jej wzloty i upadki są kwintesencją życia, a nie małżeństwo, ojcostwo, więzienie. Słowa pisane wielkimi literami: Anschluss, Niemcy Sudeccy, Lebensborn, Zwycięski Luty blakną przy nazwach hoteli: „Praga”, „U Rajskich”, „Złota Praga”, „Cichy Kącik”, „Paryż”, Koszyczek” i w końcu, będącym szczytem jego marzeń, własnym, wyśnionym „Przełomie”. Pikolak nie współpracuje z nazistami dla pieniędzy, zaszczytów. Nie denuncjuje Żydów, żeby wejść w posiadanie kosztowności, mieszkania. Kelner nie współpracuje z komunistycznym podziemiem. Ober nie rzuca na żer czerwonej hydrze dawnych bogatych przełożonych, którym zazdrościł od początków swojej kariery. Jan nie wykorzystuje sytuacji. Nie próbuje nagiąć polityki dla własnych celów, a jednak wszystko nagina jego do polityki. To postać trochę komiksowa. Nie rzeczywista w niewiarygodności zdarzeń. Trudno sobie wyobrazić realność kolejnych losów bohatera, jeżeli co kilka – kilkanaście stron, pisarz nanosi tę postać na historyczne obrazki. Jest w nim coś z polskiego Franka Dolasa, albo Indiany Jonesa. Jest zawsze tam, gdzie coś się dzieje.

Przez kilka lat bohater przepoczwarza się wielokrotnie. Ten kalejdoskop przyprawia czytelnika o zawrót głowy: pikolak, kelner, bywalec burdelu, król zaklętego rewiru, Jan Detsche stojący wyprostowany przed brunatnymi koszulami przy bębnach „Lohengrin” Wagnera, komunistyczny łącznik, więzień na Pankrácu, polityczny więzień 1948 roku, milioner wykładający podłogę i ściany banknotami, w końcu burżuj zesłany na roboty leśne. A do tego mąż, ojciec… Hrabal okrasza to wszystko znakomitym humorem. To niewiarygodne jak potrafi się śmiać bez żadnych granic. Mocno zawiany jasnym piwem prawie wykrzykuje nad kuflem swoje żarty. To alkohol czy straszna bezradność w socjalistycznym kraju pozbawia go rozsądku? Bo nie panuje nad słowem. Prawo pisarza, czy pijaka?

Ale słuchacz – czytelnik nie zawsze przyłącza się do wybuchów gromkiego śmiechu. Oczywiście, zabawne są historie o głupich strażnikach – milicjantach, czy o wyprężonych nazistach wątpiących w swoją męskość w obliczu wątłego kelnerzyny. Tyle, że każda z tych opowiastek ma jakieś drugie dno, które powoduje, że śmiech zamiera, a w ustach robi się gorzko, ale nie od smaku piwa.

Wówczas coś się zacina. Proza Hrabala zawsze nosi ze sobą odrobinę poetyki. Tak jest i tutaj. Po makabreskach, cynizmie, pytaniach i gorzkim humorze, gdy bohater pozbył się już wszelkiej chyba moralności, a czasy burżuazyjne, II wojny światowej i nowy ład Lutego 1948 roku pozbawiają go powolutku złudzeń a szybko majątku odnajduje spokój w lesie na wzór Henry’ego Davida Thoreau, chadzając leśnymi duktami tak jakoś dziecinnie, infantylnie, łagodnie. Trochę jak furman Szejtroczek z wozem i konikiem. Trochę jak gajowy Chrobotek ze swoim przyjacielem jeleniem Wietrznikiem, on z pieskiem, kotkiem i kózką. A trochę jak Rumcajs zachodzi czasem do gospody we wsi.

Bohater powieści wraz z pisarzem zatoczyli koło. A czytelnik zapomniał o pytaniu, które narodziło się gdzieś tam w połowie powieści: „Dlaczego Czesi nie musieli odbudowywać Pragi?”.

-----

Recenzja powstała dzięki współpracy z portalem www.info.audiobook.pl.

Jerzy Lengauer

Załóż wątek dotyczący tego tekstu na forum

Audiobooki, czyli książki czytane:

„Siddhartha” - Hermann HessePod flagą biało-czerwoną„Senność” - „Ziewanne” historyjki„Moje drzewko pomarańczowe”, czyli lekcja czułości„Pachnidło” w interpretacji Tomasza TraczyńskiegoJęzyk angielski dla początkujących - recenzja„Lato przed zmierzchem” – Doris LessingHanna Bakuła „Hania Bania”„Nowe przygody Mikołajka” – René Goscinny„Kocham Paula McCartneya” – Joanna Szczepkowska„Kontrabasista” – Patrick SüskindPrzygody Olivera Twista - Charles Dickens„Złote nietoperze” – Grażyna Jeromin-Gałuszka„Ptasiek” – Williama WhartonaCheri„Wróżby Kumaka” – Günter Grass„Za blisko domu” – Linwood Barcley„Róże cmentarne”, czyli ogólne naśladowanie„Gnój” – Wojciech KuczokCzapa, czyli śmierć na ratyDynastia Miziołków„Zapiski na pudełku od zapałek” – Umberto EcoDzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy„Kubuś Fatalista i jego pan” – Denis Diderot„Coś mocniejszego” – Rafał A. Ziemkiewicz„Lolita” – Vladimir NabokovChłopiec z Nowolipek, czyli „Nowolipie” Józefa HenaRyby śpiewają w Ukajali, czyli Amazonka w sycącej pigułceRio de Oro, czyli w dorzeczu Złotej Rzeki„Cienie nad rzeką Hudson” – Isaac Bashevis Singer„Śmierć mówi w moim imieniu” – Joe Alex„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” – Jerome K. Jerome„Obsługiwałem angielskiego króla” – Bohumil Hrabal„Źródło prawdziwej siły” – Fabian Błaszkiewicz„Morderca bez twarzy” – Henning Mankell„Tragedia w trzech aktach” – Agata Christie„Zgon Oliwiera Becaille”, „Nantas”, „Radykał” – Emil Zola„Spóźnieni kochankowie” – William Wharton„Lektor” – Bernhard Schlink„Gimnastyka dla języka” – Małgorzata Strzałkowska„Skarb w Srebrnym Jeziorze” – Karol May„Modlitwa o deszcz” – Wojciech Jagielski„Śmierć na Nilu” – Agata Christie„Gaumardżos! Opowieści o Gruzji” – Marcin Meller i Anna Dziewit-Meller„Dżuma” – Albert Camus
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.