Recenzje > O filmach piórem bibliofila

Dwunastu bardzo gniewnych ludzi w Orient Expressie, czyli śródświąteczny esej o filmach

Morderstwo w Orient ExpressieProgram filmowy załączony do każdej przedświątecznej gazety jest nieodzownym atrybutem wolnych dni od Wigilii aż do Trzech Króli. To zrozumiałe. Jeśli nie chcecie Państwo podwyższać sobie ciśnienia corocznymi „Szklanymi pułapkami”, „Kevinem” samym gdziekolwiek lub oglądanymi po raz nie wiadomo który od trzydziestu lat polskimi produkcjami, zdajcie sobie sprawę, że możecie skorzystać ze źródeł alternatywnych. Płyty dvd, płyty Blu ray, lub po prostu najwszechstronniejsze obecnie medium.

Jeżeli nie macie ochoty na rzeczy, nazwijmy to umownie, ambitne, lecz na coś lekkiego, niezobowiązującego, wzbudzającego jedynie emocje przyjemne, aczkolwiek bez nielogicznych zwrotów akcji i scenariusza opartego jedynie na efektach specjalnych, to proponuję trzy pozycje. Jack Reacher: Jednym strzałem z 2012 roku to adaptacja powieści Jima Granta, który stworzył serię dziewiętnastu powieści z tym samym bohaterem. Niestety sfilmowana została tylko jedna. Główną rolę gra w niej, uwaga! Tom Cruise i jest fantastyczny! Samotny, tajemniczy, nieznany, występujący przeciwko wszystkim i wszystkiemu, co złe. Kierujący się własnym kodeksem moralnym i etycznym, stanowiący własne prawa. Przywodzi to na myśl z jednej strony kodeks Bushido i film „Ghost Dog” Jima Jarmusha, z drugiej zaś klasyczne westerny o samotnikach wymierzających sprawiedliwość, jak choćby „Niesamowity jeździec” Clinta Eastwooda.

Podobne historie prezentują dwa najnowsze filmy o Jacku Ryanie, czyli już bez Harrisona Forda, za to z Benem Affleckiem, którego niestety przysłania Morgan Freeman (Suma wszystkich strachów) i Chrisem Pinem (Jack Ryan: Teoria chaosu). Dużo w nich polityki, teorii spiskowych i strachów współczesnej cywilizacji przed nieodpowiedzialnością geopolityki. Tom Clancy, pisarz, który stworzył Jacka Ryana, pozwala sobie na wiele, żeby straszyć obywateli. Choćby na wybuch atomowy w Stanach Zjednoczonych.

Ja jednak zdecydowałbym się na Morderstwo w Orient Expressie Sidneya Lumeta. Powodów jest kilka. Po pierwsze jest to już nieco zapomniana adaptacja powieści Agathy Christie z 1974 roku. Po drugie ma nieprawdopodobną obsadę. Wielcy aktorzy grają tam role drugoplanowe. Chociaż na dobrą sprawę wszystkie role są główne. Kogo tam, zatem mamy? Ingrid Bergman, Vanessę Redgrave, Michaela Yorka, Anthony’ego Perkinsa, Seana Connery’ego, Richarda Widmarka, Jeremy’ego Lloyda (autor scenariusza do „Allo, allo”). Po trzecie warto porównać Alberta Finneya jako Herkulesa Poirota do klasycznej już roli Davida Sucheta. Po czwarte warto poszukać skojarzeń między dwunastoma pasażerami ekspresu ze Stambułu do Londynu a „Dwunastoma gniewnymi ludźmi” właśnie Sidneya Lumeta, wyreżyserowanego prawie dwadzieścia lat wcześniej...

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.