Recenzje

„Auteczko” – Bohumil Hrabal

Auteczko - Bohumil HrabalDlaczego Hrabal dał podtytuł „ballada”? Według słownikowej definicji to przecież utwór pisany wierszem o tematyce zaczerpniętej z podań ludowych, legend, często fantastyczny. Kojarzy się ze spokojem, lirycznością, może smutkiem… Zatem, ile w „Auteczku” jest ballady? Wspomnienia licealne i późniejsze przywołują mi wszystkie utwory, które miały w tytule balladę. Wiersze, piosenki, proza. Próbuję porównywać. Próbuję porównać „Auteczko” do już przeczytanej prozy Hrabala. Szukam odpowiedzi, ile jest tutaj ludyczności, wiejskiej legendy… Sięgając pamięcią do „Pociągów pod specjalnym nadzorem”, „Postrzyżyn”, „Takiej pięknej żałoby”, a przede wszystkim „Obsługiwałem angielskiego króla” rozumiem, dlaczego w końcu Bohumil Hrabal dał jednemu ze swoich utworów taki podtytuł. To bez wątpienia wszystko ballady. Opowieści zaczerpnięte z wiejskich gospód, oprawione wieloma szczegółami dodanymi przez kolejnych wiejskich bajarzy, prawdziwych bądź nie. Pamiętamy przecież opowieści-wspomnienia wuja Pepina, w których aż się skrzy od ludowych, czasami niezwykle pikantnych szczegółów. I tutaj kilkakrotnie Hrabal ten styl przywołuje, na przykład: „Panie Máchal, jak masz pan pecha, to i w cipie nadziejesz się pan na gwoździa…”, albo też inaczej - w pięknym fragmencie dotyczącym próby pomocy przymarzniętej do skutej lodem rzeki łabędzicy. Odniosłem wrażenie, że Hrabal opowiada piękną baśń, jakąś właśnie osobną balladę, balladę o łabędzicy… Czy nie przywodzi to na myśl ludowej (polskiej, czeskiej, słowackiej, rosyjskiej na przykład) legendy o wiejskim chłopcu, który wyruszywszy w świat, dokonuje czynów niemożliwych, bratając się ze zwierzętami, odkupując jakieś swoje winy? To samo można odnieść i do całości „Auteczka”. Aż chciałoby się powiedzieć, że może to być ballada o Auteczku, ballada o kotach, ballada o Kersku.

Zatem snuje autor balladę. Jednakże z niezwykłą odwagą obnaża pokłady własnej psychiki, nie ubierając tego w wymyśloną fabułę. Raczy czytelnika szczegółem swojego życia, winą, karą, odkupieniem. Na kilkudziesięciu stronach raz, że opowiada o zwykłych wydarzeniach, dwa o bardzo ważnych uczuciach – miłości, tęsknocie, poczuciu obowiązku, gniewie, żalu, zaś trzy – wskazuje nam, iż nawet najprostsze wydarzenia w życiu każdego człowieka, to psychiczna gmatwanina, kłębek nerwów, szaleństwo uczuć, odwaga wyznań.

Według mnie w „Auteczku” Hrabal pozamieniał bieguny swojej twórczości. Jeżeli w przywołanych wyżej, a przeczytanych przeze mnie, tytułach przewagę ma humor, sprośności, wesołe dialogi, w których autor przemyca ważne kwestie dotyczące ludzkiej natury, to tutaj jest na odwrót. Nagle gdy pisze stricte sobie, wesołość schodzi na dalszy plan i pojawia się sporadycznie. Czyżby ważkość powagi w stosunku do pisania o własnych uczuciach przeważyła? Czyżby opisywane kerskie wydarzenia były tak dla niego ważne, że nie odważył się oprawić tego w rubaszność? Nagle odczułem, że Hrabal jest takim samym człowiekiem jak i my: ciężko radzącym sobie z własnymi emocjami, z garbem złych uczynków, poczuciem winy… Ale z drugiej strony, ile wzbudza podziwu za odwagę przy obnażaniu duszy!

Widzimy prawie 70-letniego pisarza, przyjeżdżającego z Pragi do swojego wiejskiego domu w Kersku, aby pisać. Jednakże to nie pisanie zajmuje mu większość czasu. Hrabal szczerze opowiada, że wizyty w Kersku to koty. Czy kochacie kogoś najbardziej w świecie? Czy macie kogoś, do kogo tęsknicie o każdej porze dnia i nocy? Jeżeli tak, to wierzę, że znacie tego kogoś na wskroś. Potraficie opowiedzieć o każdym szczególe postaci, przyzwyczajeniach, zachowaniach. Prawie, że potraficie odgadnąć jego myśli. Budząc się w nocy już wiecie, jak będzie, gdy się spotkacie. Wyobrażacie sobie, ale owo wyobrażenie przerodzi się z dokładnością, co do szczegółu w rzeczywistość. Tych kilka Hrabalowych kotów i kotek to była jego rodzina. Każde znane i opisane z imienia, z przyzwyczajeń, zachowań, uczuć. Jak wiele znaczyła dla autora ta kocia część jego rodziny świadczy zawłaszczanie przez nią wszystkich jego uczynków i planów: „I wyprzedzałem jedynie traktory i ciężarówki oraz tak jak one jadące pomału samochody osobowe, bo co gdybym się podczas wyprzedzania rozbił, co by się stało z moimi kotami? I dlatego, gdy była gołoledź i padał śnieg, i kiedy lało, jeździłem autobusem, ponieważ miałem gwarancję, że dojadę i pocieszę te moje koty. W autobusie tak samo, ledwie usiadłem z przodu, od razu myślałem: co gdyby się autobus rozbił, kto by nakarmił koty? Przesiadałem się więc natychmiast do środka, żeby, gdyby się coś stało, upaść tam, gdzie ryzyko urazu jest najmniejsze, bo kto by później dał mleka tym moim kotom?”. Czy zauważacie, ile w tym jest kochania, wrażliwości, może szaleństwa? Właśnie, może nieopatrznie Hrabal dał nam do zrozumienia, lub ja nieopatrznie zrozumiałem, gdzie w miłości jest szaleństwo i odwrotnie, jaka jest granica? A może takie zachowania to tylko przezorność? Nie, absolutnie! Bez wątpienia to szaleństwo, wielka miłość! Jeżeli takie myśli determinują nasze zachowania, przesłaniają nam rzeczywistość, to albo jesteśmy wariatami, albo niezwykle wrażliwymi ludźmi. Czy zdarzyło się komuś tak zachować? Czy gdy wracacie do domu z pracy nie myślicie o nieszczęśliwych wypadkach, które mogą was spotkać, o pozostawionych najbliższych? Czy nie wybieracie bezpieczniejszej drogi, czy nie jedziecie wolniej? Nie dla własnego bezpieczeństwa, ale dla swoich ukochanych? Ej, ej, zapędzam się chyba… Czyżbym ośmielał się porównać koty do najbliższych? Do dzieci, małżonka? Ale czyżby miało to jakąś różnicę, jeżeli chodzi o uczucia, wrażliwość? Czy powinniśmy mieć inną wrażliwość w stosunku do ludzi, a inną do zwierząt? Czy inaczej funkcjonować powinny nasze emocje, nasza tęsknota, poczucie odpowiedzialności? Czy możemy mieć dwa rodzaje duszy? W jednej przechowujemy uczucia dla kochanych kotów, psów, koni, a w drugiej do najbliższych nam ludzi? Do licha! Nie ośmielam się odpowiedzieć.

Ech, ci przyjaciele! Przewijają się w tekście kocie imiona: Renda, Segmyler, Szwarcwald, Skarpeteczka, Auteczko, Brzydula i Szwarcawa, która „tak mnie kochała, że prawie mdlała, kiedy brałem ją na ręce, przystawiałem sobie do czoła i wyszeptywałem jej do ucha słodkie miłosne wyznania”. Wyznania przepełnione przytulaniem, głaskaniem, delikatnymi łapkami, miękkim futerkiem, mruczeniem, szorstkim różowym języczkiem. Opisy przyrównujące tę przyjaźń, tę więź, do uczuć kochanków, do prawie miłosnych uniesień. Wyobrażacie sobie? Dom wśród zieleni ogrodu, polna droga, spacerujący pisarz, wokół niego ocierające się o jego nogi koty. Albo ławka wśród kwiatów, na niej odpoczywający Hrabal, na jego kolanach mrucząca kotka. Sielanka. Burzą ją zwyczajne wydarzenia.

Dla nas zwyczajne, bo dla tak wrażliwego człowieka, jak Bohumil Hrabal, to tragedie. Tak, chociażby takie lapidarne wydarzenie – „koty najchętniej przebywały w kuchni, którą zaczął wypełniać koci smrodek. (…) koty załatwiały swoje potrzeby (…) czasem w rogu kuchni lub pokoju, czasem nawet, kiedy miały biegunkę, załatwiały się tam, gdzie je to rozwolnienie dopadło. (…) czasem puszczały mi nerwy i krzyczałem na wszystkie koty, przepędzałem je, czasem nawet któregoś uderzyłem. (…) gdy tylko usłyszałem ten straszny dźwięk wypróżnianych wnętrzności, czerwieniałem ze złości, brałem tego kota, przetrzepywałem mu skórę, czasem stawiałem na progu i mocnym kopniakiem wykopywałem do lasu, tak że zataczał w powietrzu łuk, a pozostałe koty nawet nie czekały, tylko pierzchały na zewnątrz i tam się wstydziły, bo czuły się winne”. A potem żal, poczucie winy. Uderzyliście kiedyś zwierzątko? Czy wiecie, co jest wtedy w oczach kota, psa? Jak patrzy na swojego opiekuna? Czy domyślacie się, co wówczas czuje? Ile żalu, ile smutku, ile rozpaczy po obu stronach? Jak się czujecie, gdy ten piesek, kotek wskakuje wam znowu na kolana, wierzy, uśmiecha się ogonem, mruczy? Przechodzicie do porządku dziennego? A może coś sobie obiecujecie? A więc i Hrabal czuje się co najmniej nieswojo. Co tam nieswojo! To burza w sercu! Nieprzespane noce, niemożność pisania, samotne spacery po Pradze z myślami o skrzywdzonych przyjaciołach. Ale na tym nie koniec. Jeżeli takie zdarzenie wyprowadza z psychicznej równowagi, to pomyślcie, co się dzieje, gdy do owej sielankowej ballady wpełzają wydarzenia o wiele bardziej tragiczne, krwawe, których opisów autor czytelnikowi nie oszczędza. Ku przestrodze?

A zatem, kolejna zwykła sprawa: włóczące się kotki przynoszą do domu młode. Sam Hrabal pewnie nie robiłby z tego problemu, ale żona wymusza na nim swoim lamentowaniem jakąś decyzję. A decyzja jest jedna. Teraz nie ma żadnego problemu. Chyba większość opiekunów kotów oddaje je do schroniska, sterylizuje. Jest mnóstwo wyjść, sposobów. Jednakże tamże czasy były okrutniejsze: „W takiej chwili myślałem, że najlepiej byłoby uszyć ogromny pocztowy worek i w nim najpierw zatłuc wszystkie koty, a potem samemu wejść do tego worka i utopić się w leśnym stawie, albo…”. Hrabal robi to rozmyślnie, czy też wspomnienie tych wydarzeń, obowiązek przelania ich na papier jest dla niego swoistym odkupieniem? W każdym razie epatuje nas najpierw opisem słodkich oczu malusieńkich kociaczków, a potem krwawym opisem morderstwa. Naprawdę okrutnym. Czy to podstęp pisarza? Bo, oprócz tego, że ten opis wkradł się do mojej pamięci, to na dodatek sprowokował mnie do roztrząsania, czy nie można było inaczej? A może właśnie takie były myśli Hrabala? Może to tak wielki pisarski kunszt, że czytelnik bezwiednie przejmuje jego uczucia, myśli? Co było w Hrabalu, że nie wytrzymał i to zrobił? Jak mógł się odważyć zrobić to samo z kotką? Czy nie spodziewał się, że nie będzie w stanie sobie z tym poradzić? Przez kolejne strony śledzimy próby radzenia sobie nieszczęśliwego człowieka z tym okrutnym uczynkiem. A myśli są straszne. Na Boga! On próbuje tłumaczyć to przepowiednią wróżki „Marzenki, byłej szpitalnej pielęgniarki, która w wolnym czasie chodziła po naszym miasteczku w białym turbanie z zielonymi świecidełkami i wróżyła z kart. Zostawiła mi tutaj tę ogromną torbę z łyka z zielonymi uchwytami i już nigdy po nią nie przyszła, ponieważ umarła…. Otóż to – wróżka, wróżba, oryginalna postać małego miasteczka – czyż to nie ballada?

Szaleństwo miłości zamienia się w szaleństwo poczucia winy, w rozpacz. I teraz to determinuje wszystkie uczynki i zachowania pisarza. Rodzą się w jego umyśle przeróżne skojarzenia, porównania, świadczące o głębokiej wrażliwości i ogromnym poczuciu winy: „daję się fotografować zupełnie tak, jak to jest na zdjęciach z gett, gdzie nad dołem z trupami zastrzelonych daje się sfotografować oficer SS, pluton egzekucyjny… (…) dokładnie tak samo, jak fotografowali się z odciętymi głowami amerykańscy żołnierze oraz żołnierze południowego Wietnamu, kiedy obcinali głowy swym ofiarom, a na dodatek wtykali im w kąciki ust papierosy, tak jak ja wrzuciłem każdemu kociątku czerwony kwiat pelargonii”. Wkracza prawie w świat czarów i magii, gdy uświadamia sobie po wizycie u księdza-cudotwórcy, że jest ofiarą sił, na które absolutnie nie ma wpływu. Okazuje się, że przeznaczenie kpi z niego otaczając go brązowym kolorem, utożsamianym już pewnie na zawsze z dokonanym okrucieństwem: brązowe kurtki, buty i skarpety, brązowy samochód, beżowe kafelki pieca.

Próbując otrząsnąć się z tej zrobionej kotom krzywdy przekracza granicę historii i sztuki. Przywołuje malarstwo Goi, film Felliniego, muzykę Liszta i inne dzieła z muzyki klasycznej, bohatera z Dostojewskiego. Jakby udowadniając czytelnikowi, że jest człowiekiem kultury, humanistą. Ale jednocześnie porównując się do najobrzydliwszych zbrodniarzy, bo „sam siebie będę smażył na wyrzutach i na poczuciu winy i hańby, które będą mnie prześladować aż do wieczności… do samego serca nieodgadnionych następstw…”.

Jednak to nie wszystko. To zbyt mało. „Okrutny” Hrabal oddaje jednego z najukochańszych przyjaciół: „Tak byłem tym wszystkim przestraszony, że nie zabroniłem, żeby pani wzięła sobie Rendę na ręce i zabrała go. Nie miałem nawet czasu zapytać, czy pani ma ogródek, czy jeździ na wieś, czy będą go kochać tak jak my… I Renda odjechał, przytulał się do pani, jakbym to był ja, i wszyscy byliśmy tego dnia przybici i tak otumanieni, że nie pojechaliśmy do Pragi, tak wielka została po Rendzie dziura”. Lecz nie to było najokrutniejsze w tym wydarzeniu. O wiele bardziej okrutne było to, że Renda wrócił. Wrócił i cały świat się przewrócił do góry nogami. Hrabal przez personifikowanie kotów - nadanie im ludzkich uczuć i zachowań, wzmaga dramat. Czytamy, że spojrzenie Rendy, sposób bycia to ewidentnie cechy ludzkie. Jest smutny, robi wyrzuty przyjacielowi-człowiekowi, prawie, że nim pogardza, jakby nie chciał z nim rozmawiać, ledwie toleruje. Czyż znowu nie odnajdujemy cech ballady?

Ale wszystko, co związane z kotami, co siedziało w Hrabalu, odejdzie. Odczujemy to razem z nim. Przez subiektywny opis, nie samego zdarzenia, ale uczuć, myśli i emocji…

Oprócz przywołanego przez mnie na początku pierwszego cytatu mamy jeszcze i inne cechy twórczości Hrabala. Warto zwrócić uwagę na opowieść o sąsiedzie, panu Poláchu, który oskarżył „sąsiadkę, panią Soldátovą, że od ponad piętnastu lat strzela przez otwór w okienku komory i zabija w ten sposób śpiewające ptaszki i wiewiórki”. Byłaby to przezabawna historia, gdyby nie wpisywała się w traumatyczne autobiograficzne wydarzenia.

Książka zawiera prolog w postaci wywiadu z pisarzem oraz siedem czarno-białych zdjęć Hrabala, które z jednej strony kontrastują z najokrutniejszymi fragmentami książki, a z drugiej uzupełniają nasze wyobrażenie Kerska, kotów…

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.