Podróże małe i duże > Nepal – przewodnik

Część IV (Pożegnanie z Nepalem, czyli Pokhara i Kathmandu raz jeszcze)

17.10.2009

Nasza nepalska podróż zabrnęła już niestety w fazę powrotów. Dzisiaj wracamy do Pokhary, za trzy dni do Kathmandu, za trzy kolejne do Polski. To jeszcze prawie cały tydzień, ale już czujemy jak za jego rogiem z tępym narzędziem w ręku zaczaja się na nas codzienność. Musimy być czujni. Wystarczy lekki cios w głowę, by nasze życia znowu zaczęły toczyć się „jak zwykle”. Na samą myśl o tym jeżą nam się na ciele włosy.

Birethanti opuszczamy bez pośpiechu około dziewiątej rano. Pół godziny później spacerkiem docieramy do Nayapul. Przy znanej nam, dziurawej jak sito szosie łączącej Beni i Pokharę, ustawiło się już kilka oczekujących na turystów taksówek. Kusi nas mocno perspektywa szybkiego i względnie wygodnego transportu, ostatecznie jednak w imię przygody decydujemy się na lokalny autobus. Nie czekamy na jego przyjazd zbyt długo. Mniej więcej po kwadransie naszym oczom ukazuje się dość wiekowy i mocno zdezelowany, za to niezwykle kolorowy wehikuł, wypchany pasażerami po ostatni fragment przestrzeni. Lekko zrezygnowani próbujemy wypatrzyć jakieś wolne miejsca. Już mamy się poddać, kiedy z pomocą przychodzi przejęty najwyraźniej naszym losem kierowca. Nie widzi problemu, na dachu jest przecież zupełnie pusto. Szybko podejmujemy decyzję. Z lekkim trudem wdrapujemy się po prowizorycznej drabince i na dachowym bagażniku staramy się znaleźć dla siebie możliwie wygodną i bezpieczną pozycję. Kierowca nie daje nam na to zbyt wiele czasu. Odpala silnik i mocno naciska pedał gazu.

Podróż na dachuPodróż na dachu

Jazda na dachu długo nie pozwala nam się rozluźnić. Przez pierwsze pół godziny w lekkim przykurczu leżymy na stercie walizek, toreb oraz wszelakich pakunków i z całych sił trzymamy się metalowych części bagażnika. Wraz z upływem czasu ten niecodzienny sposób podróżowania coraz bardziej przypada nam jednak do gustu. Resztka obaw pryska, gdy na naszych oczach dwóch Nepalczyków, którym najwyraźniej w środku zatłoczonego autobusu zrobiło się zbyt duszno, podczas jazdy przenosi się na zewnątrz. Poważnie! Autobus kolebiąc się mocno na boki pędzi po serpentynach 50 km/h, a dwaj śmiałkowie przez okno wdrapują się na dach. I co najlepsze, nikogo to nie dziwi, na nikim, oprócz nas rzecz jasna, nie robi wrażenia. Ot, taki normalny miejscowy zwyczaj. Mamy więc teraz towarzystwo, a co za tym idzie, okazję do zamienienia kilku słów. Niestety, tym razem bariera językowa nie pozwala na zbyt wiele. Panowie znają angielski mniej więcej w tym samym stopniu, co my nepali. Zrozumieliśmy zaledwie, że jadą do pracy, oni zaś dowiedzieli się, że mieszkamy w Polsce, absolutnie anonimowym dla nich kraju, graniczącym ze słynnymi tutaj Niemcami.

Około południa dojeżdżamy do Pokhary. Kierowca policzył sobie za przejazd według turystycznej, mocno zawyżonej taryfy (200 rupii, tj. 8 PLN za dwie osoby), ale to i tak kilka razy mniej niż musielibyśmy na tej trasie zapłacić za taksówkę (1200 rupii, tj. 24 PLN). No i jaką niepowtarzalną przygodę otrzymaliśmy w zamian. Chwilę rozprostowujemy kości, zaraz potem ruszamy w kierunku znanego nam już hotelu Grand Holiday. Na pierwszy rzut oka w Pokharze nic się od naszej poprzedniej wizyty nie zmieniło. Urokliwie, spokojnie i błogo.

18.10.2009

Phewa TalDzisiejsze, skromne zapiski w całości sponsoruje literka „p”, jak Phewa Tal. Tak się jakoś złożyło, że chociaż samej Pokharze poświęciliśmy już wcześniej sporo zdań (patrz: Część I), to o jej największym skarbie zaledwie wspomnieliśmy. Niedopatrzenie. Owo przepiękne jezioro to przecież, obok malujących się ponad jego wysokimi brzegami wspaniałych himalajskich panoram, najważniejsza tutaj atrakcja, czyniąca Pokharę miejscem naprawdę wartym odwiedzenia. Dla nas Phewa Tal jest aktualnie głównym animatorem wolnego czasu. Każdego ranka przynosi nam tak potrzebny w tym karmionym obficie słońcem krajobrazie chłód, później zaprasza do orzeźwiającej kąpieli i na łodziach wozi nas po swojej srebrnej skórze, wieczorem zaś, wespół z zachodzącym słońcem, staje się aktorem niebywałych, obfitujących w niezwykłe barwy przedstawień. Cały dzisiejszy dzień korzystaliśmy z serwowanych przez jezioro dobrodziejstw. Chęci podpowiadają nam, że dzień jutrzejszy urządzić powinniśmy podobnie.

Wodne przyjemnościNa Phewa TalNa Phewa TalNa Phewa TalPhewa TalPhewa TalPhewa Tal

19.10.2009

Kolejne upalne popołudnie. Znowu prawie trzydzieści kresek. Za nami wędrówka po Lakeside, kąpiel i łódki. Właśnie kończymy obiad – przyrządzone na dwa sposoby pierożki momo. Naprawdę nie sposób policzyć, który to już raz w ostatnich dniach zagadujemy do któregoś z miejscowych bogów: „Boże, jakie to pyszne”. Tak się składa, że po zejściu na niziny gastronomiczne przygody stały się dla nas jedną z najważniejszych rozrywek. Każdy dzień to kilkudaniowa uczta. Jemy wszystko i niemal wszędzie. To jest jak nałóg – kończąc jeden posiłek, myślimy o następnym. O ile w pierwszej części naszego pobytu w Nepalu nie chcąc przed trekkingiem narażać się na możliwe dolegliwości staraliśmy się, zgodnie z zaleceniami literatury, korzystać z oferty hoteli lub względnie pewnych barów, o tyle teraz zupełnie porzuciliśmy turystyczne normy bezpieczeństwa i bez opamiętania wgryzamy się w tutejszą kuchnię. Już nawet celowo omijamy największe i najschludniej wyglądające lokale. Chętniej wybieramy z pozoru mało przekonywujące, maleńkie, indyjskie lub tybetańskie „stołówki” oraz miejscowe herbaciarnie. No i nie stronimy już od „tanich jak barszcz” (25-50 rupii, tj. 1-2 PLN) przysmaków serwowanych na ulicy: pakory, samosów, podawanych z sosem chili ziemniaczanych placków, bogactwa egzotycznych owoców. Na szczęście, jak się okaże, za ten gastronomiczny hedonizm nie przyjdzie nam w Nepalu ani razu przypłacić nawet najmniejszym rozstrojem żołądka. Wiwat nepalska kuchnia!

Knajpka na LakesidePokhara

Wieczorem wybieramy się na jam session do Jazz Pubu, jednego z tych lokali na Lakeside, których nie powstydziłyby się stolice najbogatszych nawet państw. „Odpicowane” na europejską modłę, dopieszczone po ostatni szczegół, świetnie zaaranżowane wnętrza trochę kłócą się, co prawda, z krajobrazem nepalskich miast, ale co bardziej wybredni turyści, mniej rozkochani w Nepalu niż my, mają przynajmniej okazję poczuć się przez chwilę jak w rodzimych stronach. Niestety koncert, na który ostrzyliśmy sobie zęby, pod względem muzycznym okazuje się porażką. O ile złożona z Nepalczyków sekcja rytmiczna daje sobie radę całkiem nieźle, o tyle europejskiego frontmana absolutnie nie sposób słuchać. Nie wytrzymujemy długo jego zmanierowanego wokalu i niepokojąco nierównych gitarowych riffów. Po pięciu kompozycjach z ulgą opuszczamy Jazz Pub i ruszamy w stronę jeziora.

Zaciekawieni dochodzącymi nas, mocno transowymi dźwiękami bębnów, zbaczamy do maleńkiej knajpki tuż przy rybackiej przystani. Jej klimat od razu przypada nam do gustu. W środku garstka uśmiechniętych ludzi: jakiś rozczochrany Europejczyk ćwiczący pod okiem Gospodarza lokalu swój rzeźbiarski warsztat, nepalsko-japoński duet intensywnie eksploatujący perkusyjny instrument, młodziutka Pani Gospodarzowa bawiąca dzieci oraz przyozdabiająca czoła przybyszów znakiem tika, no i my. Rozsiadamy się wygodnie, zagryzamy chłodne piwko przyniesionym nam właśnie darmowym poczęstunkiem i bez reszty oddajemy się nastrojowi tego iście hipisowskiego przyczółka. Please, join us, my friends – Gospodarz zaprasza wszystkich do wspólnego stolika. Do you smoke hashish? – grzecznie pyta. Czy chcemy? No cóż, gospodarzowi odmawiać nie wypada. Rozpoczynamy długi, szalony wieczór, podczas którego dla międzynarodowego towarzystwa wspólnym językiem stanie się muzyka, otwartość, radość i zabawa.

20.10.2009

Większa część dzisiejszego dnia uciekła nam niestety wyjątkowo szybko. Nie specjalnie jest nawet o czym opowiadać. Rano gonitwa – pakowanie, pośpieszne pożegnania z Pokharą oraz jej mieszkańcami, później osiem upalnych i „wytrzęsionych” godzin w autobusie na zatłoczonej „autostradzie” do Kathmandu, w końcu dość długi marsz przez centrum nepalskiej stolicy i szczęśliwy kwaterunek w hotelu Ganesh Himal. Właściwie dopiero teraz – późnym popołudniem – możemy sobie pozwolić na spokojniejszy, głębszy oddech. Z hodowanym przez cały dzień głodem jak zwykle świetnie radzimy sobie w Shree Lal (patrz: Część I). Wybór na dziś: sabnam curry (warzywne curry z groszkiem, pieczarkami i orzechami nerkowca), aloo palak (gotowane ziemniaki z sosem szpinakowym), misa ryżu, papady, placki roti i lassi. Pycha!

21.10.2009

Kierunek PatanDziś postanowiliśmy „odfajkować” ostatni z zaplanowanych jeszcze przed wyjazdem punktów naszej wyprawy. Wstajemy skoro świt i nie tracąc czasu na śniadanie już przed siódmą opuszczamy hotel. Kierunek: Patan – ważny ośrodek handlu, centrum nepalskiego rękodzielnictwa i artystycznego rzemiosła.

Podróż z Kathmandu do Patanu nie wymaga specjalnych przygotowań. Serca obu miast dzieli zaledwie kilka kilometrów. Wystarczy przeprawić się na drugi brzeg świętej rzeki Bagmati. Przez chwilę zastanawiamy się nad spacerem, ale ostatecznie, chcąc oszczędzić trochę czasu, decydujemy się na taksówkę (200 rupii, tj. 8 PLN). Ulice są jeszcze względnie puste, dzięki czemu po zaledwie piętnastu minutach jesteśmy na miejscu. Możemy rozpocząć zwiedzanie na długo przed przybyciem wybierającej się tu zapewne zaraz po śniadaniu hordy turystów.

Złota ŚwiątyniaZłota ŚwiątyniaZłota Świątynia - Kwa Bahal, Patan (Nepal)

Patan jest jednym z najstarszych miast w Dolinie Kathmandu. Jego historia liczy sobie już ponad 1700 lat. Przez wiele stuleci rywalizował z dzisiejszą stolicą i Bhaktapurem o miano najważniejszego ośrodka w okolicy. Dzisiaj pod względem powierzchni i liczby mieszkańców jest jedną z pięciu największych nepalskich aglomeracji. Aż 80% jego ponad dwustutysięcznej populacji stanowią Newarowie. To właśnie pracy ich rąk Patan zawdzięcza w największym stopniu swój urok. W żadnym innym miejscu w Nepalu nie można znaleźć tylu perełek newarskiego rzemiosła, architektury i sztuki. Liczące sobie kilka wieków zabytki spotyka się tu prawie na każdym kroku. Dawniej, w czasach największej świetności, Patan nosił nazwę Lalitpur, którą przetłumaczyć można jako Miasto Piękna lub Piękne Miasto. Naszym zdaniem nawet dziś uznać ją można za wyjątkowo aktualną.

Złota ŚwiątyniaKumbeshwarMały Budda, Patan (Nepal)PatanPatanDurbar Square

Zwiedzanie rozpoczynamy od wybudowanej w trzynastym wieku Złotej Świątyni (Hiranya Varna Mahavihar), która uchodzi za jeden z najpiękniejszych na świecie zabytków buddyzmu. Chwilę później podziwiamy już Kumbeshwar – sięgającą czternastego wieku, poświęconą Sziwie, pięciostopniową pagodę. Jesteśmy oczarowani, ale tak naprawdę na kolana rzuca nas Patan dopiero gdy odkrywamy jego centrum zwane, podobnie jak w przypadku Kathmandu, Durbar Square. Główny plac w Patanie jest wyraźnie mniejszy niż w stolicy, ale naszym skromnym zdaniem znacznie piękniejszy. Nigdy wcześniej nie byliśmy w miejscu, w którym na tak małej powierzchni znalazłoby się tak wiele architektonicznych arcydzieł.

KumbeshwarKrishna MandirRoyal PalaceDurbar SquareDurbar SquareHari ŚankarTago Gan - Big Bell, Patan (Nepal)

Centralną budowlą Durbar Square jest Pałac Królewski (Royal Palace). Jego budowę rozpoczęto już w czternastym stuleciu, aby ostateczny kształt nadać mu w połowie wieku siedemnastego. Wrażenie robią na nas zarówno jego trzy dziedzińce - Mul Chowk, Sundari Chowk, Mani Keshar Chowk, jak i najwyższa pałacowa część – trzystopniowa pagoda Degutale, niegdyś prywatne miejsce modlitw królów z dynastii Mallów, założycieli Patanu. Kontynuujemy przechadzkę. Bardzo podoba nam się poświęcona Krisznie, kamienna świątynia Krishna Mandir – chyba najsławniejsza z budowli Durbar Square, ale na równie długo zatrzymują nas też pozostałe miejsca kultu – m.in. Hari Shankar, Jagannarayan, Bishawanth Mandir, Bhimsen Mandir, Bhai Dega oraz wznoszące się wysoko pomniki Hanumana, Ganesha, Narsimhy, Garudy i Króla Yoga Narendry Malla. W ciągu kilku godzin wielokrotnie okrążamy plac. Zachwyt nad tym wyjątkowym miejscem nie opuszcza nas ani na moment.

Kolumna GarudyGarudaDurbar SquareLoveŚwiątynia SziwyDurbar Square

W Patanie spędzamy ostatecznie ponad pół dnia. Niezwykłe miasto. W dodatku, jak na nepalskie standardy, wyjątkowo spokojne. Nawet w najbardziej turystycznych godzinach liczba penetrujących główny plac przybyszów ani na chwilę nie zbliżyła się do krytycznej normy. Kiedy późnym popołudniem taksówką wracamy do hotelu, postanawiamy, że przy następnej wizycie w Nepalu zaplanujemy w Mieście Piękna przynajmniej kilka noclegów.

Durbar SquareDurbar SquareDziedziniec Pałacu Królewskiego, Patan (Nepal)Pałac Królewski / Royal Palace, Patan (Nepal)Pałac Królewski / Royal Palace, Patan (Nepal)Royal PalacePałac Królewski / Royal Palace, Patan (Nepal)Royal PalaceRoyal PalacePałac Królewski / Royal Palace, Patan (Nepal)Pałac Królewski / Royal Palace, Patan (Nepal)Perla Durbar SquareRoyal PalaceTago Gan - Big Bell, Patan (Nepal)Royal PalacePatan

22.10.2009

Dochodzi dziesiąta. Gorąco i parno, aż trudno oddychać. Niezrażeni tym faktem ruszmy na miasto. To nasza ostatnia pełna doba w Kathmandu. Głupio byłoby jej nie wykorzystać.

Dzisiejszy plan? Najpierw małe zakupy (pamiątki, biżuteria, sprzęt trekkingowy, przyprawy, aromatyczne herbaty, części garderoby), później pożegnalna przechadzka na Thamel. Wybaczcie, do jutra nie napiszemy już ani słowa. Czas ucieka nam wyjątkowo szybko. Nie chcemy zmarnować nawet sekundy.

23.10.2009

Na wczorajsze zakupy roztrwoniliśmy resztkę naszego przeznaczonego na nepalską przygodę budżetu. W portfelu zostało nam zaledwie 300 rupii – tyle powinno wystarczyć, by dostać się taksówką na lotnisko. Oficjalnie koszt takiego przejazdu wynosi, co prawda, 100 rupii więcej, ale jesteśmy w Nepalu już na tyle długo, by wiedzieć, że na drodze grzecznych negocjacji każdą cenę wyjściową zbić można tutaj o co najmniej dwadzieścia pięć procent. Zgodnie z przewidywaniami pierwszy napotkany taksówkarz szybko godzi się na zaproponowaną mu przez nas sumę. Pakujemy się do białego Suzuki Maruti i ruszamy w nasz ostatni kurs po Kathmandu.

Ostatni kurs po Kathmandu

Czterdziestominutowa jazda zdaje się trwać kilka sekund. Poza krótką pogawędką z taksówkarzem prawie w ogóle nie rejestrujemy jej przebiegu. Po prostu nagle lekko przybici budzimy się na lotnisku i czujemy jak za naszymi plecami zatrzaskują się wrota Nepalu. Udaje nam się zaledwie wykrzyczeć: „dziękuję” i „do zobaczenia wkrótce”. Bo wrócimy tu na pewno. Niebawem. Może za rok, może za dwa. Jak tylko uda się nam zgromadzić niezbędną gotówkę.

The End

KONIEC

Z Nepalem żegnali się Basia Saternus i Jakub Depowski.
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.