Państwo, polityka, społeczeństwo... > Contemplata aliis tradere

Powołanie

o. Adam Wyszyński OPWśród terminologii wybitnie chrześcijańskiej napotykamy czasem słowo, jeden wyraz, o który idzie się potknąć, a czasem wręcz przewrócić. Mało tego, okazuje się wnet, że za tym jednym jedynym słowem stoi rzeczywistość tak wielka, że jest w stanie ogarnąć całe życie, a nawet (wedle uznania) wieczność. Są terminy, które pociągają za sobą całą rzekę skojarzeń, wyobrażeń i do tego typu terminów z pewnością pretenduje słowo „powołanie”.

Powołanie można zdefiniować jako - rozciągniętą na całe życie - realizację daru. W samym powołaniu jest ukryta jakaś totalność, pełnia, za którą człowiek skrycie tęskni. Głupio jest powiedzieć, że zostałem powołany by iść na zakupy do galerii handlowej lub do zawiązania sznurówki. Jednak stwierdzenie, że doktor, który mnie dzisiaj przyjął, jest lekarzem „z powołania” (zwłaszcza gdy zrobił to „po godzinach”) lub reporter, który z narażeniem życia ujawnia jakąś aferę jest rzeczywiście dziennikarzem „z powołania” - jest jak najbardziej na miejscu. Ujawnia się zatem przed nami fakt, że prawdziwe powołanie wymaga od człowieka totalnego zaangażowania, położenia na szali całego życia, poświęcenia się wzniosłej acz konkretnej idei, za którą być może będzie trzeba przypłacić życiem. Straszne, co?

W naszym świecie, gdzie ceni się ład, pokój, wolność, bezpieczeństwo, przyjemność i szczęście osobiste, a z pewną podejrzliwością patrzy się na poświęcenie, ofiarę, wyrzeczenie, cierpienie i posłuszeństwo, raz na jakiś czas przydarzają się jednostki „niewymiarowe”, które jednym gestem wyłamują się ze standardowego sposobu myślenia. Jest to młoda i piękna dziewczyna w białej sukni, która stawia swoje całe swoje życie na szali i ślubuje jakiemuś amantowi – o zgrozo! - w obecności setki innych facetów: „oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Jest to mężczyzna w średniowiecznym habicie klęczący przed mnichem z perfidną radością oznajmiający zgromadzonym, że będzie odtąd „posłuszny jemu i jego następcom aż do śmierci”. Nic dziwnego, że świat puka się w czoło widząc takie postępowanie jego mieszkańców, którzy - wydawałoby się - postradali swoje rozumy szafując nazbyt łatwo swoim życiem.

A jednak, mimo różnych światopoglądów, człowiek nosi w sobie pragnienie totalnego oddania się - a to innemu człowiekowi, a to samemu Bogu. Chrześcijański obraz człowieka to nie sielanka w domku nad jeziorkiem z trzeszczącymi kawałkami drewna w kominku, a wyzwanie i przygoda, w której można dosłownie stracić życie, co więcej - jest to jeden z warunków chrześcijańskiej radości: Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa (Łk 9,24). Kto chce żyć w pełni musi balansować pomiędzy życiem a śmiercią, pomiędzy totalną porażką a totalnym zwycięstwem – z utęsknieniem poszukują dzisiaj tego faceci uprawiając sporty ekstremalne. Wszystko albo nic – ten radykalizm chrześcijaństwa wzbudza najwięcej kontrowersji od dwudziestu wieków, a stoi za nim jakaś szalona wiara w człowieka. Bez tego nie zrozumiemy dlaczego Kościół jest za NMPR, zamieszkaniu razem dopiero po ślubie czy w końcu celibatem księży.

I w pełni uzasadniony jest bunt rodzący się duszy chrześcijanina, który na tezę „żyj tak, by cię nic to nie kosztowało, ani grama cierpienia i bólu, idź na łatwiznę, stosuj półśrodki” odpowiada: ja tak nie chcę. I może – ba, z pewnością – wiele razy będzie musiał uznać swoją słabość, że nie dorasta do ideału, ale tego ideału nic mu z serca wydrzeć nie zdoła. Bo bez niego jest nikim. Jest łodzią błąkająca się bez celu po niespokojnym oceanie.

Powołanie jest darem, który realizuje się w mojej wolności. Nikt mnie do niego nie zmusza. Ono nie jest garbem, fatum które ciąży nade mną pod groźbą mąk piekielnych w razie próby porzucenia. Nie jest również zależne tylko i wyłącznie od mojej decyzji: „rób co chcesz, byleś był szczęśliwy”, bo wtedy ocieramy się o deizm. W chrześcijaństwie Bóg jest Emmanuelem, jego imię brzmi „Bóg jest z nami”. To pragnienie pójścia na całość, jakaś niewyobrażalna tęsknota tkwiąca w głębi mojej istoty, jest w sensie stricte pragnieniem i tęsknotą samego Boga. To przełomowy moment odkrycia, że chcę w rzeczywistości tego, czego chce Bóg. Dlatego po-wołanie (vocatio) jest odpowiedzią na Jego wołanie we mnie, na moje najskrytsze pragnienie, i musi być odpowiedzią całkowitą, całym sobą. I nie jest ono tylko i wyłącznie realizacją siebie, własnych ambicji i upodobań. Na horyzoncie powołania zawsze zarysowuje się widnokrąg „dla”: żyć dla kogoś, dla kogoś być, dla kogoś znaleźć czas. Dlatego powołanie zawsze wyrywa mnie z piekła samotności ja (dla mnie), by w końcu odkryć siebie jako dar dla, cechę iście boską.

Niespełna wiek temu jeden z jezuitów pisał we wstępie do Filotei: Biedne jest serce ludzkie, i chciałoby i boi się. Chciałoby doskonałości, bo dla niej utworzone, boi się ofiary, bo wzdryga się przed cierpieniem. Zatrwożony pytam jaka droga jest moja, po co żyję, dokąd idę. Dlatego od wieków chrześcijaństwo oddaje hołd świętym, ludziom, którzy okazali się herosami wiary i wierności powołaniu. Jedna z najpiękniejszych uroczystości Kościoła „Wszystkich Świętych”, ukazuje nam tych, którzy podjęli ryzyko odpowiedzi na pytanie o sens życia przełamując barierę lęku o swoje życie. I żyli w pełni, bo Bóg nie jest Bogiem umarłych lecz żyjących, wszyscy bowiem dla Niego żyją (por. Łk 20,38).

Jakie jest moje powołanie? Czym mam powołanie? - to pytania, które zawsze będą niepokoiły człowieka, nawet tego, który na drogę powołania wkroczył. Przypomina mi się historia jednego z naszych starszych zakonników, który na łożu śmierci zapytał przeora: Ojcze, przeżyłem w zakonie ponad 50 lat. Chyba miałem powołanie, jak Ojciec uważa?.

Pewność nie jest dobrym słowem, które charakteryzowałoby powołanie, wydaje się, że raczej na miejscu byłoby słowo „zaufanie”. Ufam komuś, komuś zawierzyłem. Powołanie realizuje się w nieustannym kontakcie ze Stwórcą, ponieważ to On woła, a ja odpowiadam. A odpowiedź ta jest wielka proporcjonalnie do wielkości Tego, który wzywa (Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię - Jr 1,5).

Bóg nie potrafi dać trochę. On kiedy daje – daje wszystko co ma, daje Siebie, bo w rzeczywistości jest ubogi. Nie ma nic poza Sobą, więc daje Siebie całego: nie po kawałku, nie po troszku, nie na raty. Wszystko albo nic. I w tym tkwi tajemnica szczęścia chrześcijanina, który nosi w sobie obraz i podobieństwo Boga. Wszystko albo nic.

o. Adam Wyszyński OP
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.