Zygmunt Napoleon Stanisław Adam Feliks urodził się w Paryżu 19 lutego 1812 roku. Jego ojciec Wincenty, hrabia herbu Ślepowron, był wtedy generałem w gwardii samego cesarza Napoleona I. Widać Bonaparte lubił swojego generała, bo zgodził się zostać ojcem chrzestnym jego syna, który po cesarzu otrzymał drugie imię.
Po klęsce Napoleona rodzina naszego poety wróciła do Warszawy. Gdy Zygmunt miał 10 lat zmarła mu matka – Maria Urszula Radziwiłł – a jego wychowaniem zajął się ojciec. Gdy młody poeta studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim ojciec zabronił mu wzięcia udziału w patriotycznej manifestacji, co odbiło się na jego stosunkach z kolegami i ostatecznie spowodowało wyjazd na studia do Genewy. W sierpniu 1830 roku poznał Adama Mickiewicza. Gdy wybuchło powstanie listopadowe chciał wziąć w nim udział, ale ojciec po raz kolejny nie wyraził zgody.
W 1832 roku ojciec wezwał Zygmunta do Petersburga by przedstawić go Mikołajowi I i namówić by służył carowi. Tym razem Zygmunt odmówił i wkrótce wyjechał do Krakowa, potem Wiednia, a w końcu do Rzymu, gdzie poznał Słowackiego i Norwida.
W 1838 roku Zygmunt Krasiński zakochał się w Delfinie Potockiej, na drodze do małżeństwa stanął jednak ojciec, który nie po raz pierwszy ingerował w życie syna i który tym razem wymusił na nim małżeństwo z polską malarką Elizą Branicką, które doszło do skutku w 1843.
Zygmunt Napoleon Stanisław Adam Feliks Krasiński zmarł w Paryżu, 23 lutego 1859 roku.
Swoje wiersze można przesyłać na adres redakcji: redakcja@libertas.pl
BÓG MI ODMÓWIŁ TEJ ANIELSKIEJ MIARY... Bóg mi odmówił tej anielskiej miary, Bez której ludziom nie zda się poeta; Gdybym ją posiadł, świat ubrałbym w czary, A że jej nie mam, jestem wierszokleta. Ach, w sercu moim są niebiańskie dźwięki, Lecz nim ust dojdą, łamią się na dwoje; Ludzie usłyszą tylko twarde szczęki, Ja dniem i nocą słyszę serce moje. Ono tak bije na krwi mojej falach, Jak gwiazda, brzmiąca na wirach błękitu; Ludzie nie słyszą jej w godowych salach, Choć ją Bóg słyszy od zmroku do świtu. Zygmunt Krasiński
* * * Śmierć ciała niczym — takiej śmierci chwila Wabi myśl moją, sercu się przymila; Lecz śmierć jest inna, co przepuszcza ciału, A duszę tylko zabija pomału. Ta śmierć się zowie — smutkiem nieskończonym - Ta śmierć się zowie — szczęściem utraconym! Taką umieram! — Tym ostatnim jękiem, Jak strun zarwanych konającym dźwiękiem, Wołam do ciebie — wyproś mi u Boga, By za mą duszą wkrótce poszło ciało — Wyproś u Boga, by nic nie zostało Ze mnie na ziemi — oprócz ciebie — droga! Zygmunt Krasiński
oceń / komentuj* * * Dwa na dwa Sam na sam Na odległość ramion Ciemności dotykam ścian Bez okien Bez drzwi Bez wyjścia Jak w klatce Zamknięta tkwię w pułapce Dwa na dwa Sam na sam W ciemności sześcianie Nie widząc ścian zamkniętej przestrzeni Własnej ciszy słucham Serca dźwięczne kołatanie a zimno dotykiem Usta mi zamyka Przed krzykiem W czerni dusznej Sam na sam Dwa na dwa Spokojem bezruchu Odliczam cierpliwie Sekundy powietrza Monika Porzucek
oceń / komentuj* * * Morze gniewa się strasznie Dlaczego? Nie wiem Swoją złością pociemniło niebo Morze idzie za mną Wydziera ląd ziemi Coraz bliżej... i bliżej... Wycięga swe wzburzone fale By mnie dosięgnąć W swe ręce Uciekam... Morze idzie za mną Coraz dalej i dalej Sciga mnie... Pochałania wszystko wszystko... wszystko Kawałek po kawałku To tylko sen!!! OBUDŹ SIĘ!!! A było już tak blisko... Monika Porzucek
oceń / komentujCICHE PAPIEROSY Spotykamy się codziennie o tych samych porach: o 10:00, po śniadaniu o 17:00, po obiedzie i o 21:00, po kolacji. Zawsze jest tak samo – tylko krótkie Gross Gott; potem zapalamy papierosy i patrzymy za okno. Czasem przez podwórze przeleci ptaszek, to spadnie trochę śniegu. Pani z którą po cichu palę papierosy jest nieco po dwudziestce i jest austryjaczką czyli nie wiadomo jaka jest. Boli mnie, że nigdy nie mogę odwzajemnić jej uśmiechu jakim obdarza mnie gasząc papierosa (pali szybciej). Zrzuca kilogramy, to pewne, i co najlepsze, świetnie jej idzie. Jeśli kiedykolwiek wystąpi w kiecce, zmuszę się aby wyrecytować jej jakiś wiersz miłosny, pierwszy lepszy jaki przyjdzie mi do głowy. Będzie po polsku, ale Pani zrozumie wszystko, i wtedy na pewno— na pewno zdążę się uśmiechnąć. Póki co, ciche papierosy i zamykanie drzwi: u niej na trzy, u mnie na jeden zamek. Jacek Szafranowicz
oceń / komentujDESZCZ mówiła – uwielbiam deszcz późno w nocy leżeliśmy nieruchomo i przez uchylone okno słuchaliśmy deszczu obejmowałem ją mocno czułem cierpki przepływ krwi rano zapytałem o deszcz - jak brzmiał jak się podobał powiedziała że na koniuszkach palców uderzały błyskawice Jacek Szafranowicz
oceń / komentujWIECZOREM... PO PRACY... Z PORTRETEM Spędzam z nim chwile urokliwe, Zanurzając twarz w poświacie alkoholu. Nie piszę wiersza, nie tworzę poezji, Zdań nie deformuję, nie niszczę słów Znaczenia - wtulam się jedynie W ramiona piwa. Piszę przy nim Cokolwiek, bo czytać trzeba! Za ścianą ludzie pieprzą się, Nie szanują ciszy natchnienia... Jakiej tam wzniosłości? przecież Jesteś pijany, młody człowieku, Nie unoś się tonem zaborczym! Ludzie żyją wszakże codziennością W tym labiryncie bloków... Sąsiadka znalazła sens życia w... Śledzeniu cię przez malutki, jak Otwór butelki po piwie - wizjer. Spogląda tam, nasłuchując pół dnia, Aż wrócisz z pracy. Bo wiedzieć Musi, co w życiu twoim dzieje się! Nie zazdroszczę jej - emerytury... Chodniki są przecież takie śliskie, Lód spogląda złowrogo na ludzi, Którzy wychodzą ze swoich "saun" Normalności - tylko po zakupy... Co się czepiasz tych wertujących, Jak SB-ek oczu? Daj spokój tym Przypuszczeniom, nie stawaj się Taki sam!! Nigdy - nie będę wytworem cudzych Ambicji!! Fuck, piwo się skończyło, Sklep zamknięty, zimno jak w dupie Prostytutki, na przeciągu... nie Idę po następne, otrzeźwieję, Zanim wrócę. Dobrze mi tak, z Obcym płynem w ciele... Może tasiemiec utonie... O "mocy" złocista, nie kalecz Myśli wybitnych, wyciekających Jak gorycz ze szkła ciemnego, Lecz twórz - bądź liderem tego Wieczoru, w tłumie innych, podobnie Natrętnych przemyśleń, "umysłu"... Grzegorz Hołub
oceń / komentuj* * * Dniem oddycham każdej nocy, Otwierając – zamknięte na co dzień, Ze zmęczenia… Wtulone w myśli oczy. Budzę się, napiwszy się pierwszego Łyku snu – jak porannej rosy, Słońca promień… Szarą zieleń malujący. Szelestem, w pomruku zapadłej ciszy, Podcieram – natłok wydalanych ech Ogromu mnogości… Stukotu pędzących słów, W zbyt malej do magazynowania Głowie – ugniatają się formy Natrętnego snu… O normalności w dniu Utraty poczucia równowagi, gdy Bez butów – zdjąłem stopy ze stołu, Sytości uczuć… Widziałem jednak, Zwiędłe ciało, pełne czułości – ale Byłaś dzielnie, do końca… Potem zepchnięta z podestu, Odeszłaś – lecz żyjesz… I oddychasz – obrazem chwil, W ramę osadzonych. Dlaczego jak kroczę wzrokiem Po ścianie ciemności – jesteś… Cieniem…? Grzegorz Hołub
oceń / komentujDESZCZ Deszcz uderzył kroplą w jej uległe ciało, jeszcze się zawahał, pejcz zawiesił w górze, potem zaczął smagać, że aż mnie bolało... Lecz ślady zostawił tylko na jej skórze. Słońce rozpalony przyszedł chwilę po nim, blaskiem zaplótł ręce i przewiązał oczy, mokrą pierś poparzył żarem swoich dłoni, aż zemdlała z bólu, zanim ją otworzył. Opatrzyłem jej ciało... Sine, poranione... Setką pocałunków, a gdy cicho drżała, wyszeptałem, że na dzisiaj już skończone. Ledwie oczy otworzyła, chciała jeszcze i – dziękując mi za wszystko – zapytała, kiedy znowu będę Słońcem, kiedy Deszczem? Witold Wieszczek
oceń / komentujPOD DRZEWEM Szerokim łukiem swoich ramion rosłych, kolorem liści i przyjemnym cieniem dbasz o nas jak dawniej dbałaś o swych gości. Lecz kto dług spłaci rymami i śpiewem? Na Twoich palcach przysiada piosenka o górach, strumykach i leśnych polanach, niczym modlitwa skryta w instrumentach. Gdzie mi tam, kalece, do takiego grania... Da Bóg, że wrócą, pod Twoją koronę króle wygnani ze swej dawnej ziemi, a obok staną szlachetni mężowie i laur ich głowy znowu zazieleni. Da bóg, że także tego dnia doczekasz, gdy znów tu siądzie prawdziwy poeta. Witold Wieszczek