Felietony > Bramin na wojnie, tylko spokojnie

Boksowanie ściany

21.04 Dzień dwudziesty ósmy

Mirek rano pojechał na jakąś sprawę do Pszczyny. Wrócił przed obiadem, ledwo coś zjedliśmy i wybieg. Na wybiegu koleżkowie zakomunikowali Mirkowi, że przenosi się do nich na celę. Cela grypsująca, z bonusami – mniejsza o szczegóły – po wybiegu wszyscy posłusznie pakowaliśmy Mirka do „przerzutki”. Na jego miejsce przyszedł Tomek, młody, rosły, dość kumaty dresik z Bytomia. Nie grypsuje, co dla mnie jest ulgą, bo te ich obrządki, obyczaje są uciążliwe – nareszcie znów mogę swobodnie korzystać ze stołu:). Przyszła poczta od Czarnej, (dzięki Aniu) wydruk z dialogami z Monty Pythona, w pytkę:) proszę więcej. Znaczki koperty, długopisy... dziękuję ogromnie (…)

Wiecie co? Już lubię radio „Zet”. Rili-rili. Serio. Po tygodniu katowania „Eską” i „Radiem Fun” (chuj im w serca) Zetka jest relatywnie cywilizowanym medium.

Obrastam dalej, powoli mogę zacząć nazywać siebie brodaczem.

22.04 Dzień dwudziesty dziewiąty

Coraz częściej zastanawiam się co będzie dalej, kiedy stąd wyjdę... W jakiej będę kondycji? Jak długo będę szukać pracy? Co z sobą dalej począć? Wierzcie mi, miesiąc tutaj w zupełności wystarcza, żeby poczuć się zerem. Wmawiane sobie frazesy, że „przecież to, co masz w sobie dobrego nie znika” nie działają. Przyczyna mojego tutaj pobytu mówi wszystko. Czymkolwiek, kimkolwiek nie byłem, czy będę po tym wszystkim tutaj nadal taki sam? Ojciec? Czy dobry ojciec pozwala sobie względem swojego syna na coś takiego? Znowu go zostawiłem. Pracownik? Po pół roku, w środku ważnego przetargu znika w kryminale... Facet? Szkoda gadać, jestem sobą rozczarowany. Co gorsza, jestem na siebie skazany, na resztę życia. Dożywocie ze skończonym ciulem. Taki wyrok. Ile jeszcze sobie takich numerów wytnę? Nie ufam sobie nawet na jotę. Dziwne jest to uczucie, jakby dzieli się jedno ciało, jak jedną celę ze swoim największym wrogiem...

Dziś mijają 4 tygodnie, w piątek miesiąc, 1/9 ustawowej połowy wyroku. Z dobrych wieści – żyję (do życi z takim życiem) jestem zdrowy (względnie – żołądek czasem strajkuje), wysypiam się. Staram się zbyt wiele nie myśleć (ooo tak, to jest dobra wiadomość, lepiej żebym już więcej nie myślał). Uzbrajam się po zęby w cierpliwość i czekam na transport. Obojętnieję, oswajam się z klaustrofobią, staje się klaustrofilem, kocham swoje zamknięcie, myślę czasem że jestem durniem, którego lepiej, dla dobra całej reszty izolować. Czasem zastanawiam się czy jest w ogóle o czym pisać? Po co?

Jakimś cudem dostałem się do telefonu. Dodzwoniłem się do A. - balsam dla duszy:) Dostałem wieści z tam. Potem zadzwoniłem do Zu. Dziś, pierwszy raz od 4 tygodni, usłyszałem moje dziecko...

- Cześć synku (pod mostkiem i w krtani skurcze, trzaski, wibracje, powieki walczą z wilgocią).

- Cześć.

- Co u Ciebie? (dlaczego człowieka w takiej chwili stać jedynie na takie debilne pytanie?).

- Dobrze.

- Jesteś grzeczny? (no dlaczego? Za wcześnie na szczerość czy za późno?).

- Tak.

- (spróbuj chociaż) Widzisz, ja tu jeszcze trochę będę musiał zostać, nie wiem ile, ale może już niedługo się zobaczymy (może gdzieś w głębi moża? Jak możesz tak dziecko zwodzić?).

- Dobrze.

- Gniewasz się, że tak zniknąłem?

- Tak.

- Przykro mi, nie miałem na to wpływu (łżesz!).

-Tak.

- Chodzisz do przedszkola? (kolejne mądre pytanie, brawo...)

- Tak.

- Bawiłeś się? (litości...)

- Tak.

- W co się bawiłeś?

- Mamoo...

Tyle rozmowy. W celi musiałem po tym wszystkim poćwiczyć. Sporo było dobrych wieści, ale ten mały, za co on cierpi? Za moją głupotę? Z jakiej racji?

Mam spuchnięta łapę, chyba przesadziłem z boksowaniem ściany, będę musiał się parę dni pooszczędzać.

Robię sobie przerwę od „Braci Karamazow”, ciężka lektura, jak na moje obecne warunki. Biorę się za Hrabala. Potrzebuję odpoczynku od ołowianych dylematów i moralnej mielonki. Mam jej aż nadto bez czytania.

Minął 4 tydzień. 28 dni. I nic.

23.04 Dzień trzydziesty

Spałem do oporu. Zatyczki do uszu – moje dobrodziejstwo. Otwarłem oczy i od razu ujrzałem Jej twarz. Dziś ma urodziny. Wszystkiego najlepszego Kochanie.

Olałem dzisiaj wybieg, za to umyłem podłogę, zrobiłem pranie, ogoliłem się (policzki – broda rośnie dalej) i „wykąpałem” w misce. Obiad niczego sobie, kapuśniak, naprawdę dobry i gulasz drobiowy. Rozmawiałem z K.O.-wcem. Piszę się na wszelkie możliwe kursy, od florysty po stolarza. Wszystko to się przyda, nawet jeśli się nie przyda. Zapisałem się też do „klubu pracy”. Będziemy sobie rozmawiać o pracy.

Napiłbym się browara. Książęce z lodówki. Velkopopovicky Kozel odpada – mógłby wywołać z rozkoszy wylew krwi do mózgu:)

Załapałem się na telefon. Karta się kończy, ale udało się dodzwonić do A. do pracy. Złożyłem jej życzenia, chwilę pogadaliśmy. Ot, namiastka.

Wieczór spędziłem nad remikiem. Dni mijają coraz szybciej. Zaczytuję się Hrabalem, na razie opowiadania – wchodzą jak woda, są takie... jak Praga. Ech... ale bym sobie pojechał do Pragi.

Je mi líto, ale Praha musí počkat, bohužel...

Bartłomiej Smuga
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.