Powieści i opowiadania

Wyprawa na Górę Krasnoludków

Brygida Błażewicz– Mamo, mamo zaczekaj, przecież to ma być spacer – wołała 7-letnia dziewczynka do kobiety, która była już spory kawałek przed nią. Matka dziewczynki zatrzymała się – rzeczywiście, pomyślała sobie, to jest spacer – poczekała, aż córka ją dogoni, złapały się za ręce i już spokojnie wkroczyły w tunel roztańczonych modrzewi, we wrota do Góry Parkowej.

– Powiedz – spytała ją dziewczynka, rozglądając się wielkimi niebieskimi oczami wokoło – czy tu na naprawdę mieszkają krasnoludki?

– Tak, Dobrusiu, mieszkają sobie w grotach i różnych zakamarkach – zaczęła matka – podobno mają tutaj ukryty jakiś skarb i strzegą go bardzo zazdrośnie. Jak będziesz cichutko i uważnie się rozglądać, to może ujrzysz jakiegoś.

Szły w ciszy. Kobieta miała około 40 lat, jej twarz co chwila rozświetlał tajemniczy i piękny uśmiech. Patrzyła na córkę w zachwycie, obserwowała, jak mała stąpa ostrożnie i uważnie rozgląda się na boki w poszukiwaniu krasnali. Przyjechały do Bielawy parę dni temu, wiosna rozkwitała już na dobre. Promienie wiosennego słońca radośnie i beztrosko rozświetlały okolicę w powietrzu, w delikatnych podmuchach wiatru unosiły się wiśniowe zapachy kwitnących drzew z ogródków. Postanowiły zwiedzić okolicę. Wybrały Górę Parkową ze względu na łatwość jej zdobycia. Podążając dalej szlakiem, wyszły na polanę, gdzie przez nikogo nieobserwowane słońce zabawiało się w chowanego z lipami.

– Mamo, mamo, chodź zobacz, jaka gruba lipa, chodź zobaczymy, czy ją obejmiemy – krzyczała mała, próbując złapać radosne promyki na pniu, umykające przed jej dłońmi.

– No, mocniej wyciągnij te ręce – niecierpliwiła się, gdy sama ledwo co mogła utrzymać swoje. Eee tam, masz za krótkie, nie uda nam się – rzekła zrezygnowana i nie czekając na odpowiedź, popędziła dalej, wpadając radośnie w biel kwitnących marzanek wonnych, tworzących między drzewami świąteczny kobierzec. Potykając się, wpadła na nie jak na miękki dywan. W momencie dotknięcia jej ciała z kobierca uniosły się w powietrze słodkie, zapraszające zapachy. Zewsząd wyskakiwały i uciekały przerażone polne koniki. – Chodź poleżymy, posłuchamy jak wszystko cichutko gra. Chodź, może usłyszymy pieśni śpiewane przez krasnali, to później podążymy za głosem i znajdziemy ich dom.

Leżąc zatopione w słodkich zapachach, obserwowały chmurny teatr nad ich głowami. Zgadywały baśniowe kształty chmur, słuchały koncertu świerszczy, którym nie udało się zwiać i wchłaniały wolność natury, stając się jednością ze wszechświatem. Czas przestał istnieć, były tylko one złączone w tańcu poza rzeczywistym światem.

Drobne krople wiosennego deszczyku zmusiły je do szukania schronienia w lesie pod koronami drzew. Przechodząc obok kamieniołomu, zastanawiały się, czy te dziury były robione, aby odnaleźć ukryty skarb. Weszły w cień lasu, gdzie podłoże porastała pluszowa zieleń bluszczu, powoli biorąca w posiadanie coraz większą jego powierzchnię. Pochylone szukały ukrytych wejść i czerwonych czapeczek mieszkańców góry. Oglądały szafirowość plam barwinka, wdychały słodkawo duszną woń konwalii, szukały i szukały tych krasnali. Pod dębami usiadły i zaczęły zajadać kanapki.

– Słuchaj – odezwała się mała – czy jakbym zostawiła tutaj wśród niebieskich kwiatków kawałek kanapki dla skrzacików, to by go znalazły?

– Pewnie tak – zaśmiała się matka – to, że ich nie widzimy, nie znaczy, że ich tu nie ma. A co, jak cały czas idą za nami, co jak śpiewały pieśni, gdy leżałyśmy na łące, jak bawiły się z Tobą promykami słońca? Zostaw kawałek kanapki, to może ci jakoś za nią zapłacą, należy im się za piękny nasz spacer.

Dziewczynka urwała kawałek chleba i kiełbaski, i ostrożnie położyła obok niebieskich kwiatków, nieopodal bajecznie piegowatego muchomora. Podeszła do niego i wyszeptała – dziękuję.

Posilone ruszyły dalej, zostało im już niewiele drogi. Otulone zapachem złotogłowych lilii wyszły wprost na wieżę widokową. Zmęczone ostatkiem sił wdrapały się na nią i stanęły oniemiałe widokiem panoramy. U stóp oglądały panoramę Bielawy.

– Mamo, czy widać stąd miejsce, gdzie śpimy, a te góry tam, to jak się nazywają?

– Jak cicho – odpowiedziała matka – posłuchaj... Ding, dong, ding, dong, to dzwon z kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny zaprasza na wieczorną mszę. A te góry tam w oddali to Góry Sowie, a ta góra z takim czymś ostrym na szycie to Ślęża, jutro tam pójdziemy. A teraz patrz i zapamiętaj obrazy, które będą z tobą już na zawsze iść przez życie. Wsłuchaj się w pieśń gór w historię, którą nam chcą opowiedzieć, usłysz delikatny szmer krosien, śmiechy ludzi tworzących swój własny czas. Poczuj czystość zapachu powietrza, pieszczotę wiatru, który dziękczynnymi pocałunkami muska nam twarz.

Stały na wieży jeszcze jakiś czas, targane coraz to silniejszymi podmuchami wiatru, gdy zauważyły czerwień słońca powoli chowającą się za szczyty. Zaczęły wracać do domu. Droga powrotna była jakby krótsza, zbiegały radośnie ze wzniesienia, dłońmi zaczepiały paprocie i spieszyły się, by zdążyć jeszcze za dnia wyjść z cienia góry. Zbliżając się już do miasteczka, odwróciły się, aby popatrzyć po raz ostatni na górę.

– Mamo, zobacz te mgły na górach, wyglądają tak, jakby krasnale gotowały sobie kolację. Czy ja mogę nazywać tę górę zamiast Parkowa, Górą Krasnoludków, bo ona właśnie ze skrzatami będzie mi się już kojarzyć?

Tuląc córkę do snu, opowiadała jej jeszcze historię, jak krasnoludki podziękowały chłopu, który ich podwiózł. Przypomniała, że dom, który oglądały, dom Herzoga, to właśnie ten, który został wybudowany ze skarbu krasnali. Rano, kiedy matka robiła śniadanie, usłyszała wołanie córki.

– Mamo, mamo, choć zobacz, co znalazłam na progu, gdy poszłam się bawić. Błyszczało, więc poszłam i podniosłam. Mamo, chodź szybciej. Zobacz tu jest napisane: 1 Mark, a na dole są jakieś cyferki 1881 i są tutaj takie śmieszne małe bukowe listki, a z drugiej strony jest obrazek jakiegoś ptaka.

Matka podeszła zaciekawiona.

– Mówisz, że na progu się srebrzyło. Pokaż. A widzisz, jednak są tam na tej górze krasnoludki. Któryś z nich przyszedł w nocy i zapłacił ci monetą markową za Twoją wczorajszą kanapkę.

Dziewczynka radośnie wyrwała monetę z ręki matki i pobiegła do płotu, nabrała powietrza tyle, ile zdołała pomieścić w płucach i wykrzyknęła:

– DZIĘKUUUJĘ!

Brygida Błażewicz
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.