Powieści i opowiadania > Seks dla umarłych

22. Ofiara

OfiaraLubię, gdy wiatr otacza moje ciało. Dmucha mi delikatnie w kark, oplata zwiewną pieszczotą piersi, przemyka się chyłkiem pomiędzy nogami. Szkoda, że zbyt słaby i zbyt delikatny, żeby we mnie wejść, owładnąć i wzruszyć od środka. Zefir, Auster, Akwilon, Boreasz... Może gdyby połączyli siły, mogliby mnie mieć. Wszyscy czterej. Naraz.

* * *

Na wzgórzu jest duża polana. Nieosłonięta drzewami pod dotykiem wiatrów faluje źdźbłami traw sięgającymi kolan. Mogłabym tu zawisnąć na krzyżu i wisieć cała zanurzona w powietrzu. Mogłaby rozpętać się burza. Dookoła mnie strzelałyby pioruny, a ja bym mokła w deszczu i napełniała się wiatrem jak żagiel. Targana na wszystkie strony. Rozwiana.

* * *

Burzy z piorunami nie będzie. Na razie musi wystarczyć wiatr. Jestem przed czasem, więc korzystając z chwili, spaceruję bosa po trawie. Na tym odludziu nikt mnie nie widzi, a owady żyjące dookoła mnie nie są w stanie docenić tego widoku. Naga, jasna dziewczyna przechadzająca się na tle ciemnego nieba. Piersi sięgające do chmur, nogi brodzące w trawie. Rozwiane włosy czesane grzebieniem księżyca, okrągłe pośladki kołyszące się w rytmie kładących się traw. Czuję się jak starożytna bogini, przechadzająca się po niczyjej ziemi. Jakbym właśnie zstąpiła z niebios.

* * *

Lubię przyrodę, lubię czuć się jej częścią. Nieistotnym robaczkiem wielkiej planety. Lubię się ocierać o drzewa i wtulać w ziemię. Lubię to odludne miejsce. Lubię się w nim gubić i odnajdywać. Rozbierać i kochać. Krwawić, cierpieć i tracić przytomność, a potem budzić się od nowa do życia. Zmartwychwstawać. Jeszcze nie ma pełni, ale i tak chciałoby się zawyć do księżyca. Aaauuuuuuuuuuu...

* * *

Dzisiaj Go nie będzie. Same kobiety. Cztery boginie, cztery doskonałe niewolnice. Istny szabat czarownic. Po chwili na skraju polany widzę zbliżający się cień. Potem następny wyłania się po przeciwnej stronie. I jeszcze jeden. Próbuję wysilić pamięć, ale chyba nie znam tych sylwetek. Dawno nie spotkałam nikogo nowego. A może są starsze ode mnie?

Wyglądają niczym zjawy. Niczym prawdziwe czarownice. Ich włosy rozwiewają się jak moje. Nie widać już żadnych kolorów. Tylko kształty. Cudownie okrągłe, szerokie biodra zdradzają kobiety. Gdy jedna z nich się ogląda, widać profil jej małych, zaostrzonych piersi. Po chwili czuję na plecach duże, jakby nabrzmiałe od mleka piersi drugiej z nich. Ktoś całuje moje stopy. Ktoś mnie przewraca.

Cztery kobiety. Cztery ofiary dla czterech wiatrów. Pasowałoby. Ale dzisiaj będę tylko ja. Lubię być boginią. Uwielbiam być ofiarą. Nie ma bogów bez ofiar, a człowieka – bez bogów. Kto tego nie rozumie, nie zrozumie, dlaczego czas ludzi się kończy.

* * *

Jeszcze zanim zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć, leżałam na brzuchu na trawie, a trzy pary rąk oblepiały moje ciało. Pełzały po mnie bezwstydnie zaglądając w najbardziej intymne miejsca. Pragnęły mnie jak mężczyźni, ale kochały po kobiecemu. Co za cudowne połączenie. Ich usta i języki były wszędzie. Ich zapach otaczał mnie jak niebiańska chmura. Kochały mnie tak intensywnie, że nieświadomie wczepiałam się paznokciami w ziemię, a one nie przestawały. Potem krzyczałam, kryjąc usta w trawie, a mój głos musiał dochodzić aż do bram Hadesu.

Zaczęłam się wyrywać, przyjemność coraz bardziej mieszała się z bólem, była coraz cięższa, coraz brutalniej docierała przez system nerwowy do mojego mózgu. Podobało mi się, ale ciało już wyrywało się z uwięzi, a ja zupełnie nad nim nie panowałam. Jakby nie należało do mnie. Cała moja ziemska powłoka cierpiała aż do nieprzytomności, napinały się mięśnie, wykręcały członki, oczy wywracały białkami, a mnie sprawiało to największą rozkosz. Było tak, jakby ktoś mnie podzielił na dwa. Moja dusza była w niebie, gdy ciało gotowało się piekielnej smole. Moje ciało mdlało z bólu, gdy dusza wznosiła się do Boga.

Nie miały mnie do czego przywiązać, a nie mogły mnie puścić. Myślałam, że zemdleję. Wizje mieszały mi się przed oczami, ale ciągle byłam świadoma. Widziałam, jak On stoi nade mną i życzliwie się uśmiecha. Widziałam, jak małe diabełki przypalały moje stopy małymi zapałkami. Widziałam, jak kobiety o delikatnych rysach namaszczały pachnącymi olejkami moje ciało i niemal słyszałam, jak śpiewają mi do ucha niebiańskie pieśni, od których łzy same płyną do oczu. Czułam ból, gdy mały potwór z ostrymi, powykrzywianymi zębami wygryzał mi w brzuchu dziurę.

* * *

Trawa była czerwona i lepka. Przed oczami migały mi gwiazdy i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że są prawdziwe. Jednak zemdlałam, a teraz obudziło mnie pieczenie, które rozlewało się coraz bardziej po mojej skórze.

Dziewczyna z dużymi piersiami zmywała krew z moich ramion. Boskie. Zachłannie łapałam je w usta, gdy przelatywały mi przed oczami. A może tylko mi się wydawało? Były doskonałe, może zbyt doskonałe. Gdybym miała siłę, ścisnęłabym je rękami. Druga z nich owijała mi czyste już nogi jakimś materiałem. Trzecia myła brzuch. Widziałam je po raz pierwszy i po raz ostatni.

* * *

Musiałam wyglądać jak mumia. Gdyby nie trochę miejsca pod nosem, nie miałabym jak oddychać. Tylko lewa ręka nie była skrępowana. Potem położyły mnie na jakimś podwyższeniu i wyrecytowały jakąś krótką modlitwę. Ktoś przytrzymał moją dłoń, a ostrze przeorało przegub wzdłuż. Słyszałam, jak krew ciurkiem zaczęła spływać do miski. Potem poczułam usta pijące prosto z mojej żyły. Ból tak szybko jak przyszedł, tak odszedł. Zostałam sama.

Kiedyś wydawało mi się, że moja śmierć będzie boleśniejsza. Że ktoś będzie mi łamał kości albo rozerwie jak Azję Tuchajbejowicza. Naprawdę modliłam się o jak najcięższą śmierć, o jak najbardziej spektakularne pożegnanie ze światem. A tu po prostu odpływam. Tak nijak. Z każdą wypływającą ze mnie kroplą krwi odpływam bardziej, robię się bardziej senna, bardziej spokojna. Słyszę głosy.

* * *

Nie pamiętam, jak wróciłam do siebie. Noc była tak nierealna, że czasem wydaje mi się, że to był tylko sen. To musiał być sen. Te oczy były takie dziwne! Piersi zbyt cudowne, by mogły być prawdziwe, ból zbyt rozrywający, by dało się go przeżyć. Przecież to nie mogła być prawda. Ta trawa. Prawdziwa trawa nie jest tak miękka. Prawdziwy wiatr nie dotyka tak namiętnie. To musiał być sen.

Tylko skąd by się wzięła blizna?

A może...

Umarłam?

Anna Korybucka
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.