Powieści i opowiadania > Seks dla umarłych

14. Ciało i krew

Ciało i krewJestem goła. Naga. Nieprzykryta, nieosłonięta, nieubrana. Golutka. Rozciągnięta na zielonej trawie, oblewana wiosennym deszczem, pokryta gęsią skórką, jestem. Nie drżę, nie skarżę się, nie mówię nic, nie szczękam zębami i nie złorzeczę. Nikt mnie tu – na tej małej leśnej polanie – nie zostawił za karę, na żer dla dzikich zwierząt nie wystawił, na widok ciekawskich oczu, dla wstydu. Jestem sama. Nagasama.

* * *

Motor zostawiłam schowany przy drodze jakieś 12 kilometrów stąd. Kawałek szłam szlakiem, dalej według kompasu. Bez żadnych nowoczesnych dżipisresów. Tylko mapa, kompas i dokładne instrukcje. Na polanie rozbiłam swój niewielki namiot. Roztrzaskałam. Objęłam to odludzie w posiadanie. Obsikałam kilka drzew. Potem wzięłam pusty plastikowy balon i poszłam do źródełka po wodę. W namiocie mam wszystko, czego potrzebuję.

A teraz jestem. Leże tutaj nie dlatego, że coś mi się stało, że nie mogę wstać. Leżę, ponieważ On wiedział, że lubię dotyk mokrej trawy i szum padającego deszczu, niezakłócany dźwiękami wydawanymi przez cywilizowanych ludzi. Więc kazał mi tutaj przyjść, do tego podniebnego kościoła, wiosennego, słowiańskiego sanktuarium otoczonego starymi drzewami, bardzo starymi. W miejsce, gdzie nikt już nie przychodzi, gdzie nie prowadzą żadne ścieżki, z dala od wszystkiego co nowoczesne i cywilizowane. Tak mało jest już takich miejsc. Mógłby mnie tutaj poćwiartować i zakopać, a nikt by mnie nigdy nie znalazł.

* * *

Małe kropelki deszczu, niewinna pieszczota prosto z nieba, głaszczą moje policzki, spływają po szyi, masują piersi. Zbierają się w pępku, spływają łagodnymi strumykami przez krainy mojego ciała, wodospadem spadają z mojego łona na ziemię. Moje mokre włosy plączą się z trawą, pośladki i plecy sklejają się z zielonym dywanem, przechodzą wzorkami bezwładnie pomiętych źdźbeł, zdeptanych, ściśniętych mną. Zawsze ktoś ginie, składa swoje istnienie w ofierze, dla innych, czymże jest więc ta pomięta trawa? Dzisiaj będę jadła mięso niewinnej świni i popijała winem wytłoczonym z jeszcze bardziej niewinnych winogron, wyciśniętych torturami, pozbawionych soku, do ostatniej kropelki. Jakby to było wyciskać sok z ludzi? Miażdżyć ich w ogromnych prasach dla tego mocnego, słodkiego, krwistoczerwonego soku. Odfiltrować z kości i żył. Zabutelkować. Agnieszka, rocznik 1996, dobry rocznik.

Zaraz będę posilać się mięsem i gasić pragnienie winem, bym potem sama stała się pożywieniem, ciałem i krwią, posiłkiem dla potrzebujących, dla głodnych. Łańcuch pokarmowy to fascynujący pomysł.

* * *

Jest pełnia, chmury się przerzedziły, przestało padać. Polana zalana jest srebrnym światłem. Zgodnie z poleceniem rozłożyłam koc, a zaraz obok rozpaliłam ognisko. Nie było to proste, bo drewno było mokre, ale ostatecznie, nie takie rzeczy już podpalałam. Oczy przewiązałam przepaską, On nie będzie sam, więc nie mogę nic widzieć.

Leżałam naga, nasłuchująca. Próbowałam przebić się przez trzask iskier i wyłowić z powietrza dźwięki kroków, a może jakieś głosy? Im bardziej zaś się starałam, tym bardziej robiłam się zmęczona...

* * *

Nie wiem jak to się stało, bo przecież nie chciałam zasypiać. Obudził mnie ból w środku i ciężar na mnie. Ktoś na tym pustkowiu właśnie mnie sobie brał w najbardziej grzeszny z możliwych sposobów. Może coś było w winie. A może to była moja wina. Nie wiem. Najgorsze nie jest nawet to, że zasnęłam, ale to, że nie wiem, czy taki był plan, czy może to moje niedopatrzenie. Teraz jest już za późno, pozostaje mieć nadzieję, że tak miało być.

* * *

Nogi i ręce mam związane, usta zaklejone, więc mam być cicho. Moje ciało jak worek kartofli przeciągane jest po trawie. Dziękuję w myślach, że to nie kamienista droga, nie leśna ścieżka, tylko pokryta zielenią polana. Czuję jak pokrzywa parzy, oset wbija się w kolano, jakiś krzak drapie brzuch, ale to wszystko nic. Kamienowanie jest gorsze.

Cisza. Coś wzlatuje, coś opada. Ręce wyrywają się w górę, piersi unoszą nad ziemią, potem kolana. Stopy odrywają się od ziemi. Ktoś mnie gryzie, ktoś inny mnie tylko dotyka. Potem cienkie gałązki tną powietrze z bolesnym świstem. Skóra pali jakby wrzucona w ognisko, a może to prawdziwy ogień. Może nie lubią surowego mięsa? Właśnie tak, ostatecznie jesteśmy przecież tylko mięsem. Ciało i krew.

* * *

Wiszę jak na haku u rzeźnika. Mogłabym przysiąc, że ktoś mnie właśnie rozcina od dołu do góry, ale nie mam siły krzyczeć, więc tylko wsłuchuję się w dźwięki leniwego deszczu. Próbuję nazwać każdą kropelkę mojej krwi, która opada na trawę, wsiąka w ziemię. Każdą cząstkę mnie, której się pozbywam, którą oddaję w ofierze. Ciekawe o czym naprawdę myślał Joszua, spływający swoją krwią i bólem na wzgórze czaszki. O co się modlił w Gat Szemanim? Czy miał jakieś wizje, czy od bólu mieszało mu się w głowie, jak mnie teraz?

* * *

Obudziłam się w namiocie prawie bez czucia. Moje ciało było ciasno otoczone jakimś materiałem, może prześcieradłem. Próbowałam się wydostać, ale tylko jęknęłam z bólu. Więc to jeszcze nie koniec dzisiejszej nocy. Czułam, jak w środku rozchodzi się coś przyjemnie ciepłego. Nawet to lubię... ale tutaj? W tym grobowcu z cienkiego płótna?

Żeby zmartwychwstać, muszę być czysta, więc spowiadam się po cichu ze swoich ostatnich grzechów. Co ostatnio złego zrobiłam? Czy w ogóle taki trup jak ja, może dalej grzeszyć? A może już sama myśl, że mogłabym być teraz bez grzechu jest grzechem. Jeśli tak, to czy chrześcijanin może kiedykolwiek przyjąć komunię? Czy przyjmując ją, nie grzeszy pychą? Zgrzeszyłam?

* * *

Oglądałam całun w świetle porannego słońca. Byłam znowu zupełnie sama, naga. Na tej niebiańskiej polanie, sam na sam ze swoim Ojcem. Z Bogiem. Zaschnięta krew znowu uparcie wykreśliła na płótnie abstrakcyjne wzory. Historię spisaną jakimś nieznanym alfabetem, symbolami rodem z podświadomości. Za to na moim ciele krwi nie było. Byłam czysta, ale najdziwniejsze było to, że w jakiś cudowny sposób nic mnie nawet nie bolało. Po wczorajszej kaźni byłam jak nowo narodzona.

* * *

Jestem goła. Naga. Nieprzykryta, nieosłonięta, nieubrana. Golutka. Rozciągnięta na zielonej trawie, oblewana wiosennym deszczem, pokryta gęsią skórką, jestem. Nie drżę, nie skarżę się, nie mówię nic, nie szczękam zębami i nie złorzeczę. Modlę się. W ciszy, w pokoju drzew, modlę się do Boga. Bym miała dość siły, wiary i miłości.

Wiem, Ty teraz modlisz się o mnie. Chciałbyś leżeć tu przy mnie. Na mnie. Prosisz Boga albo los, by Ci mnie podarował. Pomódl się o coś innego, a po mnie po prostu przyjdź. Czekam.

Anna Korybucka
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.