Powieści i opowiadania

Nicea − Monachium − Gdańsk

NiceaNadszedł ostatni wieczór przed odlotem. Marysia leżała już w łóżku, gdy Leni przyszła do niej na pogawędkę. Tak, jak kiedyś lubiły, we dwie i bez świadków.

− Babciu, zastanawiam się od wczoraj, czy powinnam się cieszyć tym wyjazdem, czy też lepiej nie?

Leni usiadła przy niej, na brzegu łóżka. − Czemu myślisz, że lepiej nie? Radość wynika sama z siebie, nie ma miejsca „na powinnam”. Ona jest albo jej nie ma.

− Tak, babciu, ale ja obawiam się rozczarowania.

− A tego nikt nie zagwarantuje, że będzie ci słodko i łatwo. Studia artystyczne to nie bułka z masłem, jednak wierzę, kochanie, że sobie poradzisz. Wiesz, bardzo podoba mi się taka replika. Leni uśmiechała się. − Nie pamiętam, kto i komu w odpowiedzi na cały jego wachlarz narzekań odpowiedział: − ależ ludzie potrafią być niezadowoleni ze swojego życia i często pełni pretensji do Opatrzności. A przecież nikt nam tutaj na ziemi Raju nie obiecywał.

− Faktycznie, nikt.

− No właśnie. W gwiazdach jest zapisane nasze przeznaczenie i nie znamy kolei swojego ani niczyjego losu. I bardzo dobrze!

− A gdybyśmy znali, to zjadłaby nas rozpacz i strach albo zwariowalibyśmy ze szczęścia − uśmiechnęła się Marysia.

− W każdym razie, kiedykolwiek będziesz potrzebować naszej pomocy i nie tylko finansowej, moja śliczna, to odezwij się, dobrze? Tym razem Leonia nie powiedziała „młoda damo”. Patrzyła na wnuczkę, która miała jutro odfrunąć, zacząć dorosłe życie i była pełna niepokoju. Za chwilę wypłacze się Jeremiemu w rękaw od piżamy, ale teraz musi zachować spokój.

− Dziękuję babciu!

− Spakowałaś wszystko porządnie?

− Oczywiście! − Marysia nie lubiła pożegnań, ale czy ktoś je lubi? Jeśli zaraz przyjdzie dziadek, to się zbeczę jak norka. Na szczęście nie przyszedł, a Leni wstała i dając jej całusa na dobranoc, obiecała zrobić pobudkę przed pierwszym pianiem koguta.

Cholercia − pomyślała Marysia, naciągając kołdrę na ramiona. Tego koguta też mi będzie żal.

* * *

− Wyśpię się w samolocie, zaraz wsiądę i się wyśpię − myślałam, przechodząc przez bramkę na lotnisku. Wspomnienia przybycia do Nicei i związane z nim afery, ponownie przyprawiły mnie o dreszcz emocji. Szkoda, że odmówiłam Krzysztofowi pożegnania na lotnisku. Może wymazałoby przykre wrażenie, a pozostawiło tylko późniejsze − słoneczne i miłe. Mogłam mu pozwolić przyjechać na lotnisko. A może wpadłby na jeszcze lepszy pomysł i poleciałby ze mną aż do Monachium? Momentami miałam wrażenie, że potrafi być szalony, tylko że ja mu na to nie pozwoliłam.

Powinnam odłożyć już do kąta minione dni, bo zaczynam przecież nowe życie. Ciekawe, czy Manfred jest akurat w Monachium? Zapomniałam zapytać mamy w Jefferson, bo miło by było spotkać się z nim na lotnisku i jakoś spędzić czas oczekiwania na odlot, do Gdańska. Zawsze ktoś z rodziny. Trudno.

Dawniej, gdy wyjeżdżałyśmy gdzieś z mamą i musiałyśmy wcześnie wstać, mama budziła nas: − dziewczynki, pobudka! Później się wyśpicie! Uśmiecham się do wspomnień i czuję, że wcale nie jestem taka odważna, za jaką mnie wszyscy uważają i ja sama o sobie myślałam. Tęsknię za nimi. Kiedyś, jeszcze będąc w szkole, pisałam pamiętnik. Może powinnam kontynuować? Byłoby niezłą frajdą przeczytać, co ciekawego zdarzało się nam, na przykład, po dziesięciu latach. Babcia mówiła, że absolutnie nie wolno wyrzucać pamiętników! Ona, gdy poznała swojego przyszłego męża i zakochała się w nim bez pamięci, spaliła w kaflowym piecu dwa zeszyty swojego pamiętnika, i do dziś bardzo swojej spontaniczności żałuje. Ogień pochłonął jej zapiski z czasu liceum i studiów. O wcześniejszych przyjaźniach, pierwszych pocałunkach i pisanych wierszach… Ach, szkoda!

Samolot wystartował. Poprosiłam stewardesę o kawę. Czym zająć niecałe dwie godziny lotu? Może nadrobię niemiłe zaległości i napiszę do Dustina? Wyślę z Monachium i mam nadzieję, że będzie zadowolony. Przestanie wypytywać Marikę, co u mnie słychać? Aktualnie − trochę warkotu silnika, bo siedzę z tyłu samolotu.

My dear Dustin, od naszego pożegnania upłynęło trochę czasu i muszę przeprosić Cię za milczenie. Przesyłam serdeczne pozdrowienia z pokładu samolotu Ale to zabrzmiało, prawda? Faktycznie, lecę z Nicei, gdzie pobyłam troszkę w Antibes u Babci Leonii i Jeremiego. Teraz przede mną podróż do Gdańska, oczekiwany egzamin i wielka niewiadoma. Całe nasze życie jest dużą niewiadomą. Na przykład fakt, dlaczego nie przyszedłeś na lotnisko, ostatniego dnia rano, jak mi obiecałeś? Ale to nic, pewnie nie lubisz pożegnań, szczególnie tych, których czasu oddalenia nie można określić i masz rację, bo ja też ich nie lubię, nawet bardzo. Mam nadzieję, że się za milczenie na mnie, nie gniewasz i nie musisz pytać Mariki, co u mnie, bo teraz już wiesz Z pewnością opowiedziała Ci o pierwszej aferze na lotnisku, a jeśli nie, to zapytaj − przestraszysz się i ubawisz jednocześnie, bo akcja była sensacyjna, niczym z filmu. Pozdrawiam Cię serdecznie i czekam. Mailuj mi proszę, co u Ciebie nowego? Marysia

* * *

− Sorry, chyba pomyliłam miejsca, a zarezerwowane mam właśnie to, przy pani.

Młoda kobieta uśmiechnęła się i usiadła obok Marysi. Ubrana była, jakby to określiła Marika, zjawiskowo. Błękitna sukienka z cienkiego materiału, rozpuszczone blond włosy, a bagażem podręcznym był srebrny kuferek. Cud − miód. I mówiła po polsku.

− Ależ, proszę! Marysia skończyła właśnie mailować i schowała smartfona do plecaka.

− Podróżuje pani ze skrzypcami? − zdziwiła się nieznajoma.

− Tak, nawet z dwoma parami. Stradivarius mam obok, a na górnej półce, jeszcze jedne. Wolę je mieć przy sobie, zamiast oddawać na bagaż − uśmiechnęła się Marysia. Lecąc do Nicei, przeżyłam przygodę i dzisiaj wolę być ostrożna. Nie wiadomo dlaczego Marysia stała się rozmowna. Wygląd nieznajomej i timbre jej głosu wzbudził zaufanie.

− Masz rację. Różne rzeczy mogą zdarzyć się w podróży, ale tym razem nasz lot będzie pomyślny − powiedziała kobieta i pieszczotliwie dotknęła dłoni Marysi.

Jej ręka była alabastrowa, wypielęgnowana i ciepła, ale Marysię ogarnął niepokój. Czytała już trochę o lesbijkach, szukających przygód i cofnęła rękę.

− Kim pani jest?

Nieznajoma westchnęła głęboko i popatrzyła na Marysię z uśmiechem. − Nie poznajesz mnie? Od naszego, ostatniego spotkania wypiękniałaś, stałaś się dorosła.

Marysia przyglądnęła się uważnie nieznajomej. Niczym w bajce, zaczarowane wskazówki zegara zaczęły pędzić wstecz… Blond włosy, błękit i srebro, jej uśmiech… Zegar zatrzymał się! Zima w Port Jefferson!

− Była pani kiedyś Królową Śniegu?

Nieznajoma kiwnęła głową, a Marysia roześmiała się.

− Nowojorską, zimową wróżką?! Byłyśmy wtedy małe, Marika i ja, a pani nas uratowała. Szczęśliwy zbieg okoliczności. Ale teraz, tak poważnie, proszę! Jest pani aktorką?

Nieznajoma zaprzeczyła ruchem głowy. − Nie jestem, dużo przyjemności sprawia mi wcielanie się w różne postacie, bo widzisz, trochę magii i fantazji nikomu w naszym życiu nie zaszkodzi.

Marysia przymknęła oczy i intensywnie myślała, kto towarzyszący tamtemu wydarzeniu mógł znać kobietę, którą nazwały „Królową Śniegu”? Ona odprowadziła je wtedy do domu… Ciocia Rachel Thompson już nie żyje, ale… Tak! Babcia Leonia!

− Czy pani zna Leonię Morelly?

Nieznajoma roześmiała się: − Ależ oczywiście i to od wielu lat.

Tego już Marysi było za wiele. Jej adrenalina i ciekawość wzrastały na potęgę. − Dlaczego więc podróżuje pani i siedzi obok mnie? KIM PANI JEST NAPRAWDĘ?

− Marysiu, nasze życie jest tajemnicą. Nie próbujmy wszystkiego zrozumieć, co się wokół nas dzieje, nie chciejmy znać przyszłości, ale jedno ci muszę powiedzieć: przed tobą świat stoi otworem, nie zmarnuj swojego talentu i proszę cię, bądź ostrożna w nawiązywaniu nowych znajomości. Może jeszcze się spotkamy − uśmiechnęła się, − a teraz zapnij pasy, bo za chwilę, nad Alpami odczujemy trochę turbulencji.

Nieznajoma wstała: − Muszę zaglądnąć do business klasy, tam ktoś zachorował, być może potrzebuje pomocy.

Znów uśmiechnęła się i odeszła, a samolotem, jak karuzelą trochę zahuśtało, lecz po chwili zapanował spokój. Marysia czuła, że ma spocone czoło i ręce. Miała ochotę wstać, pójść do tej business klasy i sprawdzić, czy „Błękitna” tam naprawdę jest, ale obawiała się zostawić skrzypce bez opieki. Może to jakiś żart? Jeśli jednak babcia Leonia ją pamięta, wtedy zagadka będzie rozwiązana.

Do lądowania w Monachium zostało jeszcze trochę czasu i najlepszym wyjściem, po tych nowych wrażeniach byłoby odpocząć. Zasypiając, myślała, że życie jest jak wielka podróż, a podczas niej czekają niespodzianki, przygody i nowi ludzie. Niektórzy są tylko przechodniami, inni towarzyszą do końca życia. I chociaż bardzo by chciała, chodziła do wróżki, albo z kart układała pasjanse, nie odgadnie swojego losu.

Steffi wracając z business klasy, w której już nic pomóc nie mogła, bo zawał serca pasażera był silniejszy od jej możliwości, zatrzymała się przy fotelu Marysi.

− Czy będzie pamiętać moje ostrzeżenie? Czy samotna, poradzi sobie w tym nowym świecie? Muszę ją odwiedzać − postanowiła odchodząc, i jak zwykle rozpływając się w błękicie nieba za oknem. Samolot Marysi obniżał powoli swój lot nad Monachium.

Egzamin

Kochani! Hello, piszę do Was, tu Gdańsk i ja, Wasza Marysia! Wróciłam szczęśliwie, ciocia Partycja odebrała mnie z lotniska. Jestem trochę zmęczona, ale za dwa dni mój egzamin! Trzymajcie za mnie kciuki! Dam znać, jak poszło! Sorry, że tylko parę słów, ale nie pozostaje mi nic innego, jak zabrać się do pracy i ćwiczeń. Kocham Was bardzo!

* * *

We wtorek z rana założyła sukienkę, która była prezentem od babci Leonii. Granatowa, z lekkim połyskiem spódnica i górna część z cienkiego aksamitu, z rękawkiem trzy czwarte wykończonym koroneczką. Prawdziwe cudo! Zastanawiała się, czy związać włosy, czy też zostawić je rozpuszczone? Patrycja weszła do jej pokoju: − Wyglądasz zjawiskowo!

− Ach, ciociu, ale co zrobić z włosami?

− Poczekaj, mam dla ciebie atłasową, też granatową wstążkę. Zwiąż je lepiej, będzie bardziej elegancko.

Jeszcze delikatny makijaż, taki bez przesady i już!

− Ok! Ciociu, jestem gotowa!

Nie bój się Marysiu, nie bój się – schodząc po schodach, mówiła w myśli do siebie. − Umiesz wszystko, więc musi się udać! I wsiadła do auta Patrycji, która zawiozła ją do Akademii.

− Mam poczekać na ciebie?

− Nie, proszę! Wrócę sama tramwajem, z tarczą albo na tarczy − powiedziała, nadrabiając miną.

− Marysiu! Z pewnością ze skrzypcami pod pachą! Trzymaj się!

Przed salą, w której odbywały się przesłuchania, stało kilkoro młodych osób, sprawdzając listę wyznaczonych na dziś, przyszłych studentów. Marysia podeszła bliżej i z drżeniem przeczytała swoje nazwisko na drugim miejscu. O mamusiu! Myśl o mnie ciepło!

Nie minęło kilka minut, gdy drzwi otworzyła pani w średnim wieku i wymieniła nazwisko pana Pawła Nowaka, zapraszając go do wejścia. Wszyscy kandydaci spojrzeli po sobie, ale żaden z młodych mężczyzn nie był Pawłem Nowakiem.

− Nie ma? Wobec tego pani Maria Morelly. Jest?

Tak długo czekała na ten moment, a kiedy nadszedł, serce biło szaleńczo i uginały się kolana.

− Tak, to ja − i z futerałem, w którym drzemał jeszcze ukochany Stradivarius, weszła do sali egzaminacyjnej. − Weź się w garść Maryśka − tak powiedziałaby z pewnością Marika i Marysia powitała skromnym „dzień dobry” trzy osoby, z których składała się komisja egzaminacyjna. Mężczyzna w średnim wieku, kobieta, która wywoływała kandydatów i jeszcze jedna pani. Na jej widok, z twarzy przyszłej studentki znikło zdenerwowanie, a zastąpiła je radość, gdyż tą drugą osobą w komisji egzaminacyjnej była ta, którą Marysia bardzo chciała spotkać w Nicei. Przedstawili się: profesor Piotr Forman, profesor Elżbieta Szarocka, mgr Magdalena Zielińska. Pani Szarocka, widząc zaskoczenie Marysi, uśmiechała się przyjaźnie.

− Jakie utwory przygotowała pani dla nas? − zapytał prof. Forman.

− Kaprys op.1 nr 24 Niccolo Paganiniego oraz Jana Sebastiana Bacha: Sonatę No. 3 i Trio jego sonat − wymieniła.

Na stoliku, który stał przy drzwiach położyła torebkę oraz futerał ze skrzypcami i przygotowała instrument.

− Prosimy najpierw Paganiniego.

* * *

Marysia skończyła grać i ukłoniła się siedzącym. Pani Szarocka kiwnęła głową ze słowami:

− Dziękujemy, wyniki będą na tablicy ogłoszeń, jeszcze dziś, po południu.

Profesor Forman przyglądał się Marysi jeszcze przez moment, pochylił się i szepnął coś do siedzącej po jego lewej stronie starszej pani, przypominającej swoim wyglądem Leonię, a po chwili zapytał:

− Instrument, na którym pani grała, to prawdziwy Stradivarius?

− Tak − uśmiechnęła się Marysia − był własnością mojego pradziadka. To rodzinna historia.

− Piękna i wartościowa pamiątka.

Jeszcze raz powiedzieli:

− Dziękujemy pani − i Marysia wyszła z sali. Dziewczyny, które poznała przedwczoraj w parku, przy Akademiku, rzuciły się ku niej: − I jak, mów! Jak ci poszło?

− Nie wiem, myślę, że dobrze. Chyba nic nie sknociłam − i wytarła chusteczką spocone dłonie.

− Kiedy wyniki, mówili coś?

− Tak, będą po południu na tablicy, przy recepcji, tak mówiła prof. Szarocka. Dziewczyny, idę, sorry, muszę się czegoś napić.

To był ostatni dzień przesłuchań kandydatów do Akademii i trema u wszystkich dawała znać o sobie. Jeszcze Klaudia, Ewa, Paweł i koniec na dzisiaj – myślała, idąc do studenckiego bufetu.

Podobało jej się tutaj. Gmach Akademii położony był w parku, w którym przy alejkach stało kilka ławek. Można było w przerwach posiedzieć, poznać kogoś nowego i pogadać. Dom Studenta nosił niepospolitą nazwę „Sonata”. Podobno podczas wakacji pełnił rolę hotelu. Drogowskaz ustawiony na trawniku, przy rozstaju alejek, objaśniał swoimi szyldami kierunki do poszczególnych wydziałów Akademii.

Sympatycznie, ale co zrobi, gdy ją odrzucą? Jeśli jej interpretacja i wykonanie nie spodobało się komisji?

* * *

Tymczasem, w sali przesłuchań, w której decydujący głos miał prof. Piotr Forman, wymieniano uwagi dotyczące występu Marysi.

− Widać, że lubi Paganiniego. Smyczek śpiewał w jej dłoni. Dla mnie kobiecy wdzięk, lekkość i talent. – Akceptujemy?

Elżbieta Szarocka dodała: − Ja to nazywam, kolorystyką i architektoniką tonów. Szczególnie u Bacha, w trzeciej sonacie.

− Pani Magdaleno, poprosimy następnego kandydata.

* * *

Miała czas do wieczora. Postanowiła nie wracać do domu. Musiała ochłonąć. Tylko zadzwoni, zawiadomi ciocię, że już jest po przesłuchaniu i pojedzie do miasta, na Starówkę. Najbardziej lubiła ulicę Długą, gdzie był Dwór Artusa, szereg kamieniczek z ozdobnymi fasadami, małe galerie, restauracje i kawiarenki. Podobał jej się ich wystrój i szczególnie sympatyczny zwyczaj wykładania kocyków, dla gości, którzy lubili posiedzieć na powietrzu, przed kawiarnią wieczorową porą.

Pojechała tam tramwajem. Wybrała kawiarnię, znalazła sobie miejsce na kanapce z czerwonymi poduchami i zadzwoniła do Patrycji.

− Ciociu, już jestem po przesłuchaniu − oznajmiła radośnie.

− No i jak ci poszło? Mów! Są już wyniki?

− Myślę, że dobrze. Ogłoszenie będzie pod wieczór.

− A gdzie ty teraz jesteś? W głosie cioci słyszała zaniepokojenie.

− Na Starówce − roześmiała się.

− To przyjedziemy zaraz po ciebie!

− Ależ nie trzeba! Chcę trochę sama odreagować. Pospaceruję, zjem coś i pojadę na uczelnię sprawdzić listę. A później się spotkamy. Mówiła szybko, nie dopuszczając Patrycji do głosu. − Jeszcze coś, ciociu, zadzwoniłabyś do mamy? Ja skontaktuję się z nimi po powrocie do domu, dobrze?

− Ależ Marysiu, u nich przecież jest jeszcze noc!

− O Boże, zupełnie zapomniałam. Jestem taka podniecona. To zadzwonimy, gdy wrócę!

− Słuchaj, moja kochana. Daj nam znać, gdy przeczytasz wyniki egzaminu, a my cię odbierzemy. Z Akademii na Zaspę jest przecież kawał drogi!

Patrycję zaczęła denerwować samodzielność Marysi.

− Dobrze. Zadzwonię.

− Tylko nie zostaw gdzieś skrzypiec!

− O rety, ciociu nie bój się tak o mnie! Jestem dorosła!

Patrycja roześmiała się. − Czekamy więc na twój telefon.

Marysia westchnęła z ulgą. Zamówiła sobie kawę i duży kawałek bezowego tortu z czekoladowym kremem, i kawałeczkami włoskich orzechów. Pychota! Jaka szkoda, że Mariki nie ma i Dustina. Ale przecież może do siostry zaraz wysłać maila! Moment, spokojnie, jeszcze nie zna wyników. Oszaleję do wieczora − myślała.

Był piękny, słoneczny dzień. Ulicą spacerowali turyści i grupy szkolnych dzieci z nauczycielami… Pod koniec roku, szkoły często organizują wycieczki do miejsc, które warte są zwiedzenia. Kawiarnię mijała właśnie wycieczka Japończyków.

Niektóre starsze panie trzymały nad głową parasolki od słońca, panowie mieli przeważnie białe czapki, a najzabawniejszy był przewodnik, który na długim kiju niósł czerwoną chorągiewkę, żeby nikt z uczestników się nie zgubił.

− Cześć! − usłyszała Marysia.

Obejrzała się i zobaczyła chłopaka, który miał zdawać egzamin przed nią, ale jego spóźnienie spowodowało, że ona była pierwsza. − Paweł?

− Tak. Mogę?

− No jasne, siadaj! − uśmiechnęła się.

Postawił futerał obok jej skrzypiec w kącie, a sam rozsiadł się w fotelu naprzeciw niej.

− Jak ci poszło?

− Chyba oblałem − westchnął. − Najpierw uciekł mi tramwaj, spóźniłem się i wszedłem po tobie. Byłem tak spięty, że mi się allegro w sonacie myliło.

Przetarł spocone czoło i zamówił mineralną.

− Nie tragizuj, może wcale tak źle nie było, jak ci się wydaje − próbowała go pocieszyć.

− Kobieto! To się czuje! Też tak masz?

− Chyba mam − przytaknęła. Ale oni przecież wiedzą, że my się denerwujemy. Trzeba mieć stalowe nerwy, żeby całość poszła jak z płatka. Jeśli będzie, jak mówisz, to w sierpniu są drugie przesłuchania. Z pewnością się załapiesz.

− Skąd jesteś? − zapytał, popijając wodę.

− Z daleka.

− Zawsze jesteś taka tajemnicza?

− Nie, czasami.

Uśmiechali się do siebie, był nawet miły, ale do Marysi, jak echo powróciły słowa „Błękitnej” z samolotu: „bądź ostrożna w nawiązywaniu nowych znajomości”.

− Żartowałam. Mieszkam tutaj, u ciotki.

− A ty?

− A ja u wujka, na Przymorzu − odpowiedział i wstał.

− Lecę! Pojadę do niego, wyluzuję i wrócę zobaczyć brak mojego nazwiska na liście. Pa!

Odwrócił się i sięgnął po skrzypce.

− Hej! To moje! − zawołała, widząc, że trzyma pod pachą jej Stradivariusa.

− O, kurcze! Takie podobne. Jest mi tak gorąco, że chętnie wylałbym sobie butelkę wody na głowę. Sorry!

Odwrócił się i poszedł, ginąc w tłumie kolejnej, przechodzącej deptakiem wycieczki.

Marysia pomyślała, że jej też przydałby się teraz zimny prysznic.

A gdybym się nie odwróciła w stronę futerałów? Dziękuję ci „Błękitna”, kimkolwiek jesteś…1

Anna Strzelec
  1. Fragment książki pt. Marysia wnuczka Leonii.

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.