Powieści i opowiadania

Moje dawne książki, którymi teraz gardzę

WinetouMówili o niej, że była zła. Zła, bo głupia. Na szafie, kredensie, biblioteczce stały kolorowe opakowania po zachodnich kawach, kakao. Drzwiczki były zamknięte na klucz. W środku książki. Nie miałem do nich dostępu. Musiałem prosić o pozwolenie. Za szkłem stały rosyjskojęzyczne powieści. Nie pamiętam jakie. Być może rosyjska proza. Być może niemiecka. Teraz mogę się jedynie domyślać. Znała rosyjski bardzo dobrze. Ukraiński chyba też. Uważała się za Rosjankę, choć była Ukrainką.

Biblioteczka kryła w sobie mnóstwo kryminałów. Podobno były to przede wszystkim książki Agathy Christie. Przypominam sobie, że na jej nocnej szafce przy łóżku leżał „Święty”, więc pewnie na półkach też było tego sporo. Czasami, gdy otwierała drzwiczki, żeby wyjąć sobie kolejną książkę, bo czytała bardzo dużo, albo mnie dać coś do czytania, widziałem jak leżały tam od góry do dołu. Jedne grzbietem zwrócone do nas, inne do bocznych ścian biblioteczki. Książki były przesiąknięte cudownym zapachem starego drewna, polerowanego jakimiś dziwnymi pastami, biblioteczka zapachem książek. Ja byłem przesiąknięty i tym, i tym. Myślę, że większość książek, wyłączając kryminały, miała jakieś dwadzieścia, trzydzieści lat.

Pewnie to ona podsunęła mi po raz pierwszy „Winnetou”, „Old Surehanda” i „Skarb w Srebrnym Jeziorze”. Jak mam nie być jej wdzięczny za miłość? Miłość do Maya. Miłość rozwijała się, gdy ona w dzień drzemała. Gdy wieczorem oglądała Dziennik. Gdy czytała „Olsztyńską” bądź „Przekrój”.

Przez wiele lat nie zdawałem sobie sprawy, że większość książek, które były u nas w domu, były od niej. Wydane w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych. Próbowałem czytać. Kolejne tytuły do poduszki zależały od tego, która okładka bardziej fascynowała. A kilkanaście czy kilkadziesiąt pierwszych stron decydowało o miłości bądź nienawiści do książki i pisarza. Czasami obu uczuciami obdarowywałem tego samego autora. Tak było chociażby ze Stevensonem. Miłość wybuchła przy lekturze „Wyspy skarbów”, nienawiść zaś przy „Czarnej strzale”, „Porwanym za młodu” i „Katrionie”.

Po tym jak przeczytałem Maya, ona wyjęła z biblioteczki opasły tom w papierowej obwolucie. Cudownie kolorowej. Z napisami wydrukowanymi zawijasami. Nie wiem do dzisiaj, czemu kojarzyła mi się ta okładka z filmem. W każdym razie nie byłem przerażony grubością książki. Wręcz przeciwnie. Roztaczała się przede mną wizja długiej przygody. „Trzej muszkieterowie”. Potem „Dwadzieścia lat później”. W końcu „Wicehrabia de Bragelonne”. Fascynacja Dumasem trwała do czasu, gdy w liceum musiałem uczyć się nie tylko z podręczników szkolnych, ale także z książek do historii powszechnej. Szybko skojarzyłem tytuły, nazwiska, czasy, daty wydarzeń historycznych. Król Słońce, Mazzarini, Richelieu. Najpierw było mi bardzo smutno i przykro. Wartość przygód Atosa, Portosa, Aramisa i d’Artagnana nagle zmalała i spowszedniała w obliczu rzeczywistych wydarzeń. Potem poczułem nienawiść do Dumasa, że tak mnie oszukał. W końcu pogardliwie pożegnałem się z trylogią. Po jej śmierci wszystkie te piękne tomy oddałem. Stoją teraz na innych półkach. Papierowe obwoluty niszczeją. Czasami, gdy jestem w tym drugim domu, spoglądam na nie. Jestem o krok od tego, żeby po nie sięgnąć. Przeprosić, przytulić, zabrać. Ale rezygnuję, przypominając sobie kolejne okropne filmowe adaptacje.

Kupowała mi wszystkie kolejne części. Lubiła chodzić do księgarń. Traktowali ją tam z szacunkiem. Czuła się wówczas kimś lepszym. Taka mieszczańska patrycjuszka. Ja też lubię. Czy dzięki niej? To były duże formaty. Lubiłem je zarówno przeglądać, jak i czytać od deski do deski. „Przygody Bolka i Lolka”. Po wielu latach przekładania z miejsca na miejsce, czymś oblane, pobrudzone popiołem z papierosa, wyniosłem w końcu do piwnicy. Zmiotłem tę niechcianą część dzieciństwa. Potem dałem się sprowokować do nienawiści do PRL-u i, poniekąd symbol owych czasów, wyrzuciłem.

Musiała się już podpierać laską. Księgarnia po raz kolejny zmieniła miejsce. Nie miała już staroświeckiej atmosfery. Przeniesiono ją do budynku z wielkiej płyty, wyposażając wnętrze sklejką i szkłem. Każdy kupiony tam Pan Samochodzik musiał odetchnąć świeżym powietrzem. Kilkusetmetrowy spacer wystarczał. Zostawał tylko zapach farby drukarskiej i nowego papieru. Leżąc kilka dni w biblioteczce szybko nasiąkał towarzystwem Maya, Dumasa, Verne’a. Jednak czasy zmieniały się już jak szalone. Nie było czasu na smakowanie książek. U niej już nie nocowałem. Odwiedzałem coraz rzadziej. Wpadałem, żeby prosić o parę złotych. Na przykład na nowego Pana Samochodzika. A przygody pana Tomasza stawały się bardziej infantylne. Głupie po prostu. Pewnego dnia przegrały z Tolkienem, Dostojewskim, Mannem, Hessem. Przestały cieszyć. Już tylko przeszkadzały na półce dorosłego mieszkania.

Cóż, inne książki, inne pieniądze, inni mecenasi. Ale i z pogardy nic już nie zostało. Nawet i z niechęci. Może tylko smutek.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.