Powieści i opowiadania > Gorące neony

Gorące neony 3

Gorące neonyPo ostatniej wizycie pod „Gorącymi neonami” długo zastanawiałam się, czy udać się na spotkanie z Amorozo, w terminie przez niego podanym. Znów trawiła mnie dziwna bezsenność, która nakręcała mnie od środka, jak oszalały chomik. Aby w jakiś irracjonalny sposób upewnić się, że moje postanowienie o spotkaniu jest dobre – zapragnęłam pozyskać jego numer telefonu. Zakradłam się w tym celu do internetu i zaczęłam szukać kontaktu do menadżera lokalu. Jakimś cudem poszło jak z płatka (pewno wiele kobiet robiło tak samo, bo wyczułam, że dziwnie się uśmiecha).

Ten krok nie dał mi ostatecznie spokoju. Znów byłam nerwowa. Wyczuwałam, że to może być niebezpieczne dla mnie spotkanie, że to będzie jak włożenie głowy w paszczę lwa.

Długo biłam się z myślami. Któregoś dnia, na kacu, doznałam przebłysku. Miewam takie dni, właśnie na kacu, kiedy zdarza mi się uczynić woltę w swoim życiu. I to była kolejna.

Zadzwoniłam.

Moje uszy zostały uraczone piosenką „Paroles, paroles, paroles” w wykonaniu Dalidy i Alaina Delona. Rozbawiło mnie to. Zasłuchałam się i zamyśliłam. Kiedy wreszcie telefon został odebrany, zupełnie straciłam wątek i zapomniałam, że nie słucham muzyki jedynie, ale miałam zamiar dodzwonić się do Boga Seksu, który opętał mnie kilka nocy temu.

– Halo? – usłyszałam kobiecy głos w słuchawce.

– Halo? – odpowiedziałam skonsternowana.

– Słucham. – kobiecy głos zabrzmiał teraz już nie wyczekująco, lecz stanowczo.

– Aaaa, ja dzwoniłam pod ten numer, ale zasłuchałam się – odpowiedziałam z naiwną szczerością dziecka, która nic nie wnosiła ostatecznie do tej dziwnej rozmowy.

– Bardzo mi miło, ale może jednak powie mi pani, o co chodzi? Czemu dzwoni pani do Amorozo?

– Aaaaaaamorozo... no tak. W istocie. Dzwoniłam do pana Amorozo – teraz do mnie dotarła powaga sytuacji, muszę przekazać coś w taki sposób, żeby ona chciała mu przekazać, że dzwoniłam a on, żeby oddzwonił (nie wiem, czemu ta logika wydawała mi się wtedy słuszną). Spociłam się w jednej chwili jak mysz. Wreszcie przyszła mi do głowy myśl:

– Proszę pani, dzwonię z firmy zajmującej się zabawkami erotycznymi dla kobiet i jesteśmy zainteresowani współpracą z panem Amorozo. Czy jest pani jego sekretarką? – wystrzeliłam jak z procy.

– Taak – wypowiedziała kobieta w sposób niesamowicie ciekawy, ponieważ na tym jednym słowie z totalnego zbicia z tropu przeszła do absolutnej pewności. Rozbawiło mnie to okrutnie, bo już widziałam jej „biuro” złożone z łózka, kołdry i poduszki.

– Wspaniale. Sprawa jest niecierpiąca zwłoki. Gdzie zatem mogę spotkać się z panem Amorozo?

– Eeeem, proszę zostawić swój numer telefonu. Szef oddzwoni do pani, jak tylko pojawi się w biurze.

– Dobrze, zatem podaję swój numer: 207 358 258. To bardzo pilne. Proszę szefa o szybki kontakt.

– Oczywiście przekażę. Do usłyszenia, miłego dnia – powiedziała kobieta. Od razu słychać było, że za młodu przepracowała kilka miesięcy w call center.

Roześmiałam się. Cały przebieg tej rozmowy był niesamowicie groteskowy. Tak mi to poprawiło humor, że niepewność zupełnie uleciała, by pojawić się pod wieczór, kiedy minęło już dwanaście godzin, a on wciąż nie oddzwaniał. Zaborcze są jednak te kobiety, które próbują utrzymać takiego ogiera jak Amorozo. A może nie zaborcze? Może naiwne albo megalomanki?

Ciekawe, do której grupy ja się zaliczam? Chyba do ciem, które lubią rzucać się w ogień z braku innego, istotniejszego zajęcia. Jestem jak podróżnik, który przeczesuje nowe kąty, poznaje nowe zwyczaje. Jestem gościem, obserwatorem. Osobą, której się przedstawia swój świat, a ja wchodzę do niego i penetruję najbardziej prywatne przestrzenie, których czasem nie sposób się nawet domyśleć na pierwszy rzut oka.

Mijały kolejne godziny. Amorozo milczał jak zaklęty. Postanowiłam nie czekać bezproduktywnie i zakładając ulubione buty na wędrówki (klasyczne czarne szpilki), poszłam na spacer Piotrkowską, aby zajrzeć do jakiegoś miłego baru i pozwiedzać mikroświaty.

Łódź nocą jest jak moja ulubiona bluza, na którą ojciec robił rozliczne zamachy, aby jej się pozbyć, a ja z uporem maniaka noszę ją i wtulam się, wdychając zapach wczorajszych, lekko zwietrzałych perfum na kołnierzu.

Przemierzam kolejne przecznice, przenikam zakątki, uśmiecham się do kompozycji ułożonych z porzuconych i połamanych parasolek po popołudniowej wichurze. Wróżę z nich, co mnie dziś spotka.

Żadna jednak parasolka nie mogła wyrazić tego, co się zdarzyło. Szłam sobie, z wolna kołysząc wyzywająco biodrami, kiedy ktoś bez pardonu klepnął mnie w tyłek i krzyknął:

Ciao bella!

Zza moich pleców wyrósł niespodziewanie obiekt moich ostatnich namiętnych rozważań – Amorozo we własnej, dość drobnej postaci.

Ciao! Dokąd idziesz? – zapytałam z trudnym do ukrycia przejęciem, że znów tylko przemyka mi przez horyzont.

– O to samo chciałem cię zapytać, bellissima – powiedział całkiem przyzwoitą polszczyzną, patrząc na mnie, jak wygłodniały człowiek patrzy na faszerowane prosię.

– A idę do znajomego, ale zupełnie bez przekonania. Cały czas odnoszę dziwne wrażenie, że jest strasznie nudny – powiedziałam z wrodzoną przekorą. Nie wybierałam się do żadnego znajomego, ale mówienie komuś, że snujesz się po mieście bez celu, brzmi zbyt rozpaczliwie.

– A no to się nie godzi, żeby tak intrygująca kobieta spędzała najlepsze chwile swojego życia z nudziarzem. Zapraszam do swojej garsoniery na szampana – wziął mnie wpół i prowadził do miejsca, gdzie grzech, jest jak w kościele modlitwa.

Rudolphina Sherman
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.