Powieści i opowiadania

Biała sukienka

Biała sukienkaZasłony były szczelnie zasunięte, a mimo to kilka słabych promyków słońca przenikało pomieszczenie, sprawiając, że dwie pary oczu lśniły w pokoju niczym drogocenne kamienie. Drzwi zamknęły na klucz, tak dla pewności. Co prawda, w domu tylko starsza już wiekiem matka szurała butami po kuchni, nucąc zabronioną piosenkę do nieistniejącego radia, ale te zamknięte drzwi stwarzały pozory intymności.

Dziewczyna o błękitnych oczach i włosach w odcieniu słomy uśmiechnęła się szeroko. Rzecz jasna nie było tego widać, ale Hela poznała to po głosie przyjaciółki.

– To będzie najpiękniejszy dzień w moim życiu! – zawołała. – Sukienka, kwiaty, muzyka, pan młody…

– Obrączki – podsunęła Hela – przysięga, ksiądz, kościół i ryż na szczęście i wszędzie pełno dzieci…

Iga zadumała się nad słowami Heli i podeszła cichutko do starego, obdartego już kawałka kija od miotły, który służył za profesjonalny stojak dla białej jak śnieg, aczkolwiek skromnej sukienki. Nie miała wielu zdobień, jedynie w pasie przewiązaną jedwabną kokardę, prezent od babci, na pożegnanie i gdyby ktoś ukląkł przy niej, zobaczyłby nierówne szycie spodu sukienki, prezent od Szwabów. Było to proste dzieło zwykłej krawcowej Igi, ale dziewczyna była z siebie dumna i co chwila zaplatając palce obu dłoni wokół siebie i przykładając je do twarzy, wzdychała cichutko zadowolona. Biały materiał odbijał się w półmroku. Hela nie mogąc się powstrzymać, stanęła z klęczek i dotknęła niedokończonego rękawa sukienki.

– Kiedy dokończysz? – spytała zdumiona. – Tak mało czasu pozostało! – zaczęła z nagłą paniką w głosie. – Władek na pewno jest już gotowy!

– Dokończę, jak tylko dowiozą materiał kolejnym pociągiem, w pierwszym przedziale przeznaczonym dla najeźdźców – dokończyła śmiało, nie przyciszając tonu.

– Ciiiii, Iga! Zapomniałaś? – Heli z przerażenia oczy zrobiły się okrągłe jak dwa spodki.

W tym momencie dotarła do nich melodia z kuchni i obie rzuciły się w tamtą stronę jak szalone. Dlaczego wcześniej nie usłyszały?

– …Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, ni dzieci nam germanił… – śpiewała matka, wcale nie cicho.

– Mamo! – zawołała Iga i przytkała dłonią usta kobiety.

Z początku dobiegał jeszcze stłumiony głos, a kobieta szarpała się. Potem ustąpiła, patrząc smutno na Helę. Kiedy zapadła grobowa cisza Iga puściła matkę i opadła na taboret przy drzwiach do kuchni.

– Dlaczego? – zapytała cicho, łkając. – A ślub i wesele? Nowe życie? Nowa szansa? – podniosła lekko głowę, wycierając łzy do fartuszka. – Dlaczego, mamo?! Nie chcesz mojego szczęścia?

– Dziecko kochane! Wszystko się uda i będziesz szczęśliwa, zobaczysz! – powiedziała, ale w oczach miała pustkę.

Starsza kobieta zabrała się do prasowania męskich ubrań. Wyciągnęła z szafy poskładane piękne koszule, przewracała je na drugą stronę i prasowała starym żeliwnym żelazkiem, które jako prezent ślubny dostała jej matka. Iga patrzyła smutno na powtarzający się każdego dnia, odkąd wtargnęli tu wojskowymi butami wysocy Niemcy, rytuał.

Kobieta najpierw wyglądała radośnie do okna w kuchni, jakby oczekiwała gościa, choć od trzech lat nie było ich za wielu, a nawet ich liczba zmniejszała się każdego dnia. W szwabskich gazeta Iga codziennie znajdowała znane jej nazwiska. To sąsiada z kamienicy naprzeciwko, to sklepikarza, to syna właściciela kina, jedynego, który jeszcze może prowadzić kino w mieście, to koleżankę ze szkoły podstawowej i wielu, wielu innych znajomych.

Kobieta tymczasem zdążyła już wyprasować stosik koszul i włożyła je z powrotem do tej samej starej, podrapanej szafy. Złożyła koc, odstawiła żelazko, podeszła do kredensu jakby chciała włączyć radio, jednak nie zastawszy go, po prostu machnęła ręką. Jej buzię wykrzywił na chwilę grymas niezadowolenia, jednak po chwili znów wyjrzała za okno i zapytała córkę, jak gdyby nigdy nic:

– Myślisz, że nie pogniewają się na pomidorową na obiad kolejny raz z rzędu i prażone ziemniaki? Na szczęście sąsiadka dała mi cztery jajka, za ten jedwabny szal, co od twojej babci dostałam, kiedy twój kuzyn…

Kobieta mówiła dalej, ale Iga nie słuchała podeszła do matki i przytuliła ją, gdy ta mieszała gotową już zupę.

– No i czemu się spóźniają?! – zawołała nagle zdenerwowana i uwolniła się z objęć córki. – Iga wyjdź na klatkę i zawołaj brata, pewnie gdzieś gra znowu z chłopakami w nogę! Tylko piłka i piłka!

– Dobrze, mamusiu. – westchnęła dziewczyna i posłusznie wyszła z mieszkania.

Nie minęło piętnaście sekund, a oczom Heleny siedzącej na jednym z pięciu krzeseł przy stole z ułamaną nóżką, ukazała się Iga. Była smutna. Usiadła przy krzywym stole, nie patrząc Heli w oczy.

– Nie ma ich nigdzie. – powiedziała. – Usiądźmy i zjedzmy przed nimi. Widzę, że jesteś głodna.

– Wy zjedzcie, ja poczekam na ojca. – odrzekła kobieta.

– Mamo. – zaprotestowała cicho Iga.

Kobieta pomachała żartobliwie ręką w proteście, nie uśmiechając się. Nalała zupę z wyszczerbionej, cudem ocalałej wazy do dwóch talerzy, potem ułożyła na środku okrągły garnek z prażonymi ziemniakami. Wszystko robiła mechanicznie. Następnie wytarła nieistniejącą plamę ze stołu i zamarła w bezruchu patrząc przez okno na ulicę.

Iga i Hela jadły w ciszy. Hela codziennie przychodziła do przyjaciółki, do ostatniej osoby, która jej została na tym świecie. Z każdym oddechem czuła coraz bardziej, jak metalowe szczęki strachu zaciskają się jej na gardle. W nocy śniły się jej same koszmary, dlatego starała się niewiele spać, tylko tyle ile naprawdę konieczne. W tajemnicy nawet przed Igą zapisała się słownie, rzecz jasna, do podziemnego stowarzyszenia. Roznosiła tajne, polskie gazetki. Wiedziała jak może skończyć, mimo to była najbardziej sumienna i wytrwałą listonoszką w mieście. Nic już nie miało dla niej większego znaczenia, a śmierć przyniosłaby tylko ukojenie w bólu. Ale była patriotką, była Polką i nie bała się tego głośno powtarzać, kiedy Szwab wziął ją na przesłuchanie za zbyt żydowskie rysy. Cóż, jej prapraprababka faktycznie była Żydówką, ale czyż nie było to normalne, że Polacy żenili się z Żydówkami i odwrotnie? Hela czuła się prawdziwą, rodowitą Polką! Przecież ich rodzina mieszkała w tym mieście od pokoleń! Lecz nie to było najgorsze. Bicie zniosła, ale kiedy Szwab zaczął krzyczeć imiona jej rodzeństwa, rodziców i dziadków i opisywać jak ich po kolei torturował, a potem zabijał, nie wytrzymała, splunęła mu w twarz. Mając związane pod sufitem ręce, tylko tak mogła pokazać pogardę dla wszystkiego, co zrobił i zrobi, i dla niego samego.

Hela usłyszała nikły głos i oprzytomniała z napływających wspomnień. Iga wpatrywała się w nią intensywnie.

– Co mówiłaś? – zapytała Helena.

– Czy masz ochotę przejść się ze mną po biżuterię do sukni? – zawołała wesoło Iga, kompletnie zmieniając wyraz twarzy.

Teraz mieniła się różnymi kolorami różu i czerwieni, a oczy uśmiechały się wesoło. Wstały od stołu, Iga pozmywała naczynia, na których nie został nawet okruszek niedojedzonego obiadu, przytuliła matkę, wyrywając ją z transu.

– Pójdę i okrzyczę Staszka w twoim imieniu, mamo, żeby już więcej nie wychodził na cały dzień z chłopakami – powiedziała Iga. – A ty… Zjedz coś, bądź ostrożna, nie śpiewaj narodowych pieśni i…

– Daj spokój – zawołała Hela i pociągnęła Igę za łokieć. – Choć. Niedługo się ściemni… Mamy najwyżej dwie godziny…

– Poczekaj, jeszcze suknia! – przypomniała sobie nagle dziewczyna i obie rzuciły się do pokoju.

Zobaczywszy, że suknia stoi jak poprzednio, obie odetchnęły z ulgą, ale nie poprzestały na tym. Schowały ją starannie do futerału, za który służyła stara poszewka na kołdrę brata, a następnie włożyły do szafy na wieszak. Oprócz sukienki wisiał tam jeszcze jeden wieszak z żółtą sukienką, a na spodzie czekała nieco znoszona walizka.

– Przynajmniej przenosiny nie zajmą ci dużo czasu – szepnęła Hela, ale jakoś tak smutno i dotknęła prawego ramienia Igi.

– Jak przywiozą materiał, to może uda mi się zabrać trochę do domu, na sukienkę dla mamy, na jej urodziny. Wiesz, to już za miesiąc – wyszeptała Iga w odpowiedzi.

– Mądrze – zgodziła się Hela.

Dziewczyna o złotych włosach dotknęła jeszcze raz spracowanymi rękami materiału sukienki i uśmiechnęła się do swoich myśli.

– Chodźmy już – powiedziała Helena.

Młode dziewczyny zgodnym krokiem wyszły na ulicę. Nie był to spacer, oj nie! Raźny krok, głowa dumnie wyprostowana, ale unikająca kontaktu wzrokowego. Żadnych rozmów na ulicy, żadnych śmiechów i przepychanek, tylko milczący szacunek, bo może właśnie w tej chwili przechodzisz przez krew twojego przyjaciela? Cała droga przypominała cichy korowód na cmentarzu, pomiędzy wyrytymi literkami, które teraz już nic nie znaczą, ale może kiedyś ktoś przystanie, zapłacze.

– Nad moją mogiła nie będzie miał kto zapłakać – powiedziała na głos Hela.

Iga zatrzymała spojrzenie na przyjaciółce nieco dłużej. Jednak nie zaprzeczyła. Skąd mogła wiedzieć co przyniesie kolejna noc?

Szły coraz szybciej. Hałaśliwe ulice pełne patrolujących samochodów i funkcjonariuszy SS zostawiały za sobą. Coraz rzadziej spotykały Szwabów, coraz częściej dzieci, które nieśmiało wychodziły na ulicę, patrząc na nowo przybyłe.

W końcu były na miejscu. Stary w połowie zwalony pałac, niegdyś miejsce spotkań arystokratów, dziś dom sierot, prowadzony i utrzymywany przez sieroty. Niemcy na razie mieli za dużo problemów z partyzantkami Polaków, by zajmować się dziećmi tego rodzaju. Ale wieści, które płynęły z dużą częstotliwością mówiły, że jak tylko wykończą Żydów, wezmą się za Słowian. Iga drżała na samą myśl, sama była w Oświęcimiu przez prawie rok i niewiele brakowało, a niechybnie umarłaby. Wtedy zjawił się on – Władek, jej ukochany. Miał znajomości, przekupił Niemców na warcie i przeprowadził udaną akcję, wyrywając z obozu 37 osób. Siedmiu umierało jeden po drugim, zaraz po uwolnieniu. Ale byli szczęśliwi i dziękowali naszym chłopcom za odwagę, za możliwość godnej śmierci. Dziesięciu Niemcy złapali po kilku tygodniach i wysłali do Treblinki. Reszta ukryła się. Potem ich drogi się rozeszły. Ktoś miał ciotkę w Ameryce i planował się tam dostać. Szalony pomysł. Ale czy noszenie w biały dzień koszyka pełnego marchewek i ziemniaków nie było szalone? Albo wychodzenie Heli w biały dzień na ulicę, kiedy była złudnie podobna do Żydówki nie wymagało trochę szaleństwa i odwagi?

Dzieci okrążyły je dookoła. Było ich chyba pięćdziesiąt! Brudne umorusane buzie, obdarte ubrania, strużki zakrzepłej krwi, łyse głowy. Połowa z tych dzieci miała doświadczenie obozu za sobą, a jeszcze więcej miało świadomość bliskiej śmierci. Dzieci były czujne.

– Hasło! – zawołał najstarszy, Dowódca, tak kazał się nazywać.

– Bij, zabij! – zawołały chórem Iga i Hela. – Niemców zabij!

– Witajcie – uśmiechnął się Dowódca i nieco zbliżył.

Dzieci nie stały już w szeregach jak wojskowi. Rozluźniły się. Tylko dwunastoletni Jakub i czternastoletni Zdzisław trzymali w rękach prawdziwy kałasznikow. Młode dziewczyny wierzyły, że są nabite, ale nie śmiały pytać.

– Idziemy na patrol, Dowódco – powiedział Zdzisław i chłopcy odeszli wojskowym krokiem.

Dowódca zasalutował im. Sam miał może piętnaście lat. Był silny, z buzią wyrośniętego młodzieńca. Widać było, że inne dzieci darzą go szacunkiem, ale też się go boją. Ratując im życie, częstokroć naraża ich na śmierć.

Jednak w tej chwili dzieci zachowywały się, jak na ośmiolatki przystało. Cieszyły się na nową zabawkę.

– Przyniosłyśmy trzy kilo ziemniaków, warzywa i dwa chleby. – powiedziała Iga.

– Chleb? – zapytał zdziwiony chłopiec najbliżej nich. – Chleb! – stwierdził. – Nie jadłem go odkąd mamusia i tatuś… – i zamilkł.

Miła atmosfera się ulotniła. Chłopcy patrzyli na kobiety podejrzliwie, jednak przyjęli jedzenie.

– A teraz nasza kolej – powiedziała Hela. – Kalina, piwonie i jarzębina.

– Się robi – Dowódca skinął innym chłopcom.

Ci przynieśli w koszyku gałązki kwiatów i jarzębiny, niedbale ucięte, z których kapała jeszcze woda.

– Pospieszcie się – poradził Dowódca, głosem znawcy – to chodliwy towar! Może was ktoś okraść, poza tym musicie je zamoczyć, inaczej zwiędną.

–Dzięki. – powiedziała Hela.

– Dowódco, odprowadzisz nas? – spytała Iga smutno.

Dowódca spojrzał na swoich podopiecznych jak na własne dzieci i wydał rozkaz. Byli rodziną. Dziwną, mieszaną, obdartą, ale rodziną.

– Grupa pierwsza warta. Druga grupa zmienia pierwszą o północy. Reszta do łóżek!

Dzieci rozproszyły się jak jeden organizm, posłusznie wykonując polecenia Dowódcy.

Kobiety chwyciły koszyk i ruszyły ku bramie i przesmykowi pomiędzy cegłami w murze, gdzie zmieścić się mogło tylko dziecko lub chuda kobieta. Kiedy uszli spory kawałek tak, że żadne dziecko nie mogło ich słyszeć, Iga odezwała się do Dowódcy:

– Antek, mam pytanie. Dlaczego gnębicie dzieci żydowskie?

– Iga! Przecież wiesz, że to wszystko ich wina, gdyby nie oni, nasi rodzice ciągle by żyli! Odebrali ich nam!

–Antek, wiesz, że to nie prawda – powiedziała łagodnie Iga, dotykając czule jego policzka i prześliznęła się przez dziurę w ogrodzeniu.

Szły szybciej niż wcześniej. Było późno. Zegar wybił godzinę siódmą. Strach zajrzał im w oczy, kiedy usłyszały gwizd za sobą, a potem niemieckie nawoływania. Hela spojrzała szczerze w oczy Igi i uśmiechnęła się czule.

– Kocham Cię, siostro – szepnęła. – Najpiękniejszy dzień w twoim życiu, pamiętaj!

Potem wydarzenia potoczyły się tak szybko, że Iga ocknęła się, gdy było za późno. Hałas, krzyk, uderzenie, mokra ulica, skrzypienie wozu, ktoś uciekał, zastrzelili go na miejscu, jakieś dzieci płakały, Niemiec ze swastyką na ramieniu klął głośno, kopiąc, popychając.

Iga wylądowała w rogu ulicy, w cieniu. Nie zauważył jej nikt oprócz właścicielki smutnych zielonych oczu. Hela stała zapakowana jak bydło na rzeź, na pace wojskowego samochodu w gęstym tłumie przerażonych ludzi. Nie była zła, nie miała o co. Taki los. Jak innych. Nie bała się.

– Jestem Polką! – wrzasnęła na cały głos. – I kocham mój kraj!

W tym momencie Esesman zdzielił ją kolbą pistoletu i wyrwał z tłum. Rzucił nią jak szmacianą lalką o pobliski budynek. Po kilku sekundach podniosła się opierając o ścianę budynku. Krew zalewała jej całą twarz. Szwab wyciągnął pistolet i wymierzył w nią, a potem oddał strzał. Nie zawahał się. Zdążyła jeszcze podnieść dwa palce w znaku zwycięstwa i padła na chodnik. Szwaby odjechały.

Mała dziewczynka na wozie płakała cicho. Dopiero teraz Iga zrozumiała, że Hela uratowała jej życie i zginęła tak, jak chciała. Bohatersko. I młodo.

Iga podbiegła do ciała przyjaciółki i zapłakała głośno. Miała dziesięć minut do kolejnego przejazdu patrolu. Na ulicę znów wyszło kilka szarych postaci.

– Niech pani wstanie – zawołał młodzieniec i pochylił się nad umazaną krwią Igą. – Iga? Kochana! – zerknął na ciało. – Helena?

Dziewczyna skinęła głową. Władek odciągnął ją, a potem gwizdnął i znikąd wyszli jeszcze dwaj mężczyźni z drewnianym wózkiem.

– Dwa chleby razowe i kiełbasa. – Mówił cicho Władek do jednego.

– Za mało – odparł tamten.

– I ryż. Dwa kilo. – Dodał młodzieniec. – Tylko ma być pochowana za starym pałacem w ogrodzie u dzieciaków, a na tabliczce napisane Helena Skowronek. B.

– Co B.? – zdziwił się tamten.

– B jak bohaterka, człowieku! Jak wykonasz, to sprawdzę i przyniosę zapłatę, nie wcześniej!

– Dobrze, szefie – i zaczął wkładać ciało Heli na wózek.

– Idziemy Iga. Jutro ją odwiedzisz, jutro.

Kobieta szybko pozbierała gałązki, które jej wypadły i ruszyła pod ramię z Władkiem. Mężczyzna liczył w myślach. Strzały – minuta. Rozmowa – dwie, kwiaty – pół minuty. Szli i szli, aż Władek pociągnął Igę mocno w bok i schowali się w bramie do jakiejś posesji, w cieniu. Iga spojrzała na niego zaniepokojona. O co chodzi? Po kilku sekundach usłyszała warkot pojazdu i ulicą przejechała ciężarówka z mężczyznami z bronią w ręku.

Dalszą drogę milczeli, ale oboje nasłuchiwali.

Rano Iga poszła do pracy. Pokazywała Niemcom przepustki i myślała, jakby to cudownie było móc strzelić im prosto w twarz. Zrobiłaby to z zimną krwią. Za wszystkich przyjaciół, za tatę i brata, przez których śmierć mama oszalała z rozpaczy i za Helenkę! Iga wzdychała głośno. Pracowała jak maszyna, wykonując te same ruchy po sto razy. Wraz z koleżanką szyły mundury Szwabom i kreacje ich żonom. Iga nienawidziła tej pracy, ale tylko dzięki niej mogła przemycać skrawki materiałów, miała na jedzenie dla siebie, matki i sierot. Lecz z drugiej strony czuła się jak zdrajca!

Po południu Iga weszła do mieszkania. Matka patrzyła przed siebie, nucąc. W kuchni stały już tylko cztery krzesła.

– To już dziś – przerwała nucenie, widząc córkę. – Gotowa?

– Zawsze – odparła Iga.

Weszła do ciemnego pokoju, zdjęła ubranie, rozpuściła włosy. Nagle zauważyła coś w starym, zakurzonym lustrze. Odsłoniła pół zasłony. Światło padło na jej blade ciało, upstrzone bliznami i wychudzone. Żebra stanowiły niemal element dekoracyjny.

– Trzeba będzie trochę zwęzić sukienkę – powiedziała do siebie.

Podeszła do szafy, wyjęła biała sukienkę i założyła ją. Kilka zgrabnych ruchów krawcowej i leżała idealnie. Rozmiar XS jeśli nie mniejszy.

W tej chwili do pokoju weszła matka i spojrzała na łóżko stojące nieco dalej od Igi.

– Przepraszam, mamo – powiedziała szybko, widząc jej bolesne spojrzenie.

– Trzeba je sprzedać. Jak Stasiu wróci, będzie spał na materacu. Na pewno zrozumie.

– Na pewno. Na pewno.

Matka uplotła bukiet z piwonii. Kaliny rozdrobniła, żeby nimi sypnąć przed parę młodą, a jarzębinowe korale i bransoletkę podała Idze.

– Wyglądasz przepięknie – powiedziała matka. – Szkoda, że tylko ja cię widzę. Czekaj!

Wybiegła nagle z pokoju. Iga przyglądała się blondynce w lustrze. Miała wystające kości policzkowe i chudą twarz jak śmierć. Iga sprzed wojny takiej nie miała. Niebieskooka miała postrzępione włosy i zgrabiałe palce z odciskami. Iga miała zawsze modną fryzurę, zadbane włosy i ręce pianistki.

– Czy ona jest mną?

Matka weszła szybko, ustawiła stary sprzęt na krzywych nóżkach.

– Uśmiechnij się – powiedziała. – Chociaż spróbuj.

Iga uchyliła kanciki ust i poczuła, że jej zawsze białe, proste zęby są brzydkie. Skrzywiła się. Wtedy aparat pstryknął pierwszy raz. Drugi raz pstryknął, gdy na zapomnianej ulicy w zrujnowanym kościele przy cmentarzu, na którym straszyło i jak głosiła legenda, porywało Szwabów, młodzi małżonkowie wychodzili szczęśliwi ze świątyni, a kwiaty kaliny sypały się z góry.

Na weselu byli najważniejsi goście. Iga, Władek, matka i ksiądz. Byli szczęśliwi.

– Doczekaliśmy dnia, którego w pewnym sensie nie mogliśmy być pewni – powiedziała staruszka i przeczesała ręką siwe włosy. – Zawsze byliśmy gotowi na śmierć. Zawsze.

– Babciu! – siedmioletnia dziewczynka wspięła się na kolana staruszki – A powiedz, czemu na tym zdjęciu nie masz przedniego zęba? – wskazała fotografię.

– Zły Szwab mi go wybił, kochanie.

– Jak byłaś więziona? – spytała mądrze.

– Tak, właśnie wtedy.

W tym momencie do pokoju weszła młoda kobieta o okrągłych policzkach.

– Helenko, daj odpocząć babci – powiedziała.

– Dobrze. – Mała pokiwała głową i ucałowała staruszkę.

– Dziękuję, że jesteś, mamo – szepnęła młoda kobieta.

– Podziękuj tacie i Heli, kochana – zaśmiała się Iga.

Kobieta złożyła ręce jak do modlitwy i powiedziała na głos.

– Dziękuję ci ciociu Helo, że uratowałaś wtedy moją mamę, oddając bohatersko życie pod ścianą budynku, dziękuję ci tato, za wszystko. Zdrzemnij się teraz, mamo.

Ucałowała staruszkę i wyszła.

Iga powolutku krok po kroku zaszła do starej szafy. Miała taki nawyk używać wszystkiego, aż się nie rozsypie. Na dnie szafy znalazła stary, zniszczony kufer, a w środku dwie sukienki. Białą i żółtą. Dotknęła białej i uroniła łzę.

Gabriela Molesztak
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.